niedziela, 29 grudnia 2013

Nowy rok idzie bardzo powoli

Wiedziałam, że tegoroczny wyjazd do Wisły nie będzie bajkowy, ale tliła się nadzieja na sielankowe spędzenie tych 10 dni. Tymczasem rumor straszny, zamieszania jeszcze więcej, kompromisów i tak zaskakująco dużo (ale dla mnie niewystarczająco). Marudzę, wiem, ale mi wolno. Bo Święta fatalne, to ten czas miał być wyjątkowy. A tu do roboty gonią, po artykuły dzwonią. Chyba pisanie okaże się mniej denerwujące niż wszechobecny chaos.

Mam niesamowicie dużą potrzebę samotności, ciszy i spokoju. Mam wrażenie, że jedyną osobą podzielającą mój stan ducha jest kot, który również ucieka przed wysokimi dźwiękami i nadaktywnością wszystkich niemal domowników. Nie wiem co nastraja mnie bardziej depresyjnie: perspektywa szwagra na imprezie sylwestrowej, czy może potencjalna wizyta teściów w Wiśle, kiedy już wszyscy znajomi stąd wyjadą? Nie mogę jakoś nacieszyć się tą ciążą. Od początku byłam z tym wszystkim zabiegana. Kiedy ewentualnie miałam trochę czasu na to ciążowanie - nie czułam jeszcze ruchów maleństwa. Teraz, kiedy już ją czuję i do końca zostało niewiele - mam wrażenie, że tracę cenny czas. Wszystkie te pierdoły o prenatalnych przyzwyczajeniach, które chciałam wcielać teraz w życie - wzięło w łeb. "Przebywaj w ciszy", "dzieci lubią spokój i równowagę", "nie denerwuj się" itp. itd. Tymczasem pewna roczna dziewczynka drze się w niebogłosy niemalże cały czas (jasne, wytłumacz dziecku, że ma być cicho - szczęścia zdrowia), wszystko bardzo głośne i rozgadane (nie uciszę znajomych, bo nie taka jest idea tego wyjazdu), ja permanentnie zdenerwowana (bo głodna, bo zła, bo wszystko mi przeszkadza). Nie jest to błogosławiony czas ciąży. Swoją drogą - pierwszy czas, kiedy mam szansę poodpoczywać od pracy, uczelni, domowych obowiązków, mojej rodziny. Mam wrażenie, że nie wykorzystuję go jak należy, a co gorsza - że nie dbam odpowiednio o małą Polę.

Że ją stresuję, spędzam czas w głośnych pomieszczeniach, nie wysypiam się, chodzę późno spać, źle się odżywiam - albo nieregularnie, że siedzę zamiast leżeć, że chodzę ze szmatą po domu i ścieram stoły zamiast się zrelaksować. A jeszcze perspektywa tych dodatkowych odwiedzin? Mam ochotę wrzeszczeć: ZOSTAWCIE MNIE W SPOKOJU! Ale to i tak niewiele da, bo przecież mogę zamknąć się w naszej sypialni i błogi spokój nadejdzie w okamngieniu - a mąż nie zrozumie, że nie o to mi chodziło. Impas. Z jednej strony uświadamiam sobie, że dużo tracę, a z drugiej mam to w nosie i najchętniej obejrzałabym Familiadę jedząc rosół w pustym domu rodziców, kiedy Ci balują w Istebnej. Niestety, nawet gdybym heroicznie postanowiła porzucić Wisłę i wybrała cierpiętniczą ucieczkę w domowe pielesze - zastanę tam siostrę i jej znajomych, gdyż anektują dom na Sylwestrowe party dziecięce.

Aż ciśnie się na usta staropolskie przysłowie: Jak nie staniesz, d**a z tyłu.

piątek, 27 grudnia 2013

Christmas is finally over


Od początku grudnia blog zrobił się mega świąteczny: świąteczne dekoracje w pokoju dziecięcym, ekonomiczny wystrój wnętrza na święta, świąteczne wypieki, świąteczny nastrój, relacje z poszukiwania świątecznych prezentów, święta a bobas, ubranka świąteczne i cały ten spazmatyczny, bożonarodzeniowy szał. I oto, kiedy Święta nadeszły - wprost nie mogłam się doczekać ich końca.

Wiadomość o śmierci Dziadka spadła na nas tuż przed wielkim kolędowaniem. Ciężko nam było o wyjątkowy nastrój. Ogólny smutek spotęgowała ilość obowiązków przedświątecznych. Oliwy do ognia dodała wiara (zwłaszcza mojej mamy) w świąteczne przesądy (np.: ciężarna nie może szyć w Wigilię, pleść warkoczy, bo dziecko urodzi się chore; pranie nie może wisieć, bo będzie się biedować cały rok itp. itd.). Konieczność zmiany planów też zrobiła swoje. Ogromne oczekiwania względem Świąt rozwiały się niczym śnieg na dworze i pozostało gorzkie rozczarowanie, szok insulinowy (nadmiar ciast i słodkości), bolące plecy.

Wprost niemożliwym jest usiedzieć 3 dni przy rodzinnym stole. Nie wiem, co męczy bardziej: kurtuazyjne rozmowy czy ból krzyża wespół z rwą kulszową. Co dziwne, rodzina męża okazała się w tym roku bardziej wspierającą i jakby troskliwszą. Przesunęli nawet stół, żeby wygodnie mi było siedzieć podczas kolacji Wigilijnej. W tym samym czasie moja rodzina zaznaczała jedynie, że nie powinnam tyle jeść i że przecież "ciąża to nie choroba" (tu siostra). Liczyłam na nieco więcej wzruszeń przy rodzinnym biesiadowaniu, trochę oczekiwania na Polę, tekstów w stylu "na przyszłe święta mała już będzie chodzić". Nie doczekałam się. W zamian były te słabe prezenty wyrażające ogólne zniecierpliwienie wszystkich świętami. Wczoraj ciotka podarowała mi torebkę, która nie pasowała do moich ubrań. Automatycznie podarowałam ją teściowej, której z kolei spasowała idealnie. Muszę jeszcze tylko znaleźć zbuntowaną nastolatkę, która przyjmie zestaw kiepskich perfum z Rossmanna i kogoś z przelewowym ekspresem do kawy, kogo zadowoli puszka mocnego espresso (swoją drogą - KTO DAJE CIĘŻARNEJ PUSZKĘ MOCNEJ KAWY?!).

Bilans tych świąt to:
- podwyższony cholesterol (i cukier)
- ból krzyża
- za duży t-shirt
- kapcie
- książka o wychowywaniu dzieci
- krem na rozstępy
- koszulka do karmienia (po tym, jak kupiłam sobie ich dwie!)
- kasa
- kiepskie perfumy
- kawa
- bombka na choinkę
- książka i nowe oczko do pierścionka babci
- perfumy od teściowej, które sama wybierałam tydzień wcześniej
- kłótnia z mężem (2x)
- sporo łez
- złowieszcze pranie na kaloryferze

Prezenty z tego roku sugerują, że stałam się "ciocią, której nie wiadomo co kupić". Szkoda tylko, że ja tak bardzo dla wszystkich się starałam. Najwyraźniej to karma za opieprzanie ludzi w supermarkecie (że łażą, stają, tarasują itp.), nakrzyczenie na obcokrajowca lat 7 na rynku w Krakowie ("Nie stój na środku sieroto!"), cięte riposty do studentów, docinki a conto męża, budzenie kota przytulaniem, kiedy ten głęboko śpi, przeklinanie na kierowców. Mimo iż nie jestem zwolenniczką postanowień noworocznych (jak chcesz coś zrobić rób to od zaraz) wymyśliłam sobie jedno: przestać myśleć tak dużo o innych ludziach i skupić się na sobie.

Gdybym wydała na prezenty dla innych połowę mniej mogłabym dokupić sobie dokładnie te książki, które chciałabym mieć, posiedzieć chwilę dłużej w Starbucks, zrobić sobie paznokcie (tak, jak chciałam). Zdecydowanie mniej denerwowałabym się, gdybym nie rozmyślała o sprawach, na które nie mam wpływu (teściowa, szwagier, firma ojca, babcia). Ostatecznie, gdybym nie postanowiła samodzielnie zająć się i sprzątaniem, i prezentami, i pieczeniem - nie byłabym zmęczona, a zrelaksowana i właśnie kończyłabym czytać jakąś pasjonującą powieść (których po porodzie raczej nie będę kartkować).

Moje nowe priorytety to zatem: napisać jeszcze jeden, duży artykuł naukowy przed porodem, zebrać autorów do zbiorówki, którą chcę wydać w nowym roku, napisać kilka nowych opowiadań (o indyjskich badaniach okulistycznych!) - a przynajmniej notować na bieżąco ich fabuły (walka dwóch wnuczek o popularność w rodzinie w formie bitwy na gadżety reklamowe - kalendarze, kubki, koszulki z nadrukami). Muszę też wysłać do mojego promorowa sms-a z życzeniami noworocznymi (rewanż za jego życzenia świąteczne). Powoli dobiega końca mój 32 tydzień ciąży. Tak na dobrą sprawę zostało mi jeszcze tylko 5 spokojnych tygodni, reszta będzie zapewne nerwowa. Od lutego pojawi się na świecie Pola - absolutnie najważniejsza dla mnie istota (już teraz). Mam zatem cały miesiąc na afirmację siebie.



wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt!


Wszystkim pracującym intensywnie w kuchni ciężarówkom życzę: mało oparzeń, udanych wypieków, niewylewającego się z formy sernika (been there, done that!), niezapominania o składnikach (!) i przede wszystkim masażu po skończonej robocie.


Mamom natomiast dedykuję obrazek-życzenie - śpiącego brzdąca, który nie przeszkadza w domowych pracach i świątecznym galimatiasie. 


Wszystkiego Najlepszego!

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Świąteczne pieczenie

Najgorsza w ciąży jest niemożność podjadania! Jajek utartych na kogel-mogel nie wolno, bo salmonella. Surowego ciasta spróbować nie można, bo listerioza albo inne paskudztwo. Do tego ból brzucha albo niestrawność. I jak tu ze spokojem pozwolić innym oblizywać śmigiełka, kiedy ślinka cieknie? Piekę zatem, kiedy nikogo nie ma w domu i nikt nie przeszkadza. Życzcie powodzenia. Przepis na tegoroczny sernik z mojewypieki.com, genialnego bloga kulinarnego!


niedziela, 22 grudnia 2013

Christmas: 2 dni






Do Wigilii pozostały dwa dni. Dom powoli przeistacza się w enklawę świątecznej czystości. Mąż w Ikei spełnia ostatnie zachcianki ciężarnej związane ze świętami, pokojem dziecięcym i warunkami sanitarno-epidemiologicznymi na naszym poddaszu. Tymczasem dekorowanie porało mnie w najlepsze. Wycinanki, renifery, gwiazdy betlejemskie - ciągle mi mało.






Internet pełen jest cudownych pomysłów związanych ze świętami. Oto kilka z nich:


 Łacuch na choinkę z reniferami ciągnącymi sanie św. Mikołaja! Wykonasz go przy użyciu: papieru kolorowego technicznego (wycinamy renifery i sanie wg wzoru), wieszaka z pralni (który stanowi szkielet konstrukcji). Całość sklejamy kropelką i gotowe. Można taką ozdobę zawiesić na ścianie, choince, wbić w donicę z gwiazdą betlejemską, w świeczkę - pomysłów cała masa. Można też zastąpić wieszak sznurkiem i mieć fantazyjną girlandę zawieszoną nad drzwiami czy w innym miejscu domu.



 Odwieczne problemy z prezentami gwiazdkowymi dla najbliższych może rozwiązać prosty system. Wystarczy każdemu przypisać wstążkę, zawiesić je w kuchni i patrzeć, jak pojawiają się na nich przypięte pomysły na prezenty.

Tajemniczy Gwiazdor, Gwiazdka, Aniołek czy Mikołaj mogą odpinać po kryjomu kupione już prezenty tak, by inni domownicy wiedzieli co jeszcze im zostało. Sprawdza się w dużych rodzinach (a ja takąż właśnie posiadam). Kupione prezenty należy zapakować. Można to zrobić klasycznie - w sklepie, w torebki, które przechowujemy z zeszłych jeszcze świąt. Można też postąpić mniej szablonowo i np. zamiast przywieszek z imieniem nakleić na prezenty zdjęcia delikwenta. Nie będzie wówczas potrzeby męczenia się nad frazesami: dla Oleńki od Gwiazdeczki za dobre sprawowanie. Jednolite opakowania zawsze mnie urzekały. W tym roku nie udało się do końca tego osiągnąć, ale w przyszłym spróbuję!




No i na koniec absolutnie ekonomiczna choinka. Ta ze zdjęcia ubrana jest jedynie w filcowe ozdoby i lampki choinkowe. Ozdoby wytniesz sama i zawiesisz bez większego problemu. Mogą je zastąpić pierniki czy inne domowe specjały, które rozbierając choinkę miło będzie zjeść!








Ta idealnie wpasowała się w minimalistyczny wystrój całego wnętrza.




Moja niestety zalatuje pstrokacizną, ale ubrana jest z pasją. Wygrana własnymi siłami i przytaszczona do domu przez ciężarną mamę choinka przeszła wiele. Nie jest piękna i równiutka - ma odstające gałęzie, sterczący czubek i za krótki pieniek. Ubrałam ją w ozdoby z białego papieru, zabawki z jarmarków świątecznych, pierzaste gadżety i ogniste, czerwone lampki. JEST BOSKA!

sobota, 21 grudnia 2013

Łączna liczba wyświetleń 1002

Ten blog powstał równo 3 miesiące temu! 21-go października umieściłam tu swoje zapiski od początku ciąży. Pisałam tam o tym, jak ciężko było mi pogodzić się z zaistniałą sytuacją, jak wiele ona zmieniła. Jednocześnie pisałam też, że uświadomiła mi, jak niewiele do tej pory zrobiłam i osiągnęłam. Byłam kiedyś na rozmowie kwalifikacyjnej w sprawie pracy w agencji reklamowej. Szef tej firmy rozpoczął frazą "Miło mi poznać właścicielkę tego pięciostronicowego CV". Miał rację - osiągnięć mam sporo. Niczym barokowa synteza sprzeczności robiłam dziwne rzeczy - od pracy w kebabie po wykłady na uczelni. Mój życiorys to wypunktowana powieść akademicka przesycona absurdem i poczuciem humoru. Nie było tam jednak rzeczowości i stabilizacji, konkretnych inicjatyw, do których po ciąży i urlopie macierzyńskim mogłabym wracać. Nie było też stałej pracy, więc skończyło się na zatrudnieniu u taty w firmie na stanowisku pracownika administracyjnego. Wszystko to, i inne związane z ciążą zawirowania, doprowadziły mnie do dzisiejszego dnia, do tego miejsca, gdzie mogę pisać dalej.

Mam nadzieję, że kiedyś natrafi na tego bloga (i te zapiski) dziewczyna z podobnymi wątpliwościami. Mnie udało się wypracować pożyteczne rozgraniczenie ciąży od dziecka, macierzyństwa od życia i przyszłości od teraźniejszości. Nie było łatwo i wiele jeszcze pracy przede mną, ale punkt wyjścia mam solidnie i dobrze opracowany. Nie martwię się już, że moje frustracje wywołane ciążą i zmianą jaką ona niesie przeniosę na małą Polę. Moja kruszynka nie składa się z żalów, niepokojów i innych negatywnych myśli. Pola niesie w sobie nadzieję na lepsze życie, na bycie dobrą matką, na podejmowanie odpowiednich decyzji. Zmienia to wariantywność przyszłości w określony scenariusz i chyba tego potrzebowałam najbardziej. Pola podjęła za mnie najważniejszą w życiu decyzję i będę jej za to na zawsze wdzięczna.

Ta refleksja wynika z przekroczenia 1000 wejść na tego bloga. Nie wiem co bardziej zachęca do bywania tutaj: słowa klucze, seo czy faktyczna wartość tekstu. A może chodzi o użyteczne w czasie świąt obrazki z bożonarodzeniową ornamentyką? Niemniej jednak - dziękuję, że bloga nie czytają sami znajomi, że pojawiły się pierwsze komentarze od innych mam, że najmniej oczekiwanymi miejscami odbioru są Cypr i Serbia. Wszystkim, którzy tu bywali i będą życzę Wesołych Świąt. Ten 1000 traktuję jako osobiste osiągnięcie i idealne małe zwycięstwo na koniec 2013 roku.

czwartek, 19 grudnia 2013

Mąż - własny najlepszy ;)

Czas świętowania rozpoczęty! Zapomniałam już ile obowiązkowych wigilii należy zaliczyć przed tą właściwą. Przede wszystkim spotkanie wigilijne w pracy u męża, później wigilia samorządu doktorantów, któremu szefuję i wszystkich doktorantów. W międzyczasie wigilia senacka (a jakże!) i jak się uda - jeszcze wigilia pracownicza (męża, ponieważ jedną dedykują studentom, drugą pracownikom). Z przyzwoitości nie pojawię się na wigilii pracowniczej w firmie u taty (konsekwentnie trzeba przebywać na L4), ale gdybym musiała zaliczyć i tą chyba nie dałabym rady pójść na tą 24-go dwa piętra niżej!

Poszukiwania prezentów dla rodziny zakończone, ale dla męża (zupełnie jakby nie należał do rodziny ;) ) nadal nie mam nic. Kupiłam dla niego już 3 prezenty i wszystkie rozdałam: dostanie je od mojej siostry, kuzynki i rodziców. Jadę jeszcze zorganizować prezent od jego rodziców (również wymyślony przeze mnie). Wszystkie są super, ale na własny nie mam już pomysłu. Nie kupię mu przecież kolejnych skarpetek! Być może biedak od własnej żony dostanie jakąś klasykę świątecznej żenady, a mimo to bez krępacji wysyłam go do IKEI, Silesii, Makro i innych enklaw tłumu i bożonarodzeniowej tandety dla realizacji moich planów i zachcianek. Dodatkowo opracowałam biedakowi grafik tych przedświątecznych dni wypełnionymi rozrywkami w stylu: pomoc w sprzątaniu, sprzątanie, zakupy, praca. Nie wiem jak on to znosi, ale za jego cierpliwość i uczynność chcę podarować mu na Święta coś wyjątkowego. Tylko, cholera, co?!

Zaraz po zakupach z teściową i rodzinnym obiedzie zaliczyliśmy z Ukochanym kolejne zajęcia w Szkole Rodzenia. Biedna położna, która tak jak ja wszystko w robi w ciąży, opowiedziała nam jak tuż po naszym ostatnim spotkaniu zaliczyła drugi wypadek samochodowy. Drugi, bo pierwszy miała tuż przed spotkaniem z nami. Mam nadzieję, że dziś nic jej się nie przydarzy i bezpiecznie wróci do domu ona i jej maleństwo. Ta przemiła kobieta wprowadziła nas w tajniki opieki nad noworodkiem i przepracowała z nami wszystkie możliwe chwyty i taktyki dotyczące kąpieli, ubierania i pielęgnacji niemowlęcia. Obserwacja, jak mąż zmaga się z body, pajacykiem, symulacją kąpieli - bezcenna. Przy okazji szalenie uspokajająca, bo zaangażowanie, z jakim to robił, było ogromne. Teraz jestem spokojna, że poradzi sobie z tym może nawet lepiej niż ja? Usłyszałam jakiś czas temu od znajomego frazę, że mężczyzna staje się ojcem dopiero, kiedy musi sam zostać z tym dzieckiem. Mój mąż od dawna już tym ojcem jest. Kiedyś zwrócił mi uwagę, że to ja pozbawiona jestem uczuć macierzyńskich wychodząc z założenia, że pokoik dziecięcy urządzam bardziej dla siebie niż dla małej Poli. Dziś obserwując go w akcji dotarło do mnie, że w ojcostwie on już się sprawdza. Bez narzekań i fochów z ogromnym sercem i zaangażowaniem. Dba o mnie i o Polę lepiej niż ja sama. Trafił mi się chyba najlepszy facet na świecie i piszę to bez przesady czy względnej kokieterii (wiedząc, że to pewnie przeczyta). Być może zrobię mu rano jajecznicę w porywie wdzięczności.

A tymczasem, ze specjalną dedykacją dla męża-humanisty specjalny świąteczny gadget. Do wykonania korzystamy z książek, które mamy podwójne.


poniedziałek, 16 grudnia 2013

Mama musi mieć wygodnie!

Niebawem druga tura naszej szkoły rodzenia. W świąteczny planning (który osobiście uważam za ciężki sport!) musiałam wpasować jeszcze kilkugodzinną pogadankę o porodzie i opiece nad noworodkiem. Nie wzbraniam się, wręcz przeciwnie, ale wolałabym odbyć te zajęcia w spokoju, bez nagonki prezentowo-rodzinnej i kiedyś, kiedy będę miała czas na zjedzenie obiadu! W tegoroczny grafik musiałam wpisać na czerwono przerwy na jedzenie, żeby nie zapomnieć!

Zaraz po świętach wyjeżdżamy na szczęście ze znajomymi do Wisły, do domu rodziny męża (gdzie nie będzie rodziny). Przejrzałam szafę i zobaczyłam tam kilka fajnych ciążowych bluzeczek galowych, trochę wyciągniętych t-shirtów po mężu i dziurawe getry. Nie mam zamiaru przez 10 dni paradować tam odszczelona jak stróż w Boże Ciało, w związku z czym pojechałam dziś do HM na dział Mama i wróciłam z relaksującymi spodniami dresowymi, t-shirtem ciążowym w groszki i bluzeczką, którą z radością będę musiała wymienić na rozmiar mniejszą :). A co! Mama musi mieć wygodnie.




Torba do szpitala niemalże spakowana - zadanie na zaliczenie od położnej, torba na wypad w góry czeka na spakowanie. Teraz jeszcze pakować przyjdzie mi prezenty, ale to mam nadzieję zrobić dopiero w piątek.

niedziela, 15 grudnia 2013

Święta z dwoma rodzinami? Dekoracji czas!

Mój kalendarz adwentowy sugeruje, że zostało mi już tylko 9 czekoladek. To oznacza, że Święta tuż za rogiem a ja nadal w rozsypce. Perspektywa przemieszczania się w zaawansowanej ciąży między rodzicami, teściami i chorą babcią nie jest zbyt obiecująca. Doskonale rozumiem, że wszystkim jest ciężko się dostosować do nas, bo ciąża to nie choroba (choć lekko nie jest) i chorych trzeba uszanować (dziadkowie), ale na miłość boską - czy to aż tak duży problem zebrać wszystkich w jednym, wielkim domu w górach, który stoi pusty? Albo zaprosić ich do nas, gdzie miejsca pod dostatkiem?

Teściowa ma na głowie bardzo dużo. Jej chory teść (dziadzio), same chłopy w domu - co oznacza zero rąk do pomocy. Dużo sprzątania (bo w natłoku codziennych obowiązków nie było na to czasu) i jeszcze więcej gotowania (dla 5-7 osób). Miota się biedna między kapustami, ciastami, karpiem, karmieniem dziadka, przewijaniem chorego, dbaniem o niego, codziennym praniem, prasowaniem i gotowaniem. Nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego w takiej sytuacji odmawia pomocy i nie chce przyjąć świątecznego zaproszenia. Połączenie świąt oznaczałoby dla każdego mniej pracy. Najwyraźniej Polki lubią dziarać się emocjonalnie i tkwić w tych swoich codziennych koszmarach bo i moja mama nie chce słyszeć o jakichkolwiek ustępstwach. Ta z kolei ma możliwość spędzenia świąt u swojej szwagierki. Opcja dobra, bo babcia tam zaległa chora i cierpiąca, niesposób ją przewieźć gdziekolwiek. Oznaczałoby to spakowanie świątecznych potraw do garnków (o, czy nie przypadkiem w garnkach się je przyrządza?) i odgrzanie ich u ciotki. Odgrzewanie wydaje się każdej znanej mi pani domu najgorszym koszmarem. Żadna zdaje się nie pamiętać, że dwa dni przed świętami wszystko ma już ugotowane i w zasadzie w Wigilię jedynie podgrzewa 12 specyfików (o ile tego wymagają).

Być może za bardzo mnie to denerwuje, ale jestem w 100% pewna, że jak już dorobimy się z mężem swojego kąta (czy to mieszkania czy domu) zrobimy święta u siebie w domu również nie licząc się z nikim. Dla mnie też wtedy podgrzewanie okaże się niemożnością na skalę ewenementu nowej medycyny, transport dzieci będzie wykluczony z powodów nikomu nieznanych a uległość i chęć pójścia na ustępstwa odejdzie do lamusa wraz z wyprowadzką z domu moich rodziców.

Tym samym rozpoczęłam wczoraj gromadzenie inspiracji świątecznych. U nas w domu nie ma miejsca na "świąteczne badziewie" i wszelkie elementy dekoracyjne są jedynie stratą pieniędzy. Magia internetu udowadnia, jak niewiele nakładu finansowego trzeba, by przystroić sobie domek na Święta. Część z tych rzeczy można wykonywać z dziećmi tworząc super tradycję wspólnego świętowania. Przez zaprzestanie wszystkich tych zabiegów w naszym domu teraz święta opierają się na pretensjach, pośpiechu, zmęczeniu mamy i ogólnym niezadowoleniu. Wigilię i pozostałe dnie udawało mi się przetrwać dzięki szwagrowi i butelce dobrej whiskey. W tym roku jestem w ciąży, więc nie mam jak upajać się brązowym kolorytem Świąt a szwagier (pewnie z racji ciąży) działa mi na nerwy jak nigdy przedtem. Rodzice cierpią w milczeniu, bo sprawy zawodowe kiepsko, siostra obnosi się ze swoją ekstrawagancją i oczekuje ekskluzywnych i drogich prezentów (dostanie szal i bon do spa - fancy enough). Mąż ubolewa, że święta nie z jego rodziną, ja marudzę, bo mam do tego ciążowe prawo. Brat mojej mamy wraz ze swoją rodziną milczy - nigdy nie wiem czy już ich obraziłam, czy po prostu mają zły dzień. Wprost nie mogę doczekać się tych Świąt. Kuzynki, z którymi miałam nadzieję spotkać się 2-go dnia Świąt mają najwyraźniej inne plany a reszta rodziny tradycyjnie ma wszystko w głębokiej istocie trawiennego jestestwa. Nic tylko marzyć... o 27 grudnia, kiedy wyjedziemy z mężem do enklawy gór, braku internetu i błogiego relaksu albo o niezależności finansowej i własnym mieszkaniu. Oby tegoroczne marzenia świąteczne się spełniły!

A oto i kilka inspiracji na świąteczny decor w wersji low budget:

Zanim nadejdą właściwe Święta warto czekać na nie z entuzjazmem. W zeszłym roku do rana robiłam dla męża kalendarz adwentowy. Uszyłam 24 filcowe koszulki, na które naszyłam numerki ze wstążek w świąteczne motywy. Koszulki nawlekłam na wstążkę i zawiesiłam na obrazie przedstawiającym kominek. Masa pracy, a już widzę, że koszulki się przecierają, filc wyciera, wstążka zwisa niechlujnie. Czas na przyszły rok pomyśleć o czymś innym. Kalendarz z żabek do prania przyklejonych do deski, do których można przyczepiać małe paczuszki z łakociami całkowicie mnie zachwycił! Drewniane żabki z Tesco (bądź innego marketu) malujemy farbą na dowolne kolory. Można też ozdobić je taśmami świątecznymi (Empik, ok 19zł). Paczuszki zawierające kasztanki, mandarynki, krówki, lizaki, małe gadżety dopinamy jak na obrazku. Obserwujemy zadowolenie delikwenta obdarowanego takim kalendarzem.

 Innym motywem oczekiwania na Święta jest obcinanie brody Świętemu Mikołajowi. Super gadżet dla starszych dzieci (choć i mnie cieszy nad wyraz!). Zamysł chyba nie wymaga tłumaczenia. Ważne tylko, by sam Mikołaj wykonany był ze sztywniejszego kartonu. Wieszamy go na ścianie, szafce, tablicy korkowej i obcinamy brodę co rano. Można jeszcze przywiesić na drugim sznurku nożyczki, żeby nie zgubiły się przez te 24 dni ciężkiej pracy. Dodatkowym pomysłem może być umieszczenia na tyle owej brody miłych sentencji świątecznych albo zadań do wykonania. To sposób na organizację przedświąteczną, np.:
- zrób pierniki
- udekoruj dziś ciasteczka
- dzień zakupów
- przedstawienie w przedszkolu
- idź na miejskie jasełka itp. itd.
Czasem dobrym prezentem jest coś, co trzeba samemu zrobić. Takim kalendarzem dobrze jest obdarować nierobotnego męża, żeby miał zajęcie na każdy dzień i nie tylko nie przeszkadzał w świątecznych przygotowaniach, ale nawet... pomagał!

Wspomniane wcześniej pierniczki czy ciasteczka będą genialnym uzupełnieniem dekoracji świątecznych. Wisząc na świątecznym drzewku nabiorą potrzebnej wilgoci i przesiąkną zapachem lasu. Pięknie udekorowane lukrem będą wyglądały jak drewniane figurki. Foremki do pierników możemy kupić w IKEA (bądź innych sklepach typu DUKA, Home&You - z tym, że droższe). Przepisu na lukier i ciasteczka szukamy na mojewypieki.com (wszystko z tego bloga smakuje cudownie i udaje się bez większych problemów!).

Ważne, by dziurkę na sznureczek zrobić przed upieczeniem ciasteczka/pierniczka. Później, przebicie się przez twardego piernika grozi zniszczeniem ciężkiej pracy. W tym roku nie miałam ręki do ciasteczek i moja choinka nie będzie pachniała piernikami, ale za to wynegocjowałam u matki i teściowej upieczenie dla nich sernika na święta (idę o zakład, że teściowa i tak zrobi swój!)


 Bardzo ważna jest dekoracja stołu. Mnie zawsze urzeka ta nieprzesadzona i klasyczna. Serwetka ułożona w "czapeczkę Piotrusia Pana" z dzwoneczkiem na czubku jest absolutnie urocza. Do tego sztućce przewiązane wstążeczką - elegancko, ale z polotem. Druga opcja z ostrokrzewem, szyszkami i jarzębiną - zdecydowanie dla wytrwałych, niemniej jednak - piękna. Chyba odpuściłabym sobie szyszeczki i jarzębinę, a skupiła się na ostrokrzewie. Zamiast kupowania drogich kółek do serwetek można zszyć ze sobą grubszą taśmę i jak na obrazku przyczepić szpilką element dekoracyjny. Wygląda pięknie!

Bałwanka z talerzy nie zaakceptuje ani moja mama, ani teściowa. Sprawdzi się więc w mniejszym gronie, gdzie nie będą nikogo ograniczały gabaryty stołu (zazwyczaj małe). Wykonanie kompozycji jest banalne. Potrzeba talerzy, sztućców, kawałka marchewki i jeżyn (można zastąpić czymkolwiek innym, nawet orzechami). Do tego serwetki w kropki i gotowe!











Do bałwanka jak znalazł będzie tablica wymalowana w świąteczne motto. Jeśli nie mamy tablicy nie trzeba jej specjalnie kupować. Ja akurat mam taką w kuchni, więc zaraz biorę się za malowanie śnieżynek i pisanie.

Dla tych, którzy tablicy nie mają proponuję powrót do zajęć praktyczno-technicznych z podstawówki i wycięcie tradycyjnych śnieżynek z papieru. Można je zawiesić na werandzie, w świetle okna, na suficie. W każdym wypadku imitują wrażenie śnieżnej miękkości. Wystarczy tylko trochę cierpliwości, papier, nożyczki i biała nitka. Można też użyć ich jako szablonów, przyłożyć do szyby i oprószyć sztucznym śniegiem (wersja dla osób lubiących myć okna) - dzieci będą zachwycone. Robiłam tak rok temu z siostrzenicą i efekt był rewelacyjny.























Oglądając te wszystkie ręcznie robione cuda powoli wraca mi świąteczna błogość a nerwy na rodziny zamieniają się w ekscytację przygotowaniami. Do dzieła!

piątek, 13 grudnia 2013

Ekonomiczny wystrój wnętrza

Święta, święta, i po kasie! Jeszcze nawet nie zabraliśmy się do wigilijnych przygotowań a już budżet skurczył się niemożebnie. Wszystkie te prezenty, świąteczne dekoracje i bieżące wydatki dobyły mnie finansowo. A potrzeba dalszego dekorowania dziecięcego pokoiku nie ustała - niestety. Zatem, w szale świątecznych przygotowań - kilka inspiracji na tanie i samodzielne "podkręcenie" wystroju w dziecięcym.


Biblioteczka w wieku 0-1? Czemu nie! Ta wersja wcale nie wymaga kupowania nowego regału czy półki. Wystarczy kilka listewek z Castoramy. Kupujemy dwie dłuższe na boki i kilka mniejszych na półki. Zbijamy tradycyjnymi gwoździami. Przewiercamy dziurki wiertarką, by książki zabezpieczyć sznurkiem i gotowe. Można dodatkowo pomalować taką "biblioteczkę" na wybrany kolor. Biały świetnie wygląda, prawda? Innym pomysłem na półkę w dziecięcym pokoiku jest... drabina! W co drugim domu jest pewnie jakaś zapomniana drewniana drabina sprzed kilku remontów. Wystarczy oczyścić ją papierem ściernym i pomalować na wybrany kolor. Tato może przywiercić ją do ściany, żeby była bardziej stabilna.Może służyć jako biblioteczka, albo jako zwykła półka na zabawki, gadgety, produkty do pielęgnacji, ubranka.

Ten projekt uważam za absolutnie kreatywny. Wykorzystano tu... wieszaki z pralni i trochę filcu. Samodzielnie wycięte motylki przyszywamy (choć w zasadzie przywiązujemy) do finezyjnej kompozycji z pogiętych wieszaków. Całość prezentuje się jak projekt renomowanej firmy designerskiej!

Kolor różowy jest oczywiście opcjonalny. Niebieskie też będą wyglądały bosko. Koszt zrobienia takiej ozdoby nad łóżeczko (czy w inną część pokoiku) to w zasadzie tylko cena filcowych materiałów (wieszaki zapewne każda z nas ma w domu). Niedrogo można kupić kolorowy filc w Empiku. Nie zużyjemy bowiem więcej niż 3 kartki A4 takiego materiału.


Nie każdą mamę stać na turbo kolorowy, ręcznie robiony ochraniacz na łóżeczko. Można kupić zwykły biały z IKEI i ozdobić samo już łóżeczko pięknymi kokardkami. Tasiemki kupimy w IKEI, Empiku czy zwykłej pasmanterii za grosze.

Pomysł z kokardkami sprawdzi się nawet gdy w ogóle rezygnujemy z ochraniacza. Nie wszystkie mamy są zwolenniczkami takiej formy dekoracji. Wówczas można pozaczepiać na barierce różnokolorowe tasiemki w formie kokardek. Dzieci uwielbiają metki i wszystkie ich pochodne. Nie tylko element będzie dekoracyjny, ale jeszcze praktyczny! Ja wybrałam ochraniacz z tasiemkami, ale z pewnością dołożę jeszcze kilka kokardek na barierce kołyski!

Ostatni pomysł to niemalże wyzwanie. Świetny projekt dla przyszłych mam, którym przyszło więcej odpoczywać albo nawet leżeć w łóżku do końca ciąży. Można samodzielnie wykonać piękny kocyk patchworkowy. Wiele stron internetowych proponuje gotowe materiały do patchworku (zestawy kwadratów). Wystarczy wpisać w nieśmiertelnego Google'a frazę "materiały do patchworku" i wybrać najładniejsze. Można pozszywać kocyk z łatek albo zrobić go w jednym kolorze. Za tkaninę jednokolorową o wymyslnym wzorze na kocyk o rozmiarach ok. 100x90cm zapłacimy do 60zł. Polar można kupić na Allegro za ok. 15zł/mb. Wypełnienia do kocyków są bardzo tanie i nie przekroczą 10zł. W sumie kocyk własnoręcznie robiony możemy mieć za 85zł + koszty przesyłek (chyba, że odbieramy osobiście lub zamawiamy w jednej firmie wszystko, wtedy wychodzi taniej). Cena rynkowa takiego kocyka to ok 150zł. Biorąc pod uwagę wartość sentymentalną, taki zrobimy przez mamę jest BEZCENNY!!


środa, 11 grudnia 2013

Kolędowanie z brzuszkiem

Wystąpiłyśmy z Polką na scenie! Dziewczyna zaliczyła pierwszy, publiczny show de facto nie będąc jeszcze oficjalnie na świecie. Co roku zdobywam dla swojej małej (a teraz już większej) rodziny choinkę w kolędowaniu RMF FM. I tym razem, dzięki uprzejmości stacji radiowej, udało mi się wyśpiewać sobie choinkę. Pomogła mi w tym pewna niesamowita Joanna, która towarzyszyła mi mimo chłodu i niepogody.

Emocje dodały mi animuszu i nie zważałam na zimno. Dopiero kiedy wsiadłam do samochodu dotarło do mnie jak zimno musiało być małej Poli, bo przecież pół brzucha miałam na wierzchu. Nie schowałam jej za dobrze. I jeszcze ta bezsensowna awantura przy obiedzie - czy mała słyszy jak krzyczę bardzo głośno? Czy wie, że nie dotyczyła jej ta kłótnia? Podobno dzieciaki wyczuwają wszelkie animozje w życiu matki i współodczuwa. Serce mi pęka na myśl, że mogła się wystraszyć tej domowej atmosfery. Piszę mimo wszystko domowej, bo bez porządnej kłótni nie ma prawdziwego kolorytu polskiej rodziny.

Mąż powiedział dzisiaj, że nie będzie mi wolno urządzać mu takich scen, jak już bobas będzie na świecie. Przez chwilę się buntowałam, ale po jakimś czasie doszłam do podobnych konkluzji. Po pierwsze dziecko powinno być  wychowywane w atmosferze spokoju. Po drugie powinno wiedzieć, że rodzice szanują się nawzajem - by później w podobny sposób się do nich odnosić. Małżeństwo dopiero z dziećmi zaczyna być tym wzorem postępowania i jednostką dydaktyczną, której znamiona nosi. Podejrzewam, że nie uda nam się od razu, ale po cichu marzę, że jednak będziemy modelową, szczęśliwą rodzinką.

A za rok  - zaśpiewam z Polą już na rękach.


wtorek, 3 grudnia 2013

Przedświąteczne nowości

Zabiegana przyszła mama nie ma czasu na pisanie. Jeszcze kilka dni temu szlajałam się bezczelnie po Smykach i H&Mach tucząc oczy ociekającymi różem ubrankami dla małej Poli. Dziś, po dwudniowym maratonie w objęciach wniosku grantowego oczy same się zamykają, włosy wymagają mocnej interwencji. Pokończyły się kremy upiększające ciężarne ciało, doszły problemy z ogólnym zaniedbaniem (psychiczne oczywiście!). Z roztargnienia zrobiłam tylko połowę koniecznych badań i jutro i świcie przyjdzie mi znów gnać do laboratorium, żeby koniecznie na 19 wieczorem mieć już wyniki (kolejna wizyta kontrolna).

Swój etap prac na chwilę obecną zakończyłam. Czekam tylko na krytykę promotora, uwagi koleżanek i pomoc przyjaciółek. By zaś odsapnąć od "uzasadniania badań podstawowych", "opisu metodologii" i innych wymysłów Narodowego Centrum Nauki - rozszalałam się po internecie w poszukiwaniu przedświątecznych promocji. Kilka znalazłam!

Moja ukochana firma Mammooni co chwila organizuje miłe niespodzianki. Jeszcze wczoraj szalał tam DZIEŃ DARMOWEJ DOSTAWY. Co prawda to już minęło, ale jestem pewna, że firma zaskoczy nas jeszcze niejedną, świąteczną ofertą. Dziś np. na facebookowym profilu marki ukazały się wzory nowych tkanin. Sprawdźcie same ile tam szczęścia i radości (kolorowe gitary, pastelowe jeże i wiele innych motywów). Osobiście stawiam na fioletowy las. Zagra idealnie z okładką mojego wymarzonego prezentu mikołajowego - drugiej części Uroczyska. Swoją drogą powiastka to szalenie ciekawa i przysłuży się młodziakom powyżej 7 roku życia (a tym młodszym też, z tym, że trzeba będzie im pewnie czytać na dobranoc). W wakacje przeczytałam tom pierwszy z zapartym tchem i jako dyplomowany krytyk literacki powiem, że brakowało mi literatury nieobarczonej piętnem ambitnej polskiej prozy traktującej o dewiacjach i kontrowersyjnych tematach społecznych. Czytanie powieści dla dzieci i młodzieży pozwala wrócić czasem do krainy nieświadomego czytania, kiedy radość z lektury nie jest zmącona społecznymi podszeptami krytyki literackiej. Z upodobaniem wracam do Jeżycjady kiedy tylko muszę odetchnąć od akademickiego betonu. Uroczysko zatem niebawem dostanę lub kupię, a do niego dopasuję dla małej Poli boski kocyk, którego deseń idealnie odpowiada grafikom zastosowanym w książce!



Ale to nie koniec niespodzianek od Mammooni! W ofercie widzę też fantastyczne pillowsy. Personalizacja poduszek i zrobienie z nich uroczych stworków, dodatkowo funkcjonalnych (nogi mogą przecież podtrzymywać szyję i działać przez to stabilizująco na kręgosłup) uważam za turbo kreatywne. Pewnie jak przyjdzie pora i ja zamówię takiego poduszkowego ludka.


Znalazłam jeszcze promocję-wyzwanie u Little Sophie. Sklep codziennie umieszcza logo sówki w mikołajowej czapce przy wybranym produkcie. Szczęśliwiec, który odkryje logo może zakupić ten projekt w specjalnej, promocyjnej cenie. Polowałam na kilka rzeczy, ale na nich jeszcze logo się nie pojawiło, więc czekam cierpliwie, aż przecenią (jeszcze bardziej) zawieszki do smoczków, albo zafundują klientom darmową dostawę. Jak na razie profil na facebooku opublikował informację o kolejnych targach dla dzieci. Tym razem w Krakowie. Może skuszę się na wycieczkę w te rejony i na małe, przedświąteczne polowanie zakupowe?


Przyszłą sobotę mam zamiar spędzić w Wiśle, jeszcze kolejną mogę spokojnie przeznaczyć na Kraków. Rozszerzę poszukiwania łóżeczka o województwo małopolskie i może wrócę z cennym łupem nie tylko z targów.