piątek, 28 listopada 2014

Pola pomaga :)

Tyle się dzieje ostatnio, w głównej mierze festiwal, że na serio mam problemy z ogarnianiem spraw podstawowych. Dlatego najmocniej przepraszam wyróżnionych w konkursie i zwyciężczynię 1-go miejsca, po weekendzie zajmę się nagrodami. Słowo!

Tymczasem, ku uciesze, załączam fotorelację z Poli pomagania przy sprzątaniu:

W tle oczywiście mama - bohaterka drugiego planu!

Królowa moja!

Z jaką pasją jej to pomaganie szło!

Panda #love! Lindex ofkors :)

środa, 26 listopada 2014

Konkurs - wyniki

No i przyszły zdjęcia na konkurs! Tak się martwiłam, wszystkie na ostatnią chwilę były (no dobra, dwa były wcześniej). Niniejszym publikuję listę zwycięzców. Proszę o przesłanie na instytutdoswiadczen@gmail.com adresów do wysyłki. Wesołych Mikołajek niniejszym życzę:

Kocyk i poduszkę ode mnie, czyli z Instytutu Doświadczeń otrzyma bohaterka powyższego zdjęcia: Matylda 
Tymek dostanie śliczne paputki, skórzane od MamaZen.pl Wszystkie wzory i kolory dostępne tu.

Apaszka od Lela Blanc powędruje do takiego urwisa!

A rabacik -15% na zakupy u Titot.pl otrzymuje mały Antoś.

To jednak nie koniec niespodzianek. Mamy jeszcze kilkoro wyróżnionych. Mamy też proszę o dane adresowe, będą upominki świąteczne dla:

Surfującej Elizki

Zawadiackiego Ignasia
 I bliźniąt Pani Iwony - Laury i Mateusza. Zdominowali naszą galerię, nie ma co!




Wszystkim zwycięzcom gratulujemy razem z Polką!



wtorek, 25 listopada 2014

#love

Cały, boży dzień w Katowicach. Dzielnie pracowałam (swoją drogą, znalezienie miejsca z wi-fi i dobrym żarciem graniczy z cudem!). Latałam gdzie popadnie, bez szalika, czapki i rękawiczek. Z miejsca na miejsce: tu zajęcia, tam pismo, tu rozmowa, znów pismo, telefon za telefonem.

W końcu wróciłam do domu. Spojrzałam na moją "rozgadaną" córeczkę, która przyraczkowała do mnie z prędkością światła, swoim dziecięcym głosikiem powiedziała "mama" i wdrapała się na moją nogę. Dopiero wtedy poczułam, jak okropnie było mi zimno przez cały dzień.

niedziela, 23 listopada 2014

List do św. Mikołaja

Pola była bardzo grzeczna w tym roku, święty Mikołaju. W zasadzie mam wrażenie, że ma to wpisane w geny - taką jakąś szlacheckość zachowania, arystokratyczny cug do dystyngowanej postawy i powściągliwości w emocjach. Słowem - jest spokojna. Nie płacze, nie awanturuje się. Dopiero wchodzimy w etap nieodkładalności i permanentnego mamowania, więc jak na razie nie ma się na co poskarżyć. Wręcz przeciwnie, Polki się nachwalić nie mogę - rozwija się świetnie, chętna do nauki i zdobywania nowych sprawności. Cudowne uśmiechy (jak co wieczór całuję ją w stopy przed kąpielą), cudowne chichranie się z mamą przed pójściem spać (takie na pełen głos), absolutnie rozbrajające dzięki, odgłosy, preludia mówienia. Jej charakterek, wyjątkowy i jedyny - taka niby spokojna i delikatna, a widać psotnika w oczach, oj widać. Szelmowskie miny śle jak tylko uda jej się dostać tam, gdzie nie powinna. No, jak tu nie kochać? Worem prezentów trzeba obdarować. Mamy w tej kwestii kilka sugestii.

1. Wózek/pchacz rodem z Ikei

Pchaczy wszędzie pełno i gdyby nie moja patowa ostatnio sytuacja finansowa (życie, koniec stypendium ma swoje konsekwencje, trudno) szarpnęłabym się na coś turbo ekskluzywnego (albo przynajmniej z innej półki cenowej). Chciałam najpierw kupić jakiś używany, na Olx albo Allegro. Chciałam drewniany i to cały, bo piękne są, ale zmieniłam zdanie. Polka wszystko gryzie i gryzłaby pewnie też wózek. I inne dzieciaki też. A drewna nie domyjesz, więc najbardziej higieniczna zabawka świata to nie jest i używanej nie polecam. Ikea zachęca, choćby dlatego, że rączka jest właśnie metalowa - łatwa do wyczyszczenia, później - łatwiejsze do odsprzedania.




Dwa sposoby montażu uchwytu, dwie prędkości kręcenia się kółek, wszystko regulowane, ładny, prosty design. Nie ma klocków (co uważam za zaletę, bo mamy już swoje, i dodatkowe klocki byłyby mi nie na rękę). Posłuży także jako miejsce do przechowywania zabawek. Jestem na tak.

2. Księga dźwięków - do obejrzenia tu (znaczy się stąd zdjęcia); a do kupienia np. tu. Cena to 30-35zł.


Książeczka zawiera obrazki zwierząt i rzeczy oraz nazwy onomatopeiczne ich czynności, jak widać na załączonym obrazku. Ułatwienie dla rodzica/opiekuna, frajda dla dziecka. Chcemy od dawna, a jakoś się nie składało wcześniej.

3. Książeczki i jeszcze więcej książeczek! Co tu będę się rozpisywać, po prostu wypisuję i linkuję:

Wesołe rodzinki. Nasze zwierzaki (stąd)
Wesołe rodzinki. Zwierzęta na wsi (stąd)

Wesołe Rodzinki to seria książeczek dwuczęściowych. Takie dwa w jednym: mała książeczka w dużej. Mała jest o szczeniaczkach i kociaczkach, duża o psach i kotach. Książki uczą nie tylko zależności mama-dziecko, ale przy okazji gatunków zwierząt no i samodzielnego przeglądania stron - bo małe paluszki idealnie pasują do małych kart. Mamy z tej serii sprezentowane nam niedawno Zwierzęta świata i dobrze się przyjęły.

Encyklopedia dla malucha. Pory roku (stąd)

Pisałam o niej w poprzednim poście - piękna jest (a niepozorna).

Chcemy kultową już Biedronkę (stąd) i podpatrzoną ostatnio Bardzo głodną gąsienicę (stąd). Przydadzą się też Jazzowanki (takie) i na chwilę obecną to tyle. Ale lista się rozrasta z dnia na dzień.



4. Zabawki do kąpieli, na przykład takie, albo pełną gębą - takie



5. Pościel

Choć podobają mi się szalenie komplety rękodzielniczej pościeli z daWandy czy my baze (i innych) to jednak rozsądnie chciałabym dla Poli pościel z Allegro za 26,50zł/komplet (stąd). Wzory są bardzo ładne, dziecięce, ale nie turbo infantylne. Podobają mi się.



6. Puzzle drewniane z uchwytami (Lidl)

Wiem, że już tam na Polę czekają. A do tego piękne ciuszki, więc rozpisywać się nie będę. Szał klockowy rozumiem, bo to genialne wprost prezenta na święta.

7. Ciuszki

No, wiadomo, że ciuszki! Nie wiem tylko jakie... to znaczy wiem, i mam całą masę pomysłów, tylko, czy za miesiąc nie lepiej już kompletować coś na lato? A na lato to trzeba spokojnie siąść i przemyśleć, więc nie wiem, doprawdy, nie wiem.

Takie mam pomysły dla Polki:

Koszulka, Next, 40zł (dużo!), dla nas rozm. 80/86 (tu)

Tu został tylko nasz rozmiar, Next - 68zł (tu)

Mothercare, ok120zł

Lindex 59,90zł (tu)

Next (nasz rozmiar już wyprzedany, ale gdyby był dałabym za to 102zł) - tu

Rozm 80-86 (12-18 m-cy) za 68zł (tu)

Komplet ze Smyka (29,99zł) - tu - coś mi mówi (np. pudło w salonie), że ten akurat do nas trafi ;)

Lindex, kombinezon 69,90zł (tu)

Sukienka absolutne, Next-owe cudo. Znów nasz rozmiar wykupione, ale może innym się przyda, do kupienia za 114zł w kompelecie z rajtuzkami (tu)


Mama też była w tym roku bardzo grzeczna! Napracowała się (ach ten poród, trudy macierzyńskiego, festiwal literacki - in progress, doktorat się pisze). Co tu będę wyliczać sobie zasługi, wiadomo wszem i wobec, żem obrotna i robotna, niech już sobie Mikołaj i Gwiazdka wespół debatują, czy zasłużyłam na świąteczne prezenty, czy rózgę (bo swoje za uszami też mam, wiadomo). Niemniej jednak oceniam się na 2 przynajmniej dary. Ja, jak ja, ale każda mama powinna zrobić sobie taką listę życzeń na Święta. Nie wyobrażam sobie nic gorszego, niż po całym roku opieki nad niemowlęciem, trudnej bądź co bądź opieki, po moich nieudanych urodzinach (ciąża, końcówka - wiadomo), po tych wszystkich prezentach dla Poli, po takim wpisanym jakby w umowę pominięciu mamy w całym tym wczesnym macierzyństwie - i co, dostać po tym wszystkim kolejny szalik czy inny must have świątecznej cioci? No nie. Lepiej dostać coś małego  nawet, albo dużego (obojętne), ale coś, czego chcemy i o czym marzymy. Bo przeglądając cuda dla niemowląt wpadamy co chwila na własne zachciewajki: 

O tak, mufka dla mnie to niezbędnik. Jaka? Ach, no, Lela Blanc i ich magnolia (ofkors) - nie ma zdjęć na stronie, peszek! A jeśli się uda, i Mikołaj uzna, że mi się należy, to może rękawice do wózka typu rogi (Quinny) w muffiny z białym polarem (ach, marzę...)

Szalona cena: ok 100zł. Do kupienia (to znaczy byłyby do kupienia, gdyby były na stanie) tu 


Ta jest wskazana ze względu na analogiczny w barwie ochraniacz na pałąk. Chcę! 89zł (tu)
(Oh wait, czy ja chcę obie?! No tak, mam przecież dwa wózki. W razie, gdyby się jednak miało nie udać obrobić tym Mikołajek i Gwiazdki, to lepiej tą kolorową chyba... eh, sama nie wiem... TAK, KOLOROWĄ POPROSZĘ)

2. Mela Koteluk Migracje


Do kupienia w mekce świątecznych zakupów: Empiku (tu). Polska płyta na święta? That't a first. Ale dobrze świadczy o naszej scenie muzycznej.


3. Czas na czytanie (no dobra, na trzy prezenty się oceniam ;)

Jest jeszcze sporo, oj dużo w zasadzie, rzeczy, które ostatnio polubiłam:
- obrus świąteczny w ciasteczka z Home&You
- zestaw filiżanek do herbaty, świąteczny (a jakże) z DUKA
- serwetki ecru, bawełniane, proste z Home&You (sztuk 6-12)
- książki (jak zawsze książki, wiadomo): Szczepan Twardoch Drach, Philip Roth Kompleks Portnoya, Patric Modiano Perełka, więcej Adriana Mole!!!
Ale... bez szaleństwa, no bez proszę :)

Wszyscy, którzy mnie znają wiedzą jak jest:


Więc chyba nie muszę nic więcej sugerować?

Christmas Love!
O.

sobota, 22 listopada 2014

Świątecznie cz.1

Jedna z sióstr nauczyła mnie bardzo ważnej rzeczy: Święta zaczynamy obchodzić, kiedy w Haroldsie ustawią choinkę. No, to już! Od dwóch tygodni leci nam w domu Kelly Clarkson Wraped in Red, soundtrack z Love Actually i powoli przymierzam się do odpalenia kolęd w wersji country by Lady Antebellum. Ręką gładzę papiery do pakowania i wyobrażam sobie, jak cudownie będą owijać moje idealnie przygotowane prezenty świąteczne dla bliskich: wychuchane, wyszukane, kupione oczywiście z wyprzedzeniem. Wolne chwile spędzam na stronie Home&You i jaram się dekoracjami świątecznymi. Uzupełniam koszyk i znów zamykam stronę. Wchodzę ponownie, tym razem obrusiki, nie, jednak nie potrzebuję, inne wydatki są, zamykam - i tak w kółko. Wzdycham do kolekcji świątecznych w DUKA jak zakochana nastolatka 20 lat temu do Bon Jovi'ego. Usłyszałam ostatnio, że powinnam założyć firmę "Święta na dwa tygodnie przed z dostawą do domu" - miałabym z tego miliony. Mam problem.

Choć oczywiście ja uważam, że to urocze. Natomiast mój mąż... wczoraj - kino (swoją drogą kolejne Igrzyska polecamy oboje, świetna część. Trochę statyczna, ale metaforycznie - majstersztyk), jedziemy, ja wyluzowana, kolędy z CD lecą, volume na 20. Ja (znów ja) śpiewam na całe gardło. Kończę zimowy szlagier z Dźwięków muzyki przeciągłą solówką, radio ucicha. Mąż: "Miałem kiedyś taką znajomą. Jak miała zły dzień to sobie wyobrażała różową, puchową kulę tuż nad głową. A teraz myślę, że w sumie mogłaby wyobrażać sobie po prostu ciebie". Hold on. Czy właśnie usłyszałam, że jestem gruba?!

Abstrahując od mojej figury, zaangażowania w komercyjno-świąteczny anturaż i podatność na amerykański marketing -  indoktrynację świąteczną mojej córki rozpoczęłam z pełną premedytacją. Jako dyplomowany filolog polski (tak radoSHE, słusznie pytałaś kilka postów temu) robię to oczywiście za pomocą literatury, a dokładniej za pomocą: uroczo zilustrowanych książeczek dla najmłodszych, które umilą nam długie zimowe dni! (jak wieści tył okładki).

Kupiłam Poli książeczki wydawnictwa Zielona Sowa: Pierwszy śnieg i Święta reniferka. Planuję dokupić jeszcze z tej samej serii pozostałe dwie części, tj.: Zimowy szalik i Urodzinowy prezent. Może na Mikołaja (całe 6,49zł/sztuka, kupione w Smyku).

Pierwszy śnieg to opowieść o przyjaźni i doświadczeniu. Fabuła, podejrzewam, niewiele jeszcze wnosi w życie mojej córki. Rymowanki nie robią na niej wrażenia, nudzą ją (mama coś tam czyta zamiast na mnie patrzeć, phi), więc chwilowo opowiadam jej po prostu co się dzieje i co jest na obrazkach. A Pola z lubością pokazuje gdzie bałwanek ma nos.

Pingwinek Pawełek jest zwyczajnym dzieckiem (taka metafora). Budzi się rano w swoim pokoju i widzi za oknem padający śnieg. Ba, widzi PIERWSZY ŚNIEG. Nie może być to pierwszy śnieg w życiu pingwinka, nie może to być też pingwinek pełną gębą, bo taki miałby śnieg 24/7. Ja wiem, że nie należy racjonalizować świata bajek dla dzieci, bo ten dedykowany jest generalnie wyobraźni i to wyobraźni dziecięcej, ale... jak ja się córce wytłumaczę z warunków meteorologicznych na Antarktydzie? Jak pierwszy śnieg, to niech by to był, zamiast pingwina, nie wiem... pies, żółw, coś co ma szansę na nieregularny charakter tego zjawiska.


Aspekt dydaktyczny książeczka realizuje w pełni: "Nie zapomnij o szaliku! - woła mama". No dobra, połowicznie realizuje, bo co prawda anginy nie będzie, ale za to zapalenie opon mózgowych od braku czapki jak w banku (dlatego profilaktycznie hartujemy z Zuzką niemowlęta na okoliczność braku czapki).


Dalej pingwinek Pawełek odwiedza swojego najlepszego przyjaciela Gucia. Gucio, jak na hipstera przystało (te okulary, ta czapka z kolejnej strony - wiadomo) wczoraj mocno zabalował (a ma za co - patrzcie na ten piętrowy dom!), bo do Pawełka z pretensją "Czemu mnie budzisz tak wcześnie rano?". Niemniej jednak szybko się zbiera i chłopaki już gotowi do harców.


Finał opowieści to oczywiście apoteoza zimy i sportów zimowych. Rzecz musi się dziać zatem poza miastem, bo gdyby pingwinki miały w mieście jeździć na nartach akcja umieszczona byłaby chyba w Bytomskich Dolomitach (albo na Sosnowickim stoku narciarskim).


Mimo mojego sarkastycznego tonu - absolutnie uwielbiam opowieść o pingwinach, ze wszystkimi jej absurdami. Szczególnie cenię Gucia za jego outsiderską postawę. Pola też wydaje się lubić książeczkę, bo chętnie wskazuje na poszczególne elementy u mówi "Ko" (myśli pewnie, że pingwin to jakaś zimowa wersja kury).

Święta reniferka jest z kolei opowieścią o wierze w siebie i sile wsparcia przyjaciół. Tu święta pełną parą. Jak powszechnie wiadomo, dla reniferów święta to raczej ciężka dniówka. Również mały reniferek szykuje się do swojej pracy - pierwszego lotu w zaprzęgu Mikołaja (big deal, nie ma co!)


Oczywiście na obrazku mały falstart - pod choinką prezenty grzeją się w najlepsze, a mama w wigilijnych perłach z nostalgią żegna syna przed ważną nocą (!)


W zestawieniu z rączymi jeleniami, samcami alfa, mały reniferek Łatek wypada dość blado. Sięga im do nosa, więc nic dziwnego, że czuje się trochę nie na miejscu. Ewidentnie mamy tu do czynienia z motywem dorastającego chłopca, który w opowieść wkracza jako dziecko, a wyjdzie z niej jako odmieniony i dzielny młodzieniec.



Łatek patrzy na Mikołaja (który wygląda na lubiącego sobie golnąć krasnala) cielęcym wzrokiem i podbudowany zapewnieniem szefa, że da sobie radę dzielnie bierze się do roboty.


 A raczej do roboty biorą się krasnale: nieogolony z czerwonym nosem, wąsaty, również ze skłonnością do alkoholu i młodzieniaszek z mocnymi wypiekami na buzi. Tak, wiem - to prwnie przez mróz, ale przyznajcie, że wyglądają ci krasnale jak ekipa spod nocnego przebrana za wigilijnych kolędników!



W wielkim finale pewny siebie reniferek ciągnie zaprzęg w pierwszej parze. No i tu wielki minus dla książeczki, no bo - jak ten zaprzęg wygląda? Wszyscy wiedzą, że reniferów ma być 9. Na dodatek nie ma Rudolfa? Gdybym to zobaczyła w sklepie to być może Pola nie miałaby teraz książeczki o małym, chłopcu, który pierwszy raz idzie do pracy (bo przecież to o tym jest ta książka). Niemniej jednak - uwielbiam ją również (prawie tak, jak Pingwinkowe śniegowe story). Bez ironii uwielbiam.

Książeczki z Zielonej Sowy poza ceną są jeszcze bardzo atrakcyjne graficznie. Taki mają lekki skandynawski rzucik ładnie zespolony z disneyowską obłością. W efekcie - jest nieźle. Ilustracje są oszczędne, niezapaćkane detalami, wyraźne. Kolory są dobrze dobrane, ładne, stonowane, ale barwne. Fajna kreska - podoba mi się. Poli też.

Nie da się ukryć, że jednak bardziej podoba jej się książeczka o zimie. Ta z wydawnictwa Wilga (za całe 6,99zł, również w Smyku) jest jakby lepiej dostosowana do jej możliwości percepcyjnych. Miękka okładka bardziej Polę zachęca. Również obrazki, jak to w książeczce o zimie, są na białym tle. Malutka przyzwyczajona do kontrastowych obrazków lepiej czuje się oglądając taki sam schemat. Tu nie ma też fabuły, która w malutkiej główce Poli jak na razie sieje zamęt. Książeczka prezentuje więc różne hasła związane z zimą: bałwanek, kulki śnieżne, narty, sanki, kulig, łyżwy, snowboard, aniołek na śniegu, karmik dla ptaków. Co za różnorodność!


Tak w sumie przedstawia się cała książeczka, bo okładka to takie jakby jej streszczenie. Konik ciągnący zaprzęg jest absolutnym faworytem mojej córeczki. Jak na szlachciankę przystało ignoruje wszelkie formy aktywności fizycznej (narty, snowboard, łyżwy, aniołek na śniegu), pracę (karmienie ptaków) czy formy przemocy (kulki śnieżne). Swoją uwagę koncentruje na byciu wożoną, najlepiej w saniach.


Polka uwielbia konika. Powoli kot przestał być dla niej nowością i z upodobaniem wpatruje się teraz w obraz Piłsudskiego na Kasztance w salonie dziadków. Konia obdarza analogicznym do kociego określeniem: "Ko". Być może KO wcale nie jest kotem czy koniem, a generalnie zwierzęciem, ale co tam. I tak się jaram, że sylaba trafiona. 


No dobra, na resztę obrazków też patrzy, choć wydaje mi się, że faktycznie sporty są dla niej za dużą abstrakcją.

Grafika książeczki z Wilgi jest specyficzna: wszystko zrobione z plasteliny vel ciastoliny. Co kto lubi - ja nie przepadam, ale ostatecznie wygląda to fajnie, ładnie, zachęcająco, a co najważniejsze - Pola lubi.

Dlatego planuję jeszcze zakup takiej oto książeczki o zimie (i innych porach roku). Miałam już w rękach, ba... kupiłam dla pewnej rzeszowskiej Zosi (czekam na relację z użytkowania). Co prawda jest dedykowana grupie wiekowej 3+, ale to ze względu na naklejki i puzzle. Reszta bez problemu nada się i dla niemowlęcia (piękna grafika, detaliczna kompozycja, świetne preludium dla wszystkich Ulic Czereśniowych). Więcej napiszę, kiedy książeczka faktycznie się u nas pojawi.

W akcie dydaktycznym kupiłam też Poli 3 książeczki (również z Wilgi) po 3,99zł/sztuka o zwierzaczkach: Kurczaczku, Krówce i Kotku. Okazuje się, że to części dłuższej sagi, rzecz dzieje się bowiem na dość licznej w mieszkańców farmie. I o tym napiszę, ale jako spoiler dodam tylko, że odkąd oglądamy książeczki Pola na krówkę reaguje przeciągłym "Muuuu".


W planach mam jeszcze starą biblię świąt wg Disneya, czyli zbiorówkę sezonowych przygód bajkowych postaci. Zdecydowanie dla dziecka w wieku szkolnym. Ale może, może na obrazki pora już? Lekki szał świąteczny, Święta z Anią (z Zielonego Wzgórza) bym jej czytała, Pulpecję i zimowy ślub Idy bym jej czytała, ale hamuję się, sama przeczyta, jeśli będzie chciała. A ja zabieram się za czytanie materiału na zajęcia.

Świątecznie,
O&P

P.S.
W wolnej chwili przeczytajcie jeszcze posta o Akcjach społecznych. I o KONKURSIE, bo kurczę, jutro mam go finalizować a zgłoszeń mniej niż nagród. Lipa - przedłużać? Odwołać? Nosz... miliony zdjęć macie, to ślijcie. Przedłużę no... do końca miesiąca.

czwartek, 20 listopada 2014

Akcje społeczne

Pomagamy? Pewnie, że pomagamy. A jak? No, najlepiej nie ruszając się sprzed komputera (albo telewizji). Czasami pomagamy później - wiemy jak jest, zapomina się o przyrzeczeniach kiedy tylko reklama Szlachetnej Paczki się skończy i Prawo Agaty znów zawita na antenę (choć generalnie już nie zawita bo ostatni odcinek odhaczony, szkoda).

Koleżanka udostępniła na fb zdjęcie UNICEF.



Pod zdjęciem taki napis: Drodzy Fejsbukowicze! Trwa zbiórka funduszy na pomoc dla umierających z głodu dzieci w Sudanie Południowym. Prosimy, czy możecie poinformować o akcji znajomych? Nad krajem wisi widmo klęski głodu, dlatego pomoc musi nadejść teraz! Apelujemy o wpłaty – takie, na jakie każdy z Was może sobie pozwolić. Zebrane środki przeznaczymy na wyposażenie ośrodków leczenia niedożywienia, żywność i mleko terapeutyczne dla głodujących dzieci. DZIĘKUJEMY ZA KAŻDĄ POMOC: http://www.unicef.pl/sudan

A pod napisem dyskusja, czy głód w Sudanie to kwestia społeczna, lokalna, globalna czy może problem transportu, czy o co w ogóle chodzi. Rozumiem palącą chęć rozwiązania kwestii głodu na świecie, ale jednak lepiej rozumiem działanie. Ten obrazek tak chwyta za serce - mnie, mamę, która widzi inną mamę. Mamę, która nie jest w stanie wykarmić swojego dziecka. To sytuacja, której chyba bym nie przeżyła. Trochę nie rozumiem, czemu wychudzona jest dziewczynka, a nie trzymająca ją pani, ale przecież chodzi o wymowne zdjęcie i przekonanie ludzi do niesienia pomocy - jednym spojrzeniem. Skuteczny jest plakat, nie ma co. Socjologicznie go omawiać nie będę, bo kto chce ten doczyta, dostudiuje, wiem, że się mną, matką manipuluje, ale przynajmniej tu ufam, że to w słusznej sprawie, że stosowna to instytucja, że to w zasadzie nie manipulacja, ale skuteczność w działaniu, mocny przekaz. Kupuję to - słowem, wpłacam.

Niestety w tym miesiącu już nie wpłacam, bo jedyne co z pieniędzmi robię to je pożyczam - od banku głównie. Ale jak tylko ZUS zainauguruje mój grudzień, wpłacę. 

Tu, z prawej strony wisi banner, od dłuższego czasu. Chodzi o zbiórkę pieniędzy na małą dziewczynkę. Taką małą, jak moja Pola. Ma chore nóżki, a polskie standardy leczenia nie są w stanie małej pomóc. Wolą amputować niż uratować - eh, czy wolą? Pewnie nie wolą, ale nie mają sprzętu, wiedzy, praktyki w leczeniu takich schorzeń. W Stanach mają i rodzice chcą tam pojechać. Liczę, że zbiorą potrzebną kwotę, bo pewnie zbierają jeszcze w innych miejscach, zadłużyli się, wzięli pod zastaw, popożyczali od znajomych. Wierzę, że robią dla swojej córeczki wszystko i ja już nie muszę, choć mimo to wpłaciłam (i nadal wpłacam, jak mam), udostępniam ich przekaz, pomagam tak, jak potrafię. Co jakiś czas pomagam takim właśnie dzieciom. Ostatnio dostałam maila, że uratowano dziewczynkę, na którą przekazałam datek. Cudowny mail, poryczałam się ze szczęścia (patrząc na moje perfekcyjne i zdrowe dziecko spokojnie śpiące w moich ramionach). Wdzięczna za to co mam staram się jak mogę nie ignorować zupełnie nieszczęścia innych. Bo ludzie tak robią, mechanizmem wyparcia gwarantują sobie spokój sumienia. Nie namawiam do wydania wszystkich oszczędności na zbożny cel, bo bez przesady, wszystkich nie ocalimy, a nasze budżety to i tak kropla w morzu (wiadmo ile ZUS płaci przecież).

Namawiam jednak do pomagania tak, jak możemy, a wystarczy się rozejrzeć - jest gdzie pomagać. U mnie w parafii (choć do gorliwych parafianek nie należę) organizowane są zbiórki: przyborów szkolnych dla potrzebujących dzieci, wyprawek szkolnych, produktów spożywczych dla biednych rodzin (zwłaszcza w okresie świątecznym), zabawek na mikołajki dla dzieci, biednych małych, wierzących w Świętego Mikołaja dzieci (co akurat dziwi, bo gorliwy katolicyzm i zabobon w jednym domu rzadko się zdarzają - tym bardziej pomagam). Staram się brać udział w takich akcjach. Oddaję ubrania potrzebującym, dzieciom ciuchy po Polce i Hani (siostrzenicy), nieużywane sprzęty, zabawki itp. Niech używają i zdrowo w nich rosną, nie będą przecież ubrania kurzu łapały, kiedy jakaś mała dziewczynka nie miała nigdy pięknej sukienki. No nie.

Taka realna pomoc na małą skalę to coś faktycznego, namacalnego, dostępnego dla wszystkich (każdy może kupić kredki i oddać biednym dzieciom, które ich nie mają). Nie każdy natomiast może być jak gwiazda ekranu przekazująca tysiące dolarów w Ice Bucket Challenge. Poszczególnych fundacji czy akcji społecznych nie będę tu ani rekomendować, ani opisywać. Mają szczególną sławę. Jedni ufają fundacjom, bo to solidna firma, inni wręcz przeciwnie, bo koszty operacyjne itp. Wasza sprawa i nie będę tu nikogo przekonywać, nie wtrącam się. Zachęcam tylko, żebyście robili COKOLWIEK.

A robiąc to pamiętajcie tylko o kilku zasadach:
1. Moje 5zł i czyjeś 5zł to już 10zł na konkretny cel (czyli nawet niewielki datek się liczy).
2. Fundacje, żeby pomagać, muszą jakoś funkcjonować.
3. Można pomagać nie wychodząc z domu, wpłacając kasę np.
4. Można pomagać czynnie, czyli wtedy, kiedy nie ma się pieniędzy (korepetycje, pomoc w żywieniu itp. Popytajcie, znajdziecie tych potrzebujących).
5. Macie bardzo dużo zbędnych ubrań ( i innych sprzętów w domu). Nie wrzucajcie ich do kontenerów Czerwonego Krzyża, które to od dawna nie są ich własnością. Należą do prywaciarzy, którzy ciuchy zwyczajnie sprzedają.
6. Wielka fundacja, akcja jakoś sobie da radę. Jedna mała dziewczynka niekoniecznie.
7. Nie da się pomóc wszystkim, ale mimo to zachęcam do pomagania, bo...
8. ...dawanie daje więcej przyjemności niż branie.

Pozdrawiam,
O.

środa, 19 listopada 2014

Pranie brudów, czyli o ubrankach i ich jakościach

Znajoma znajomej znajomej znajomego - wiadomo - jest w ciąży. Dzwoni, pisze, zastanawia się ile ją to wszystko total będzie kosztowało. Kiedy ja dowiedziałam się, że jestem przy nadziei przeniosłam się w pastelową krainę wnętrzarskiego szału, nie ekonomiczny handel żywym towarem, bo przecież sprowadza się wszystko do frazy: dziecko kosztuje.

Ano kosztuje. Sporo. A jeśli jest się, jak ja, matką gadżeciarą pierwszej wody i zakupoholiczką udokumentowaną - kosztuje o wiele za dużo, niż w rzeczywistości. Bo umówmy się - dzieci nie kumają skomplikowanej grafiki na zabawkach 0-12 (swoją drogą, kiedy spytałam ostatnio w Matrasie gdzie mają dział literatury 0-12 pani powiedziała mi, że nie mają nic do nauki miesięcy!!!!! #bigfan). Bobasowi jest też z gruntu obojętne czy leży sobie w wózku w firmowym śpiworku z renomowanej firmy czy w no-name z Allegro - grunt, że mu ciepło. Ubranka - tak samo. Nie muszą być od razu z Fifth Avenue (i osobiście uważam, że nie ma tam aż takiego szału) - wystarczą dobre polskie firmy, czy tam niepolskie, ale dobre. Ma być wygodnie a matce praktycznie.

Nie oznacza to, że trzeba kupować po taniości. Kusi szybka wymiana rozmiarówki, ale niestety, skąpstwo nie popłaca i często tani towar okazuje się złej jakości. Często też ten dobry towar (a przynajmniej dobrze promowany) ostatecznie okazuje się wyrzuconymi w błoto pieniędzmi. Tak też rewiduję swoje wyprawkowe podrygi sprzed roku i mądrzejsza o setki puszczonych pralek i przeprasowanych godzin - przedstawiam wiedzę, którą nabyłam (często z Małgosią Rozenek w tle, która oburzonym głosem pouczała mnie, że moje standardy są głęboko poniżej Rowu Mariańskiego domowego rozgardiaszu).

Smyk
Najlepszy z najlepszych, a przynajmniej największy. Wszędzie go pełno i ubranek w nim też co niemiara. Co wybrać? Generalnie niewiele. Jak się okazało (a okazało się boleśnie - w sytuacjach podbramkowych, na prezentach itp.) jakość ubranek ze Smyka pozostawia wiele do życzenia. Często rozchodzą się na szwach, mają drobne dziurki w tkaninie. Kolory bardzo szybko (po 1-szym praniu) tracą swoją wyrazistość a ubranka fason. Wszystkie rampersy kupione latem nie nadają się już do użycia. Spodnie/półśpiochy po prostu oddałam, bo były źle odszyte.

Mają za to świetne body i piżamki. Bodziaki można kupować hurtowo, bo mają fajną cenę i są w miarę dobre jakościowo. Te z grubszej bawełny - w ogóle świetne. Ładnie się piorą (a ja piorę tylko w 30 stopniach), trzymają nawet fason i jakość. Kupiłam już 3 wielopaki i z każdego jestem zadowolona.

Warto zapamiętać, że przynajmniej body ze Smyka wychodzą jakby ciut za duże (posłużą dłużej, a co!). Z kolei legginsy bywają przyciasne zwłaszcza na pulchniejsze niemowlęta ("wczesna" Polka, Mill - obie się nie wcisnęły).

Polka od góry do dołu w smykociuchach. Sweterek świetny, body mamy do tej pory, spodnie oddałam. Nie dogodzisz, no!

Body w króliczki, daje radę do teraz (3-pak oczywiście)


H&M 
Jakość ubranek bardzo dobra. Rozmiarówka w normie, ani za duża, ani za mała. Rzeczy są ładne, dobrze odszyte i fajnie zaprojektowane. Funkcjonalne. Nie ma się do czego przyczepić - poza może ceną, bo cała wyprawka z markowego salonu to ogromne pieniądze. Ale kilka rzeczy - zdecydowanie tak.

Mnie nie do końca przekonały tylko body z sekcji BASIC. Bawełna dość cienka, eko-sreko (moja ulubiona). Popruła się w miejscu urwania metki (moja wina, mogłam ją odciąć, no ale...). Przy mocniejszym szarpnięciu rozpruła się też przy zatrzaskach, więc generalnie słabiutka, że hej! Poza jednak bodziakami - wszystko gra, kupuję tam na potęgę karty kredytowej.

O, tu na przykład, Kluseczka od czapeczki po skarpetki - leżąca reklama H&M


Lidl
Ciuchy z Lidla mają kontrowersyjne opinie (tu jedna przykładowo negatywna recenzja). Ja osobiście jestem z nich bardzo zadowolona. Mają magiczny materiał - bodziak wrzucony do prania, zapaćkany szpinakiem, zupą, kaszką, czymkolwiek - wychodzi z pralki bez plam. To bardzo duży atut. Zgadzam się z Zuzką - ciuchy wychodzą turbo wielkie, więc zawsze trzeba brać mniejszy rozmiar. Teraz moja Pola chodzi w tych 62/68 a świeżo nakupiona kolekcja w rozmiarze 74/80 czeka. Mimo, że mała już w nie wchodzi - dekolt koktaljowy do pępka - no nie. Spodnie, dresy - całą reszta świetna i bez zarzutu. Nie kupowałam jednak kontrowersyjnych ciuszków, bez zamków, guziczków, nie miało co odpaść. Piorę na delikatnym programie, więc nic się nie niszczy (jeszcze). Lidl ma jeszcze jedną zaletę. Chętnie wybierają go babcie na obkupowanie wnuczek (i wnuczków - wiem z przekazów).

Lidl jak się patrzy - body, spodnie, skarpetki (za duże)

Nie  planowałam tych kropek - same do mnie przyszły


Jak się okazało uzależniłam się też od Lindex i tu, kurka, wad żadnych, ale to żadnych w ubrankach nie widzę. Kupuję na promocjach (bo na wieszakach to czasem głowa boli od ceny), ale czasem też nie na promocjach, ale kupić piżamki trzeba (na ten przykład). Kupuję na potęgę bo wzory i kolory mają wprost cudowne, wyjęte jak ze skandynawskiego żurnala dziecięcego. Jakość najlepsza, dobre materiały, nie spierają się kolory, też magiczne materiały jak z Lidla - wszystko się wypiera, nawet odstane w torbie z praniem, awaryjnie zapaćkane 2-ką ciuchy - magia!

Aż dziw bierze, jak ona spokojnie siedziała w foteliku... eh, tu o poranku w Wiśle, w piżamce w zwierzaczki. Urocza abstrakcja

Lindexowy chillout w Kontenerze Kultury - legginsy i bluza. Kurtka Smyk - też niezła, ale niespecjalnie eksploatowana tego lata.

Lindex body i ocieplane jeansy (na teraz idealne do spacerów w śpiworku). Na stópkach buciki bawełniane z Tesco (25zł - to rozumiem. Polka nie rozumie i zrzuca butki jak szalona)

Uwielbiam ten komplet! A mamy jeszcze ogrodniczki z pandą na pupie - #love! #lindexlove

W końcu bluza zrobiła się za mała ale kupiona z dużym luzem posłużyła nam z 3 miesiące. Długo, jak na ubranko rosnącego niemowlęcia.
Kupujemy jeszcze w Tesco, KappAhl, GAP, Zarze, ale kupujemy tam mało, raz od wielkiego dzwonu, więc nie ma sensu recenzować całych marek na podstawie jednej sukienki. Masę ciuszków, pięknych i często no-name dostajemy od rodziny, piękne ubranka, po prostu cudne. Co jednak zauważyłam to:
- Ciuchy z tak zwanych osiedlowych sklepików są często lepszej jakości. Są też zaskakująco drogie, jak na no-branding.
- Tesco robi na serio przyzwoite i piękne ubranka. Zdziwiła mnie cena - jak w lepszych sieciówkach.
- Rzeczy z GAP są absolutnie bezkonkurencyjne jeśli chodzi o jakość. Niestety w kwestii cen też nie mają sobie równych i (no sorry), nie wydam 120zł na piżamkę - kupię ją na przecenie za 60zł (jedna) z wielkim bólem. 
- KappAhl robi śliczne rzeczy - wiadomo. Za mało takich mamy.
- Zara - ubranka często są niefunkcjonalne, czyli kiepsko się je zakłada-zdejmuje. Ceny (zwłaszcza promocyjne) o dziwo lepsze niż w GAP'ie. Zara home - chodzę tam tylko oglądać.

Dużo ciuszków odziedziczyłyśmy po mojej siostrzenicy jednej i drugiej, więc w sumie ma w czym chodzić ta moja córeczka i ostatecznie, na upartego, mogłabym jej tych nowych rzeczy nie kupować, ale... no jak tu się powstrzymać?