poniedziałek, 31 marca 2014

Mama ma wychodne

Pod pretekstem kontrolnej wizyty u lekarza mama zrobiła sobie dzisiaj wychodne. Coś zmieniło się w moim samochodzie pod ciążową nieobecność za kierownicą. Tu coś niżej, tu za wysoko, tu krzywo fotel. Sytuacja w stylu "ktoś pił z mojego kubeczka". Wszystko w miarę się ustabilizowało dopiero, gdy z głośników poleciała Carrie Unerwood i jej Blown Away. Odrobina country zawsze przywraca względną homeostazę. Gnałam po S1-ce niczym kierowca rajdowy osiągając zawrotną prędkość 110km/h. Czułam się, jakbym przemierzała Route 66 wielkim pickupem. Tymczasem woziłam się tylko Peugeotem 207.

Zapomniałam trochę, jak to jest prowadzić samochód. Myślałam, że nie robiłam tego tylko dwa miesiące. Okazuje się, że wcześniej robiłam to na tyle inaczej, by nie ogarniać sytuacji po powrocie za kółko. A były przecież momenty w moim życiu, że nie siedziałam na fotelu kierowcy zacznie dłużej. Wakacyjny rok we Włoszech, kiedy tylko sporadycznie odpalałam maszynę celem pozwiedzania okolicy, czy losowy przypadek niedyspozycji, kiedy to cały rok nie miałam nogi na pedale gazu. Pamiętam, że wsiadłam później do samochodu a ten ruszył miękko mrucząc spokojnie swoim dieslowym pogłosem. Tymczasem dziś nasz Batmobil sunął mniej miękko, momentami nawet charczał. Kocią grację zastąpiły luzy w zawieszeniu, problemy z obrotami silnika. Czyżby zanosiło się na jakąś poważną renowację silnika albo wymianę uszczelki pod głowicą? Z całą pewnością zanosi się na dolanie płynu do spryskiwaczy o mocno alkoholowym zapaszku konwalii. Mimo moich wątpliwości rajdowca na stanowisku kierowniczym czułam się wolna jak ptak. Gdyby nie subtelny gust muzyczny z głośników dobywałby się przeraźliwy chrobot Highway to hell.

W tymże nastroju dotarłam do najbliższego centrum handlowego by cichaczem, niezauważona przez męża na posterunku i pediatrę doglądającego Poli pod moją nieobecność (czyt. Lady Mama) - kupić kilka rzeczy. Zamiast wyczyszczenia dostępnego salda na karcie kredytowej wyszłam ze sklepu z przyzwoicie tanią parą adidasów do wyprowadzania Poli na spacery. Kupiłam uniwersalne: do tańca i do różańca - w pole i na chodniki. Folkowo będę podrygiwać z wózeczkiem w granatowo-różowych butkach.

Po krótkiej wizycie u ginekologa znów pędziłam do domu. Naładowana energetycznie po tej krótkiej socjalizacji z tłumem zakupoholików gnałam przepisową prędkością na drodze ekspresowej. Znów swoim zwyczajem fantazjowałam o karierze estradowej i egzotycznych podróżach. Nie wierzyłam, że jestem już inną kobietą, na którą w domu czeka córeczka. Po powrocie pochyliłam się nad łóżeczkiem, w którym Pola słodko spała, pocałowałam ją w główkę i poczułam, że w końcu jestem we właściwym miejscu.

niedziela, 30 marca 2014

Ciocia Paulina

Ze wszystkich intymnych sytuacji między dziewczynami... nie sądziłam, że koleżanka ze szkolnej ławki będzie przy mnie w czasie karmienia córeczki! Zawsze dziwię się naszej relacji, że mimo wielu różnic i światopoglądowych i życiowych dalej przyjaźnimy się z Pauliną i możemy na siebie liczyć w każdej sytuacji. Jest chyba jedyną, spośród wszystkich moich znajomych, która nigdy nie odmawia mi pomocnej dłoni. Nawet, kiedy przegoniłam ją przez pół stolicy w poszukiwaniu kurteczki dla Poli. W okolicach Katowic sklepu Mothercare nie uświadczysz, a w Warszawie są w co drugiej galerii handlowej. Wyprzedaże wyglądały w sieci tak zachęcająco, a ubranka tak ślicznie, że po nocach śniłam o Poli w pięknych kurteczkach tejże firmy.

Dziś przyjechała do nas Paulina i przywiozła w darze to oto cudo:

Mimo iż rozmiar 68 Pola już będzie mogła w niej chodzić. Oczywiście kwestia chodzenia jest tu mocno metaforyczna. Przymierzamy się bowiem do pierwszego spaceru poza naszą wioseczką. Siostra zaproponowała wypad na Katowicki Muchowiec, co oznacza solidną wyprawę! Najpierw samochodem, potem trochę wózkowania w towarzystwie innych dzieci i psów. Czy Pola da sobie radę? Czy ja to wszystko ogarnę? Wieczorem czeka mnie przecież wizyta kontrolna u lekarza, muszę wcześniej córeczkę ukołysać do snu i odciągnąć bardzo dużo mleka! Przed ostatnią drzemką mała wciągnęła pełną setkę z butelki (choć matczynego mleka, ale w celach statystycznych) i dojadła jeszcze tradycyjnie zasypiając umazana mlekiem. Sytuacja miała miejsce ok 19:30. O północy kończyłyśmy kolejne karmienie! Kiedy obudziłam się by znów napoić córeczkę było po 4 nad ranem. Z przerażeniem zaczęłam podejrzewać przeziębienie, bo przecież Pola nie zwykła spać aż tyle! Dwie czterogodzinne drzemki zaraz po sobie nie zdarzyły się od pierwszych dni po porodzie. Uspokoiłam się dopiero, kiedy dotarła do mnie zmiana czasu. Potem Pola dopiła co nieco ok. 7 rano i spała wtulona w oboje rodziców do 9! Obudziła nas radosnym kwileniem szczęśliwa, że nikt nie odłożył jej do łóżeczka.

Rozpoczęła dzień z uśmiechem, bawiła się (powiedziane nieco na wyrost, raczej była zabawiana) grzechotkami, bujała się w bujaczku, uśmiechała się do nas i do Pauliny. Teraz znów zapadła w drzemkę. Ciekawe czy planowany na porę obiadową spacer też prześpi czy raczej aktywnie będzie kontemplować przyrodę ogrodową?

sobota, 29 marca 2014

Odwiedziny!

Po ostatnich kilku ciężkich dniach Pola odpoczywa. Przespała całą noc to wtulona w mamę, to smacznie chrapiąca pod swoją kołderką. Rano zjadła z nami śniadanie (prawie) i znów zapadła w trzygodzinną drzemkę. Dzielnie przespała spacer i teraz znów spokojnie odpoczywa w swoim łóżeczku. To chyba zbawienna moc country. Tym razem (jak również wiele razy wcześniej) płyta Crystal Bowersox zadziałała na malutką usypiająco i Pola odpłynęła przy dźwiękach lekko jazzującego country - swoją drogą płyta (obie!) świetna!

Pola, jej ulubiona żyrafka i piesek, którego bardzo polubiła (znaleziony w macie edukacyjnej)
Podczas drzemki nasze poddasze nawiedziła ciocia Mizia z wujkiem Leszkiem, do tej pory znanych jako Mizia i Leszek. Przywieźli nam bardzo dużo darów, z których Pola już zdążyła się ucieszyć. Zabawki doczepiane do maty interaktywnej już teraz zaabsorbowały ją na tyle, by na blisko godzinę zabawiała się nimi razem z tatą. Niepewnie uśmiechała się na widok plastykowego pieska, wykazywała duże zainteresowanie grającą owcą. Jeszcze dwa, trzy tygodnie i wyciągnie rączki do wszystkich tych zabawek piszcząc radośnie!
Piękne sukienki i mata edukacyjna!

Pingwinek, którego można rozłożyć na czynniki pierwsze i grająca owca - IKEA

Śliczne detale: guziczki, podszewka

piątek, 28 marca 2014

Rozmowy spacerowe

Ja: To co, inwestujemy całą twoją następną pensję w nosidełko?
Mąż: Po co? (mówi niosąc córkę do domu ze spaceru, bo Pola pogardziła wózkiem)
Ja: No, żeby była tu blisko.
Mąż: Zaraz... czemu całą pensję? To jest aż takie drogie czy po prostu ja tak mało zarabiam?


Ja: (wskazując na auto sąsiada, które pozbawione było znaczka z przodu) Wiesz o czym to świadczy?
Mąż: Że zrobił tuning, którego Opel nie pochwala?
Ja: Albo, że kupił używane auto z "M jak Miłość"!
Mąż: A co, tam znaczek odpadł, jak Hanka wjechała w te kartony?
Żona tłumaczy, że w TVP unika się lokowania produktu.
Mąż: No chyba nie chcesz mi powiedzieć, że dwójka jest niekomercyjna a jedynka jest!
Ja: Jedynka też nie jest!
Mąż: Przecież tam w "Klanie" ciągle wyciągają jakiegoś Knorr'a i pytają: "Zupkę? Zupkę?"

czwartek, 27 marca 2014

Nigdy nie budź śpiącego niemowlęcia!

Zasada stara jak tradycja wielkanocnych pisanek, a jednak postanowiłam, że "co mi tam" i na chojraka zbudziłam małą do kąpieli. Od dwóch dni przesypiała porę wieczornej toalety. Mimo, że "Dermatologia Dziecięca" zaleca kąpiel nie częściej niż 2, 3 razy w tygodniu my jednak chcemy kąpać Polę co drugi dzień. Tymczasem indywidualny grafik córeczki często nam to uniemożliwia. Mamy zatem do wyboru: przenieść porę kąpieli (na 16:00 albo na 22:00), albo obudzić śpiące niemowlę i wdrożyć plan kąpania dziecka o stałej porze. Dziś wybraliśmy ten drugi, bardziej ryzykowny wariant.

Wszystko potoczyło się zgodnie z moimi przypuszczeniami. Zaraz po kąpieli Pola przypuściła atak na pierś. Posiłek połączony z zasypianiem przy maminym "cycu" zajął małej blisko 40 minut. Wszystko to tylko po to, by z niewygody na matczynym ramieniu znów się obudzić. Rytuał rozpoczął się od nowa i tym razem trwał blisko godzinę. Zgodnie z przewidywaniami wszystko się ulało, w brzuchu się zakręciło i Pola zaczyna marudzić. Niebawem powtórzymy standardowe czynności przewijalne i rozpoczniemy trzecią sesję karmienno-usypiającą. Mija tym czasem 22:00.

Mam cichą nadzieję rano obejrzeć najnowszy odcinek Grey's anatomy. Z nudów, między karmieniami, doczytałam o kolejnym epizodzie tyle, że aż nie mogę się doczekać. Podobno rozwijać się będzie dwutorowo prezentując widzom alternatywne rozwoje jednej historii. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że i ja miałam dziś podobny schemat - gdybym nie obudziła małej Poli wszystko wyglądałoby inaczej. Pospałaby do dziewiątej, zrobiłaby krótką przerwę na karmienie i pozostając nadal w dobrym nastroju zasnęłaby spokojnie na kolejne 2 do 3 godzin. A ja razem z nią wtulona w termofor. Potem dokarmiłabym małą na tak zwanego "śpiocha" i spała z nią kolejne 2 do 3 godzin. W tym systemie dotrwałybyśmy spokojnie do rana. Tymczasem w równoległej rzeczywistości mąż przewija, ja karmię, on nosi, ja karmię, Pola pręży się i problematyzuje prosty system trawienny, ona ulewa, mąż nosi, ja karmię, Pola usypia, ja usypiam, mąż odpala laptopa, włącza się dźwięk, Pola się budzi, ja się budzę, Pola chce jeść, karmię, mąż nosi i tak w kółko. Mała zapada w tak płytki sen, że nawet najmniejszy szelest jest w stanie ją wybudzić nim zaśnie głęboko i spokojnie. Od noszenia małej przez cały dzień blizna po cesarce zaczyna mnie niepokojąco piec i boleć. Od całodziennego karmienia (i odciągania pokarmu) nasiliły się krwawienia, laktacja szaleje. Kiedy piersi pełne do bólu - Pola ucina sobie kilkugodzinną drzemkę. Błędne koło się zamyka.

Grey's anatomy, s10e17
Wolałabym alternatywną wersję obecnej sytuacji. Ostatecznie nie narzekam, Polka nie płacze. Tylko patrzy oczkami zmęczonymi dookoła, jakby sama nie wiedziała, jak zasnąć. A ja zdenerwowana nie potrafię jej uśpić. Obwiniam męża, ten zaś dzielnie bierze wszystko na klatę (łącznie z ulewaniem Poli). Zastanawiam się jak z podobnym scenariuszem upora się moja ulubiona, serialowa bohaterka. W jutrzejszym Grey's to Christina będzie miała na rękach niemowlę (jak zapowiada zwiastun). Zawsze było mi bliżej do niej, niż do rozlazłej Meredith Grey. Wolałam Christiny zimny pragmatyzm. Ten zaś nie pomaga w oporządzaniu niemowlaczka.

No trudno, z pokoju obok dobiega krzyk. Czas wyciągnąć drugą pierś i spróbować kolejny raz uśpić Polę.


środa, 26 marca 2014

Miłość

Byłyśmy dziś z Polą na pierwszej wizycie kontrolnej u pediatry. Pani doktor zbadała moją córeczkę od stóp do głów i zawyrokowała, że dziecko jest zdrowe i rozwija się dobrze. Na wychodnym ze szpitala Polka ważyła 3820g, a dziś nie tylko wróciła do wagi urodzeniowej, ale przekroczyła ją solidnie dobijając 4480g! Mała przybiera książkowo 220g/tydzień (no, powiedzmy, że średnia się zgadza). A ja niepokoiłam się jej długimi przerwami w jedzeniu, zamiast cieszyć się, że dziecko, ba - NOWORODEK - przesypia ciągiem 4-5 godzin.

Z małego, zielonego pokoju dobiega senne kwilenie. Pola niebawem się obudzi. I co się stanie? Czy słodko zaśnie w trakcie karmienia? Znów będziemy walczyć o odpowiednie uchwycenie brodawki? Poje troszkę i roztoczy wzrokiem naokoło wpatrując się w świat przez kilka kolejnych godzin? Nigdy nie wiem, jak sytuacja się rozwinie, gdyż dzień Poli jest jeszcze mocno nieunormowany. Nie jesteśmy w stanie wpasować się z kąpielą w żadną, regularną porę. Próbowaliśmy zmieścić się w przedziale 18:00-20:00, ale wtedy, kiedy my planujemy kąpiel, mała woli akurat spać. Wcześniej (np. dziś) czuwa bite 7 godzin, więc nie mamy z mężem serca budzić małego głodomora dla takiej błahostki, jak kąpiel. Nie jestem konsekwentną matką. Z miłością wpatruje się w moją śpiącą córeczkę i pozwalam jej dyrygować sobą bez mrugnięcia okiem. Ostatniej nocy Polka zdecydowała, że wygodniej z mamą. Kwękaniem protestowała, gdy odkładaliśmy ją do dostawki (cóż działoby się, gdybyśmy chcieli odłożyć ją do łóżeczka!). Przytulałam malutką aż zasnęła ona i ja. Spała wtulona w moje ramię radośnie chrząkając przy każdym wiertku. W dzień postanowiła kontynuować proces i zasypiała tylko w kontakcie skóra do skóry. Kiedy miała do dyspozycji mój dekolt, pierś, ramię drzemała spokojnie. Gdy tylko główka dotykała miękkiego polaru w łóżeczku czy otwierały się automatycznie i Pola rzucała mi spojrzenie pełne rozgoryczenia i smutku. Łamałam się. Udało mi się ją spokojnie uśpić dopiero ok 18:00. Wcześniejszych drzemek nie liczę.

Dziś w nocy też pewnie się złamię. Dla czyjej, tym razem, przyjemności? Kiedy jej malutka twarzyczka wtula się w moje ciało wszystkie niewygody odchodzą na dalszy plan. Zła pozycja, ścierpnięta ręka, naciągnięta szyja, przykurcz mięśni od karmienia w łóżku i po turecku... wszystko to magicznie znika, a zamiast bólu moje ciało wypełnia ciepło, rozczulenie i miłość. Nawet gdy przyjdzie mi nie spać kolejne 3 godziny i tulić małą do snu - to chyba najlepsze, co może mi się przytrafić.

Moje macierzyńskie wysiłki zostały dziś nagrodzone. Mąż najwyraźniej docenił trud ciąży i porodu. Sam widział, że nie było łatwo. Obrzęki jak u słonia, waga jak u płetwala błękitnego, umęczenie jak u foki cyrkowej. A po wszystkim niczym kangurzyca z dyndającą torbą powoli wracać miałam do formy. Nie jest jednak łatwo. Mimo restrykcyjnej diety waga drgnęła nieco w górę dobijając mi kilka dodatkowych kilogramów tuż po porodzie. Jem rosołki (chude, na eko-kurczakach), jogurty, ser biały, kromki z szynką gotowaną w domu, warzywa gotowane, a waga w górę! Karmię piersią, noszę małą, mimo szwów po cesarce, nie dosypiam, a waga w górę. W sytuacji, kiedy chce się ratować własną sylwetkę, kiedy utyka się w domu z perspektywą kilkumiesięcznej laktacji, kiedy aseksualność własnych piersi nie może być większa - właśnie wtedy przyrost wagi nie jest mile widziany. Obserwując moje zmagania z Polą, widząc, ile już przeszło moje ciało (i ile jeszcze mu zostało do przebycia!) mąż przyniósł dziś do domu małe pudełeczko od jubilera, a w środku klejnocik. Kolor - jak oczy Poli. Te pewnie nieco się zmienią, więc niech będzie - na pamiątkę, żebyśmy zawsze wspominali te pierwsze spojrzenia. Rozmiar idealny na teraz, żeby choć w jeden pierścionek moje opuchnięte jeszcze palce wchodziły. Małe serduszko na spodzie, bo wszystko to z i dla miłości. Żona zachwycona!


wtorek, 25 marca 2014

Uśmiechy

Sielanka! Obudzona o 6 rano Pola rozpoczęła dzień z uśmiechem. Bez protestów pozwoliła mi na poranną toaletę, zmianę garderoby, opowieść o Smurfach i piosenkę ze słynnej dobranocki. O 8 postanowiła jeszcze pospać ukołysana szlagierami Agnieszki Osieckiej i mleczkiem. Pola w dostawce, kot wtulony po drugiej stronie i dospaliśmy słodko we trójkę do 11. Od tego czasu mała badawczo spoglądała na duży pokój, siedziała w bujaczku, słuchała Alicii Keys Element of freedom. Najwyraźniej pasowały jej frazy w stylu: "That's how strong my love is" czy "Wait till they see your smile". Love-songi pasują małej, bo lubi sobie popieszczochować od czasu do czasu. Lady Mama, która zawitała na piętro z obiadem orzekła, że Pola symuluje sen, żeby tylko być bliżej mnie. Tulę ją do spania, ona zamyka oczka, a gdy tylko chcę ją odłożyć otwiera je szeroko. Kiedy nie patrzę uchyla powieki, kontrolując sytuację i przede wszystkim lokalizację mamy.
Skarpetki od cioci Pauliny, żyrafka od Peticado, bujaczek z odzysku rodzinnego, przejściowy. Polka dziś w komplecie H&M ze Smurfami i w pięknym, pasiastym sweterku, też H&M. Boska!

Uradowany bobas kilka dni temu zaczął nieporadnie uśmiechać się na widok i dźwięk żyrafy-grzechotki, którą wygrałam od Peticado. Trzeba było opisać, jakiego świata życzę mojemu maluszkowi. Oby wraz z pozytywnymi wibracjami, bo żyrafa wkradła się w łaski Poli, przeszły też na moją córeczkę moje nadzieje, życzenia i marzenia o dobrym świecie pełnym dobra i ciepła. Chyba zaczyna się sprawdzać, bo Pola zaczęła uśmiechać się też do mnie. Utulona w maminych ramionach wygięła usteczka w znak radości, miłości i bezpieczeństwa. Jedna z najpiękniejszych chwil mojego życia, mimo iż uśmiech jeszcze nieświadomy i pewnie przypadkowy. Czekam z jeszcze większą niecierpliwością na te intencjonalne, miłosne.

poniedziałek, 24 marca 2014

Karmimy na całego

Polka przetrwała urodziny tatusia i bez mrugnięcia okiem ślicznie piła z obu piersi. Prawa, lewa, prawa, lewa - jak w wojsku. Ślicznie przespała noc. Od 7 rano zaczęła się budzić i pozostała w stanie swojej uroczej aktywności do południa. Kiedy zegar wybił dwunastą a dzwony kościelne nieopodal wybiły co trzeba panienka zamknęła swoje piękne oczęta i przespała ciurkiem trzy godziny. Ten czas dla mamy spędziłam pokątnie oglądając serial i jawnie prasując ubranka córeczki i męża. Wykończona padłam na kanapę akurat wtedy, kiedy mała zaczęła się budzić.

Obecnie używam mini laktatora ręcznego marki
Medela. Może tu leży błąd? Czy inna marka nie
będzie lepsza? Może powinnam zmienić rozmiar
przyssawki? Spróbować laktatora elektrycznego?
Nic nie zapowiadało wieczornej batalii. Pola rozglądała się dookoła, robiła swój dziubek pełen zdziwienia, wierciła się na rękach, na przewijaku. Dzieliła się swoją fizjologią z całą rodziną. Zachwycona wizytą mojego taty rozbudziła się na dobre. Sił miała sporo, bo dojadała sobie co godzinkę mlaszcząc zaciesznie. Ja zaś z rozczuleniem zcierałam jej mleczko z buzi w pełni przekonana, że w tej sielance będziemy już trwać na zawsze. Nic bardziej mylnego. Z dzieckiem najwyraźniej jak z komisją gier i zakładów: jak kibicujesz czternastce ta nigdy nie wypada. Każde założenie kończy się odwrotnym przebiegiem akcji. Po 3 godzinach lansu Pola nadal nie była skłonna pójść spać. Spróbowaliśmy kąpieli i karmienia. Niestety, jakość brodawek mamusi nie spełniła oczekiwań Poli. Jej zniecierpliwienie, moja irytacja i bezradność znów starły się w ciężkiej bitwie. Skończyło się kapitulacją... matki. Zrezygnowana oddałam Polę mężowi, a sama zajęłam się odciąganiem pokarmu, by zaserwować małej butlę pełną radości. Po godzinie mozolenia się z laktatorem uzyskałam szumne 50ml pokarmu. Taka moja uroda, że nawet profesjonalnym sprzętem nie jestem w stanie odpowiednio ucisnąć czy odblokować kanalików w piersiach. Mleko leciało po kropelce. Blokowane pewnie przez łzy i desperację. Skoro mnie szło w takim tempie powinnam przestać dziwić się reakcji małej. Perspektywa ciągnięcia przez kilka godzin, by uzyskać swoje 120ml musiała ją dzisiaj przytłoczyć. W efekcie wypiła tę 50-kę. Pod koniec zmrużyła uroczo oczka i uradowała mnie perspektywą spania. Niestety. 50-ka starczyła Poli na 4 minuty drzemki. Mała potrzebowała jeszcze kolejnych 30 minut przy piersi, by w końcu się uspokoić i zasnąć snem płytkim i niespokojnym.

Co będzie działo się tej nocy? Po cichu liczę, że sen zadziała na Polę jak reset i wystartuje od nowa z dobrym humorem i gotowa do współpracy. Oby!

niedziela, 23 marca 2014

When they all turn 30

Pola śpi bardzo niespokojnie. Nie wiem, czy jest podekscytowana wizytą teściów, czy może deszcz bębniący o dach trochę ją niepokoi. Może wyczuwa, że tato ma dzisiaj wychodne i mama nieco panikuje na pierwszą, samotną noc? Zaraz, zaraz... mąż, który wychodzi z kolegami na nocny melanż mimo dwutygodniowej córeczki w domu? Toż to skandal! Jedynymi okolicznościami łagodzącymi są jego trzydzieste urodziny.

Mam ogromne wyrzuty sumienia. Zapętlona w pieluchy i karmienie zupełnie zniwelowałam to wydarzenie do niezbędnego minimum. A uchodziłam do tej pory za mistrzynię prezentów. Wynajdywałam ciekawostki, spełniałam marzenia, zaskakiwałam oryginalnymi wyborami zazwyczaj trafionymi. Tym razem zachowałam się jak leniwiec pierwszej klasy i poszłam po najmniejszej linii oporu. Dałam mężowi dzieła wszystkie Shakespeare'a, których nawet nie zdążyłam wyjąc z kartonu, w którym Matras je przysłał. Do tego falstartem podarowałam mu wczoraj kupony: 30 bonów na rzeczy, o które zawsze się ścieramy. Może je wykorzystać do kolejnych urodzin przez cały rok:
- Siedź cicho, ja prowadzę samochód
- Nie komentuj
- Powściągnij swoje komentarze na temat mojej rodziny
- Dziś nie sprzątam
- Ty wynosisz dzisiaj śmieci
- Ty robisz śniadanie
itp.itd.

Może mi wręczyć taki kupon, a ja bez szemrania muszę wykonać co zacz. Ciekawi mnie własna reakcja - czy poddam się własnemu pomysłowi, czy też będę walczyć, jak zawsze, o swoje - bo tak.

Mam nadzieję, że jak przyjdzie czas, nastanie maj i wyjedziemy do Wisły ze znajomymi, uda się zorganizować mężowi solidniejszą 30-kę. Sam wydoroślał już na tyle, by unikać clubbingu i chlania na umór. Długi weekend w sprzyjającym gronie matek karmiących może nie jest idealną aranżacją tak rocznicowych urodzin, ale stoi bliżej świętowania niż szaleństwa nocne w wielkiej metropolii. Oboje cenimy naszych przyjaciół wyżej niż klubowe lasery i dźwięki techno. Te ostatnie szczególnie są nam odległe. Może zafunduję mężowi na tą późniejszą trzydziestkę jakiś lepszy i bardziej wypracowany prezent. Zadbam o niego i bez mrugnięcia okiem podam mu na śniadanie ulubione lody, na obiad przygotuję roladę z kluskami, a na deser upiekę tort kajmakowy!

Tymczasem, by nieco zrzucić z siebie poczucie winy dowód na to, że 30-te urodziny nie zawsze wypadają tak różowo, jak byśmy tego chcieli. Serial na dziś: Przyjaciele, odcinek When they all turn thirty.



sobota, 22 marca 2014

Dzień pod znakiem problemów laktacyjnych

Pewnego pięknego, marcowego dnia Pola uzależniła się od smoczka. Nie sądziłam, że zajmie jej to tylko kilka dni - smoczek jest w akcji od 3 dni! Tymczasem dziś już zbieraliśmy żniwo lenistwa. Moja córka odmówiła współpracy z piersią i mimo głodu żądała czegoś innego, lżejszego i prostszego w obsłudze niż skomplikowane i wymagające brodawki mamusi. Najwyraźniej praca nie jest jej ulubioną rozrywką i mały leniuszek woli, jak mleko spokojnie spływa z butelki prosto w otwarty dziubek. Nie dziwię się, sama wolę mieć podane, niż przygotowywać godzinami! W związku z tym Pola krzyczała manifestując swój głód a mnie serce ściskało się z żalu, bo nie wiedziałam jak jej pomóc. Mając pełen bar mleczny do dyspozycji malutka nie chciała z niego skorzystać. A pusty brzuszek burczał tuż przy moim. Wzięłam się zatem ja do pracy i odciągnęłam dla mojego łakomczuszka całe 100ml mleka, które kruszyna pochłonęła na dwa łyki! Niestety było jej mało. Usnęła spokojnie dopiero, kiedy dopiła jeszcze 30ml mleka sztucznego, gdyż "na już" nie byłam jej w stanie odciągnąć więcej. Jak tak dalej pójdzie będę przez 3 godziny snu Poli odciągać dla niej pokarm, później ją karmić i dalej odciągać - i tak w kółko. Oszaleję.

Mam nadzieję, że ten wybryk był jednorazowy i kiedy mała otworzy swoje szafirowe oczka będzie znów chętna do działania, ochoczo przyssa się do piersi i po raz kolejny słodko zaśnie w moich ramionach. Co jednak, jeśli nie? Gdyby tak przyszło mi po raz kolejny walczyć z własną córeczką? Nie będę na siłę przystawiać jej do jedzenia, skoro taka forma podania panience nie pasuje. Na zabawę laktatorem też nie mam nastroju. Na wszelki wypadek posprawdzałam już regionalne poradnie laktacyjne, prywatną położną, która przyjeżdża w takich sytuacjach do niemowlęcia, alternatywne sposoby radzenia sobie z niechętnym piersiom niemowlaczkiem (nakładki na sutki itp.). Co Pola zdecyduje?

Mała, mimo zaledwie dwóch ukończonych tygodni życia już wydaje się bardzo stanowczą dziewczynką. Sama decyduje, kiedy zaśnie. Nie układa się słodko przy "cycu" tylko wodzi wzrokiem dookoła skupiając go to na suficie, to na rolecie. W pewnym momencie po prostu zamyka ślepia i zapada w sen. Później budzi się, by znów oglądać świat. Sama też decyduje w jakiej formie będzie jadła, bo przecież nie wytłumaczę krzyczącemu niemowlęciu, że będzie tak, jak chce mamusia. Często też Pola decyduje, kto będzie miał ją na rękach, kiedy to pręży się niemiłosiernie w moich siedzących ramionach, a uspokaja się noszona przez tatusia. W wolnych zaś chwilach, kiedy Pola odpoczywa od dowodzenia rodzicami, mała decyduje w co będzie ubrana. Eliminuje prostym strzałem trawiennym co niektóre spodenki czy bodziaki. Rządzi.

Co zdecyduje tym razem? Obawiam się, że całkowicie podporządkowałam się małemu niemowlęciu. Nie tylko zupełnie oddałam się we władanie Poli, to jeszcze w sposób bardzo emocjonalny reaguję na jej żądania. Kiedy coś odbiega od książkowej normy martwię się i wydzwaniam do wszystkich lekarzy w rodzinie (i poza). Każdą "decyzję" Poli traktuję jak sytuację zagrożenia: że za długo nie śpi, że nie chce jeść, że jest za bardzo aktywna, że nie jest wystarczająco aktywna, że za długo śpi. Jakbym nie potrafiła zaufać ani jej, ani sobie. Wszyscy wokół powtarzają jak mantrę: skoro nie płacze, wszystko jest w porządku. Lekarze i specjaliści zgodnie przekonują mnie, że dziecko właśnie ustala swój rytm, i to ja muszę się do niej dostosować. Jeśli nie śpi, najwyraźniej oczekuje naszej uwagi i bliskości, skoro nie je - najprawdopodobniej nie jest głodna. Warunek przybierania na wadze jest spełniony, więc nie powinnam niczym się martwić. Czemu zatem spędzam wolne chwile w internecie przeszukując fora pełne zdesperowanych matek z krzyczącymi niemowlętami? Moje krzyczy sporadycznie. Boję się, że przez własną paranoję będę złą mamą - niepewną, strachliwą, bez zaufania dla własnej intuicji. Strzeli to we mnie samą rykoszetem, bo uzależnię się ponownie od zdania i opinii mojej własnej matki, po raz kolejny nie będę mogła opuścić domu w innym miejscu czując się źle. A przyjdzie nam przecież wyjechać do Wisły, zostać samym z dzieckiem - co wtedy? Abstrahuję już od sytuacji, w której mój mąż wróci do pracy, a ja zostanę z Polą całkiem sama, bez kurateli matki-lekarza, wizyt położnej środowiskowej, pomocy męża. Czyżbym robiła się znów dziwnie nieporadna i pokracznie niepewna? Pół roku terapii, by wrócić do swojego systemu zachowań opartych na pewności siebie i odpowiedzialności za własne działania powoli chowa się w cieniu mojego macierzyństwa. Mówili - wydoroślejesz, jak dziecko się pojawi. Cóż, stało się wręcz przeciwnie. Sama jeszcze bardziej czuję się córką, niż matką. Miłość do Poli jest obezwładniająca, nie ma wątpliwości - kocham jak mama. Ale sama mamą się nie czuję, brak mi pewności, że jestem w stanie swoje dziecko ochronić przed całym światem. Kiedy leżałam w szpitalu zmagając się z hormonalnym huraganem Jane powiedziała: jesteś jej mamą i zrobisz dla niej wszystko. Zwlekłam się wtedy obolała z łóżka, niepomna szwów i bólu pooperacyjnego. W środku nocy podniosłam Polę i sama przystawiłam ją sobie do piersi. Zrobiłam to wszystko zamiast zadzwonić dzwonkiem na położną tylko przez wzgląd na słowa Jane - jestem jej mamą. Teraz powinno być podobnie: znajdę sposób na to nasze nieporadne karmienie, wezmę Polę "na spokój", będę odciągać, jeśli tego moja córeczka potrzebuje. Dam radę sama się nią zająć BO JESTEM JEJ MAMĄ. Wiem, że tak właśnie powinno być, ale strasznie trudno mi uwierzyć, że tak się stanie. I boję się, że Pola na tym ucierpi.

Kiedyś nie było góry, której bym nie przeniosła. Na swoje rozgarnięcie i rzeczoną pewność siebie "złapałam" męża. Mówi, że zakochał się w mojej niezależności. To było cztery lata temu. Co takiego stało się, że całkowicie się zmieniłam? Przestałam wierzyć we własne możliwości i zajęłam się powątpiewaniem. Czy to wina Uniwersytetu i kumoterstwa anty-etatowego, które skutecznie obniża samoocenę? Czy może chodzi o permanentną tymczasowość mojego statusu zawodowego implikującego studiowanie i bycie gdzieś pomiędzy dzieckiem, a dorosłym? Winnego próżno szukać, kiedy czas nagli. Pola niebawem się obudzi i znów będę próbowała ją nakarmić. Nawet, jeśli Uniwersytet w tym wszystkim zawinił, nigdy nie sądziłam, że obwinię swoją jednostkę naukową o moje problemy laktacyjne!

czwartek, 20 marca 2014

Pierwszy spacer

Powiedzieli, żeby wyjść za tydzień, ale prognoza pogody twierdzi, że teraz, albo nigdy. No, może nie nigdy, ale przez następny tydzień raczej nie. Oczywiście przyjmę z radością pomyłkę portalu pogodowego, niemniej jednak za długo by czekać z Polką na ten nasz pierwszy, wiosenny spacer. By nie przesadzić i dziecka nie przeziębić dziś uprawialiśmy z mężem powożenie dziecka w ogrodzie. Wyszło wspaniale. Ja odżyłam, bo świeżego powietrza nie czułam już od dwóch tygodni. Pola przysnęła upewniając mnie, że przynajmniej spacery będzie przesypiać.


W wózku mała prezentuje się wybornie. Zapakowana w przejściowy i nieco za duży na nią kombinezon i przykryta kocykiem, który sama dla niej uszyłam - spała spokojnie na ogrodowych wertepach. Ocieplenie kombinezonu poniekąd zmuszało Polę do permanentnego uniesienia rąk w geście afirmatywnym. Wyglądała przez to jeszcze bardziej uroczo. Zaczynam się zastanawiać, czy przy jej gabarytach, ta gondola nie okaże się niebawem za mała! Już teraz kombinezon i kocyk wypełniają ją po brzegi. A gdzie zmieści się Pola za 2, 3 kilogramy? Malutka dopiero co wróciła do swojej wagi urodzeniowej, a już wygląda na duże, duże niemowlę (takie dwumiesięczne).


A tymczasem w ogrodzie wiosna. Przegapiłam gdzieś jej początek. Pamiętam jeden, czy dwa bardzo słoneczne dni, kiedy byłam uziemiona w ligockim CSK. To pewnie wtedy wszystko to się wydarzyło. Jeszcze kilka dni temu zazdrośnie spoglądałam na zdjęcia koleżanki na Facebooku. M. wrzuciła analogiczne stokrotki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że rzecz dzieje się w Barcelonie, gdzie jedyną radością M. (ciężkie czasy) jest wygrzewanie się na plaży w sprzyjających 25 stopniach słońca. A tu proszę, mój ogród też kwitnie. Już tylko wyglądam taty z kosiarką i paralotniarzy leniwie sunących po wiosennym niebie - to u nas stały zestaw wiosennych popołudni.


Tymczasem na drzewie sikorka, o ile dobrze pamiętam. Widać dobrze odżywiona, bo zima była przecież słaba. Nie dość, że dożywiana przez moją mamę to jeszcze bez problemu wyciągała co płyciej zakopane robaczki przez ostatnich kilka miesięcy. Proszę, jaka tłuściutka!


Tu nie jestem pewna. Na gołębia nie wygląda. Nie przylatują do nas. Zaryzykowałabym przepiórkę czy perliczkę, ale kto to tam wie? Ornitologią nigdy się nie parałam, więc sądów o ptakach wypowiadać nie będę. Skoro jednak bażanty chadzają nam przez cały rok po łącze, to czemu nie przepiórki?


Ostatnie chyba krokusy. Pierwsze wysunęły swe kolorowe łebki kilka miesięcy temu i zginęły od nagłych przymrozków. Te idealnie wpasowały się w początek wiosny. Wierząc prognozie pogody - mogą nie doczekać kolejnego tygodnia. Zobaczymy.


Spacerowaniu towarzyszył kot. Nie podejrzewałam go o taką subtelność, a tu proszę, przyłapany na gorącym uczynku! I jemu udzielił się wiosenny nastrój.

wtorek, 18 marca 2014

Pierwszy dzień cały tylko z mamą

Choć mąż nadal cieszy się ze swojego L4, które przysługuje mu do opieki nad żoną po zabiegu chirurgicznym - spędziłyśmy cały dzień z Polą same. Zwolnienie lekarskie odebrało mężowi tylko radość chodzenia do pracy, niestety swoim zasięgiem nie objęło już studentów. Zajęcia na Uniwersytecie toczą się wbrew porodom, urlopom macierzyńskim czy zaleceniom lekarskim. Oczywiście, można je odwołać, ale kto wtedy zadba o światłość narodu?

Kiedy zatem mąż wybył w celach służbowych (bo przecież musiał stawić się na pewnym spotkaniu organizacyjnym, a co!), naukowo-dydaktycznych (rzeczone zajęcia) i usługowo-małżeńskich - spędziłam z Polką cały dzień sama. Udało mi się ani razu nie spanikować, wręcz przeciwnie - cieszyć się tylko jej nieporadnymi uśmiechami, małymi rączkami, rozmowami z niemowlęciem. Najpierw opowiedziałam jej, co będziemy robić jutro. Później postanowiłam doprecyzować, co jeszcze możemy robić dzisiaj. Na koniec dokładnie opisałam jak piękna jest jej anatomia, ze szczególnym uwzględnieniem fizjonomii. Ostatecznie Pola zdecydowała, że zaśnie przytulona do mojego brzucha. Spała tak godzinę, a ja bałam się głębiej odetchnąć. Nie tylko w myśl staropolskiego obyczaju "Nigdy nie budź śpiącego niemowlęcia!", ale przede wszystkim, żeby nie stracić tej chwili. Cały malutki pokoik na poddaszu wypełnił się jej równym oddechem a mój świat nagle ograniczył się do maleńkich rzęs i piąstek zaciśniętych na wysokości twarzy. Nie jestem pewna, co bardziej mnie rotkliwiło - małe ciałko Poli tak przyległe do mojego i cała ta mistyka narodzin, czy może jej ufność i spokój, z jakim na mnie leżała. Miałam przez chwilę wrażenie, jakby mój wewnętrzny akumulator ładował się od jej ciepła, a jest Pola małym piecykiem. Grzeje nie tylko ciałkiem, ale przede wszystkim tym, jak wygląda. Każda jej mina, grymas twarzy, gest - wszystko to jest pełne dziwnego ciepła rozlewającego się po całym ciele mamy. Jak to możliwe, że nagle dysponuję takim ogromem miłości?! Nie wiem też, jak mogłam obawiać się, że tego uczucia nie będzie. Pola jest przecież po to, żebym ją kochała.

Kiedy jeszcze szalały poporodowe hormony i każde spojrzenie na małą, śpiącą córeczkę kończyło się rzewnymi łzami wzruszenia - chciałam adoptować wszystkie dzieci świata. Zdziwiona obserwowałam jak w sekundzie aktywowały się wszystkie niezbędne uczucia z pakietu matczynej miłości. Leżałam jeszcze na stole operacyjnym, kiedy położna przyniosła Polę już owiniętą w kocyk, wyczyszczoną i spokojną. Przyłożyła mi córeczkę do skrawka wolnego ciała i pozwoliła nacieszyć się maleńką buzią przytuloną do mojej twarzy. W jednej chwili odpłynęły wszystkie ciążowe niepokoje: czy będę umiała ją kochać, czy zachwycę się widokiem własnego dziecka, czy od razu będzie to Pola, czy może tylko "dziecko" itp.itd. Wystarczył dotyk policzka tej małej istotki by pozbyć się wątpliwości nowicjuszki i zostać mamą. Dziś, kiedy mała drzemała sobie na moim brzuchu nadal byłam zdziwiona tymi emocjami. Z każdym jej oddechem coraz mniej chciałam odłożyć ją do łóżeczka. Spokojne westchnięcia, chrząknięcia niemowlęce wydawały się najpiękniejszymi dźwiękami na świecie. Wcześniej wspomniana ufność małej obezwładniająca. Trwałam tak zatem godzinę, nim odważyłam się poruszyć i odłożyć Polę do łóżeczka. Tam spała dalej, równie spokojnie, nie zauważając nawet, że przewinęłam się przez pokoik dziecięcy z mopem i szmatą.

Teraz znów śpi. Jeszcze chwilę temu kolejną godzinę spała na moim ramieniu, a ja znów cieszyłam się tym, że świat stanął w miejscu. Pamiętam, kiedy 6 lat temu dorywczo opiekowałam się swoją chrześnicą. Przy całej mojej dla niej miłości - patrzyłam jednak na zegarek wyczekując powrotu mojej siostry - no bo o czym tu dyskutować z roczną dziewczynką. Dziś spokojnie prowadziłam konwersację z tygodniowym niemowlęciem i dziwiłam się bardzo, że noszę ją na rękach dopiero trzecią godzinę! Magia.

niedziela, 16 marca 2014

Herbatki dla karmiących

Zapragnęłam odmiany (a to dopiero 10-ty dzień po porodzie). Psychoza żywieniowa pchnęła mnie w ramiona chleba z masłem i codziennych rosołków na ekologicznym drobiu. Nic dziwnego, że poza wodą niegazowaną zachciało mi się czegoś innego. Przyszedł zatem czas na herbatki dla karmiących mam. Świetny research innej mamy znalazłam na blogu Sprytna Mama. Autorka zestawiła chyba wszystkie herbatki dla karmiących dostępne na rynku (polskim, a nawet i czeskim!). Ze zdziwieniem przeczytałam o glukozie ukrytej w herbatkach granulowanych. Jako "dziecko" Ekolandu powinnam zdawać sobie sprawę z procesu produkcyjnego. Jednak glukoza w produktach dedykowanych niemowlętom? Toż to niemal świętokradztwo.

Artykuł na blogu Sprytna Mama polecam jako źródło informacji, swoje wrażenia po Herbapolu oceniam jako względnie dobre. Herbatka dobra, mimo smaku anyżu, którego bardzo nie lubię. Nie zaburza układu trawiennego Poli, a nawet ją relaksuje i motywuje do cięższych kalibrów. Mnie samej pomaga. Laktacja szaleje, w dzień pod kontrolą, w nocy cieknie. Dobrze, że Pola ma apetyt, bo byłoby słabo. Cóż, 4090g to niemała dziewczynka i musi dużo jeść!

Pola wcale nie musi spać

Mąż spytał dziś, czy to jest jakaś samospełniająca się przepowiednia: jeśli przychodzi południe i my już zaczynamy się denerwować, że mała nie będzie chciała spać, to czy ona przypadkiem przez to właśnie nie śpi? Być może. Winię też panią doktor, która co drugą wizytę zapewniała nas "Ruchliwa jest, nie pośpicie". Wykrakała? Być może.

Walczyłam z Polą od środy i ostatecznie dziś podjęłam decyzję - mała ma taki charakter, nie potrzebuje więcej snu. Nie płacze, temperatura w normie, nakarmiona jest na 100%. Trzeba będzie z nią więcej dyskutować, najlepiej o teorii literatury - być może uśnie z nudnów. Gdy tylko myśl taka zaświtała mi w głowie mała Pola usnęła. Pewnie zbudzi się za godzinę do karmienia, ale jest szansa na zachowanie przynajmniej rytmu karmień. Rytm snu, cóż, tym zajmiemy się jutro. Dziś niczym Scarlet O'Hara będę leżeć i czekać aż mój przystojny mąż przystawi mi Polę do piersi! By zaś ustrzec się przed tragizmem Przeminęło z wiatrem po prostu nie kupimy małej kucyka. Myślę, że się uda.

piątek, 14 marca 2014

Czym karmić mamę?

Wieczornych niepokojów ciąg dalszy. Od 18:00 znów walczymy, kolejny dzień. Tym razem tylko do 21:00, co i tak jest rekordem niespania dla niemowlaka. Nie wiem co zawiniło tym razem (podejrzewam, że rosołek na wołowinie od teściowej). Niby takie to wszystko dietetyczne, a zaraz ze stresu będę jadła chleb z masłem (czy aby na pewno mało jest zdrowe?). Położna środowiskowa, która dziś nas odwiedziła, otworzyła oczy ze zdumienia słysząc jak drastycznie podporządkowałam się diecie pro-niemowlęcej. Śniadanie: kromki z szynką, obiad: cienki rosołek z makaronem, mięso rosołowe (kurczak) i ziemniaki, kolacja: chleb z masłem. Mimo to - problem Poli z brzuszkiem. Dziś pod szynką był biały ser a rosołek na wołowinie, nie kurczaku - co winić bardziej? Nie było tak drastycznej sytuacji, jak z marchewką, niemniej jednak wolałabym, żeby mała spała równo i jadła jeszcze równiej. Do czasu stabilizacji przerzucę się chyba na suchy chleb, bo zwariuję niedługo. Z niepokojem patrzę na wszystko co jem - nic dziwnego, że dziecko współodczuwa moje zdenerwowanie.

Potem uśpić jej nie ma jak. No, chyba, że starym indiańskim sposobem: karm w najbardziej niewygodnej dla ciebie pozycji jak najdłużej się da, później siedź z przykurczem pleców tuląc niemowlę aż jego oddech stanie się miarowy, później podnieś niemowlę do pozycji pionowej jednocześnie zbliżając się bezszelestnie do łóżeczka. Po przejściu próby wstania, jeśli niemowlę śpi nadal - procedura się udała, można odłożyć dziecko do łóżeczka i czem prędzej opuścić pokój nim dźwięk paneli obudzi niemowlę. Sposób podziałał już drugi raz, więc musi coś w tym być.

Byłam pewna, że wątpliwości odnośnie karmienia małej będą jedynymi związanymi z żywieniem. Tym czasem skala zjawiska jest przeogromna i rozciąga się nawet na moją dietę. Byłam pewna, że zestaw najprostszy sprawdzi się najlepiej: rosół, mięso rosołowe, kanapka. Teraz, po przejrzeniu miliarda postów na blogach i forach (desperacja przy płaczącym niemowlaku) wydaje mi się, że wszystkie opcje dodatkowe powinnam wyeliminować: ser biały (bo skaza białkowa), inne mięso (bo pochodne białka krowiego), inne zupy (bo koperkowa na wzdęcia a pomidorowa za kwaśna), warzywa gotowane (bo marchewka powoduje zatwardzenie), chleb z masłem (bo masło to też białko krowie) itp. Co mi zostaje? Paranoja! Mama pojechała na weekend do wiecznego miasta i relaksuje się rzymską wiosną - nie zostawiła zapasu jedzenia i sytuacja się skomplikowała. Teraz, zamiast martwić się tylko o rodziców w obcym kraju (dodatkowo moim), bez znajomości języka z jedynie podstawami angielskiego (ach, czy ktoś widział kiedyś Makarona płynnie mówiącego po angielsku?), niepokoi mnie jeszcze jutrzejsze śniadanie (obiad przeraża). Zerowa racjonalizacja niczemu nie sprzyja.

Zazdroszczę mężowi. Ten nie podchodzi do tej sprawy aż tak emocjonalnie. Rzeczowo stwierdził, że skoro to, co jem przeszkadza Poli, należy mi znaleźć coś innego do jedzenia (co też jutro uczynimy). Martwi się o małą, kiedy ta nie śpi i wytrwale nosi ją na rękach do zmrużenia oczek. Zmienia pieluchy w kupo-maratonie i poi mnie wodą, kiedy karmię. Nie znam innego mężczyzny tak zaangażowanego w oporządzanie i niemowlęcia, i żony w połogu. Co stanie się, kiedy wróci do pracy? Skończy się pomoc w dostawianiu do piersi, podnoszenie za mnie ciężkich rzeczy (no bo po cesarce nie powinnam), dotrzymywanie mi towarzystwa w nocnych karmieniach. Nie będzie już podgrzewania obiadków, odbijania małej na życzenie (czego ja nie potrafię zupełnie!), robienia kolacji czy śniadania. A zamiast tego zostanę ja z tą swoją nieporadnością.

Trochę to wszystko deprymujące. Kiedy depresja 3-go dnia minęła i zaczęło mi się wydawać, że dam sobie radę, rzeczywistość przypuściła kontratak. Źle dobrana dieta, zależność od męża i mamy, nieporadność fizyczna. Wszystko to utwierdziło mnie tylko w przekonaniu jak niewiele sama robię dla Poli. W zasadzie to tylko ją przewijam, karmię, przebieram i myję. A całą robotę wykonują za mnie inni. Mama gotuje, mąż przejął obowiązki domowe (sprząta, pierze na życzenie). W nocy to mąż wstaje do pieluszki a później przynosi mi małą do piersi. Dba o to, żebym wcześniej się położyła i jak najdłużej spała. Pomaga mi w ogarnianiu domu i siebie samej, czasem nawet pomaga mi wstać z łóżka, jeśli szew za mocno ciągnie. Moja nieporadność osiąga wtedy zenit i nie ma już miejsca na wiarę w siebie, pewność, że dam sobie radę. Wręcz przeciwnie - wszechobecny jest strach i stres. Choć mniejsze niż w szpitalu, czy pierwszego dnia w domu, nadal problematyczne i zdecydowanie nie na miejscu. Pola przecież nic nie rozumie, a współodczuwa. Niepotrzebny jej taki emocjonalny rollercoaster. Jedyne, czego jej potrzeba to dobrze zbilansowanej diety dla mamy, coby maluch jadł, spał, jadł, spał, jadł spał, a cykl urozmaicał swą uroczo śmierdzącą fizjologią.

czwartek, 13 marca 2014

Aplikacja dla mamy

Gdyby pierwszy rok z życia maluszka miał wyglądać tak, jak ten pierwszy tydzień Poli, powiedziałabym, że dam radę zrobić to na autopilocie. Niestety wariant: dzidzia je, dzidzia śpi, dzidzia je, dzidzia śpi - obowiązuje tylko w pierwszym miesiącu życia (jak zapewniają fora internetowe, podręczniki, inne matki). Cieszymy się zatem z tego prostego schematu i staramy się z mężem go utrzymać. Nie jest to aż tak proste jak się się wydaje. Wszystkie wątpliwości odnośnie karmienia pozostają nadal (bo przecież nie zamontuję niemowlakowi w gardle kamery do pomiaru zjadanego mleka!). Dochodzą do tego problemu z moją dietą, ergo - z kupką bobasa. Czasem zdarza się, że Pola nie śpi, tylko wpatruje się w moją buzię i mruży mądrze oczka. Wtedy panicznie boję się, że coś jest nie tak, no bo przecież powinna spać. Nie racjonalizuję w żaden sposób, że wcześniej spała 3, nie dwie godziny, że po 9-cio godzinnym maratonie płaczu, karmienia, prężenia się, problemów z kupą (zapewne po surowej marchewce, na którą porwała się mamusia myśląc, że to zdrowe) - przespała ciągiem 7 godzin w nocy. Co zapewne implikuje brak snu w ciągu dnia. Dużo tego wszystkiego do zapamiętania: ile pieluch poszło na "jedynkę", ile na "dwójkę", jak często karmię, z której piersi i jak długo.



Aby sobie ułatwić życie postanowiłam wykorzystać technikę i używać aplikacji, która pomierzy to wszystko za mnie. Baby Journal, program dla Windows Phone kosztuje całe 13,99zł. Niepełna wersja testowa, darmowa, jest jednak wystarczająca (chwilowo). Oznacza to, że ze wszystkich funkcji zablokowane są dwie: karmienie butelką i drzemka. Pozostałe chodzą jak w zegarku. Aplikacja mierzy długość karmienia i pozwala oznaczyć, z której piersi dziecko było karmione. Prowadzi rejestr, który później można przesłać sobie na maila i wydrukować. Podobnie "kolekcjonuje" historie pieluchowe. Można wybrać trzy warianty: siku, kupa, siku i kupa. Kliknięcie na ikonkę zapisuje wyczyn niemowlęcia z datą i godziną. W ten sposób łatwiej jest spamiętać co się działo i kiedy. Zbliżony rozkład następujących po sobie dni i wydarzeń nie sprzyja precyzyjnemu zapamiętywaniu co było w pieluszce o 15:00. Aplikacja robi to za mnie.

Przejrzałam multum innych programów mających pomóc mi w macierzyństwie, ale tylko ten spełniał moje wymagania: był dostępny dla mojego telefonu, pół-darmo, posiadał dwie funkcje, których potrzebuję, miał fajną grafikę. Inne były albo dedykowane iPhonowi albo możliwe do kupienia w sklepie Google, którego absolutnie nie rozumiem. Wygrał zatem Baby Journal i cieszy mnie swoją funkcjonalnością.

wtorek, 11 marca 2014

O matko! Co się dzieje!

Pierwszy dzień w domu. W trakcie karmienia sprawdzam na forach internetowych jakie są standardy zachowania noworodka w pierwszych dobach. Kiedy mała śpi czytam o żółtaczkach fizjologicznych, porach i czasie karmienia. W nocy sprawdzam, czy oddycha, czy ma ciepłe rączki, kark. Odetchnęłam dopiero, kiedy strzeliła nam wielką, zdrową kupę babrającą wszystko naokoło z Polą włącznie. Choć i tak tylko na chwilę. Od razu zaczęłam zastanawiać się czy moja laktacja dalej galopuje do przodu, obawiać się nawału pokarmu, niedoboru pokarmu. Karmienie okazuje się trudniejsze niż egzamin z fizyki kwantowej: skąd wiadomo, ile wypiła? Czy ona w ogóle to pije? Może po prostu ciumka pierś niczego nie połykając? Czy dam radę karmić ją na żądanie? Czy bolesność brodawek oznacza, że źle ją karmię? Karmić na leżąco czy na siedząco? Co jeść, żeby dostawała najlepszy pokarm? Czy odbić ją chodząc po pokoju z Polą na ramieniu czy wystarczy jak ją spionizuję? Czy odbijać jak zaśnie podczas jedzenia czy też wsadzić do łóżeczka? Jak zrobi kupę w trakcie karmienia to przewijać czy przeczekać? Bo co, jak uleje - zaczynać karmienie od nowa? A to tylko podstawowe wątpliwości namnożone nawet nie w 24 godziny!

Dalej idą pytania o spanie, jakość materacyka, kąt podniesienia materacyka, dobór kocyka, ciepłe rączki, zimne rączki, temperaturę w pokoju, nawilżenie powietrza, głośność rozmów w mieszkaniu itp., itd.

Mam ochotę poprosić położną środowiskową, żeby z nami zamieszkała. Moją mamę, żeby była tu 24/h, koleżanki-matki o permanentny monitoring Poli z uwagami. Jednocześnie wszystko chcę zrobić sama i być super mamą.

Za chwilę mąż pojedzie na uczelnię prowadzić zajęcia, później na niemiecki. Na koniec dokupi tych mini pampersów i wpadnie do naszej lekarki po swoje L4 (coby opiekować się żoną po cesarce i dzieckiem). Wróci pewnie ok 20:00, a w tym czasie... będę tu sama! A co, jak wtedy właśnie stanie się to COŚ, czego boją się wszystkie (jak wynika z forów) pierwsze mamy?

Wszyscy (włącznie z podręcznikiem) mówią, że to normalne, że minie, że po jakimś czasie będę wymiatać w niańczeniu noworodka, że hormonalny szał się uspokoi, że zwyczajnie - dam sobie radę. Kiedy jednak patrzę na treść tego posta o kompozycję opartą o liczne powtórzenia, koncepcję wyliczeń i jakość pytań retorycznych mam wątpliwości, czy uda mi się wyrwać z takiego umartwiania się. Głupia, myślałam, że miłość do Poli zamieszka w moim serduszku. Ta tymczasem zagościła też w mózgu skutecznie eliminując wszystkie myśli niezwiązane z niemowlęciem. Nawet sen uważam za niesłusznie należący mi się przywilej, bo przecież nie mogę wtedy patrzeć, czy Pola spokojnie śpi obok, a kot wystarczająco daleko od dziecka. Oficjalnie podziwiam wszystkie matki na świecie, że dają sobie radę. Moją w szczególności. Samotne matki uważam za herosów a położne za półbogów.

niedziela, 9 marca 2014

Porodówka, dzień czwarty, piąty, szósty i siódmy

Czwartego dnia istniała już jasność, ciemność, lądy i morza, jak to możliwe, ze Poli nadal nie ma? Ach tak, w myśl przepowiedni genezyjskich człowiek na samym końcu. Już zaczynałam oswajać się z myślą o kolejnej oksytocynie i kolejnych, bezproduktywnych skurczach, gdy nagle stał się cud. 

Moja siostra, jeszcze bardziej zirytowana czekaniem niż ja wzięła sprawy w swoje ręce. Częstotliwość jej telefonów do lekarza równała się niemal regularnym skurczom partym. Agata pytała lekarkę o wszystko wielokrotnie sugerując jej inne rozwiązanie tej sytuacji. W końcu pani doktor uległa. Powiedziała, że "Na postęp tego porodu musiałybyśmy czekać jeszcze ok 5 dni. Ponieważ zaś pani nie ma tyle cierpliwości, a i ja oszaleję jak pani rodzina będzie tak do mnie wydzwaniać - spróbuję coś załatwić". Chwilę później na wizycie pojawiła się inna pani doktor w zastępstwie profesora. Jej świta była o wiele skromniejsza, ale za to aparycja nieporównywalnie większa. Dr K. W okularach a'la Jaruzelski, makijażu na grubość kilku centymetrów, w tanich blond lokach wyglądała jak emerytowana striptizerka z woodewilu. Próbowała zamaskować swoje 60+ ostatecznie uzyskując efekt wskrzeszonych lat 20-tych minionej epoki. Niemniej jednak zaprzyjaźniona z moją lekarką ostatecznie zaordynowała cięcie cesarskie. Na stole byłam w przeciągu półtorej godziny. Pola urodziła się 6.03.2014 o godzinie 11:35. Po wyjęciu samej tylko główki lekarka zaniemowiła z wrażenia i przyznała słuszność mojej siostrze. Ostatecznie nie urodzilabym takiego kolosa: 4090g! Pola okazała się małym słonikiem z burzą czarnych włosów na głowie. W pierwszej dobie życia wygladala juz jak dobrze odchowane, dwumiesięczne niemowlę. Ze zdziwieniem zaobserwowaliśmy z mężem jak sama podnosi główkę! Niemal od razu przystawiono mi ją do piersi. Przylgnęła do mamy z taką mocą, ze od razu poczułam się najważniejszą osoba na świecie. Nie wiem jak w ogóle mogłam twierdzić cokolwiek o jakości życia. Dopiero Pola nadała wszystkiemu sens i usankcjonowala moje i wszystkich wokół jestestwo. Ta mała kruszyna, moja córka. Jak to możliwe, ze tyle musiałam na nią czekać?!

Sytuacja po cięciu nie należy do najlepszych. To nie prawda, ze jest to pójście na łatwiznę. Biorąc pod uwagę ból i nieporadność - mój poród trwa nadal. Leżenie w bezruchu 12 godzin po znieczuleniu nie zakończyło się szybką rekonwalestencja. Zamiast pomocy usłyszałam od pielęgniarki, ze ona nie jest tu po to, by pomoc mi się przewrócić na drugi bok. Proceder wstawania był upokakrzajacy. Ponaglana do łazienki jak świnia, obolała i krwawiąca zostałam sama pod prysznicem z zimną wodą. Nic dziwnego, że pojawiły się ataki paniki. W nocy zalała mnie fala gorąca i przeświadczenie, ze nie dostanę tu żadnej opieki czy pomocy. Przerażenie potęgowała potrzeba opiekowania się Polą. Zostawienie jej na pastwę oddziału noworodkowego było traumatyczne, bo bałam się tylko takiego samego jej traktowania, jak mojego. Płakałam leżąc nieporadna, ze nikt moim dzieckiem się nie zajmie, ze nie dostanie ona maminego ciepla, ze poczuje się sama i niezaopiekowana. Atak paniki był tak silny, ze w kolejnej dobie chcieli podać mi środki uspokajające (zamiast po prostu zmienić jakość opieki). Ostatecznie, po konsultacji z moim psychologiem, relaksacji i wizualizacji udało mi się przespać piąta noc na porodówce. Pola była ze mną w pokoju a siostry z oddziału noworodkowego przychodziły przystawiać ja do piersi na żądanie. Kolejnej nocy, kiedy ciągle jeszcze wstawanie z łóżka było porównywalne z następnym cięciem, usłyszałam znów, że sama mam wymieniać podkłady na łóżko, karmić "to" dziecko. Jak musiałabym to robić? Siły zerowe, na sali operacyjnej zostało wiadro krwi, ból podbrzusza rozrywa przy każdym ruchu, obkurcza się macica, a dziecko wazy 4 kilo. Zaleceniem lekarskim mam jej nie wyjmować z łóżeczka przez 6 tygodni, żeby rana się dobrze zagoila, ale w 2 dobie po cesarce mam samą siebie oporządzać, wstawać i karmić godzinami w połsiedzącej pozycji? Jasne! Atak paniki wrócił ze zdwojoną siłą. A Pola kwiliła obok spragniona ciepła i mleczka mamy.

W trzeciej dobie po cięciu mogliby wypuścić mnie do domu. Lekarz jednak już zapowiedział, ze zrobi to dopiero jutro. Ostatecznie, jeśli z dzieckiem będzie wszystko w porządku (co mam nadzieję potwierdzi wizyta lekarska za godzinę) rozważam wypis na żądanie. 

Cieszę się, ze Pola jest juz ze mną. Jest najpiękniejszą i najbardziej subtelną istotą, jaką widziałam. Niepodobna do nikogo roztacza wokół swój indywidualizm rozbrajając siła i urokiem. Mimo to pobyt w CSK w Ligocie skutecznie zraził mnie do porodu i zakwestionował wszystkie dalsze plany związane z powiększaniem rodziny. Od pierwszego dnia tu borykalam się z absurdem na miarę parodii. Do tego doszło jeszcze zestawienie pacjenta z podmiotem najniższej potrzeby i odebranie całej magii pierwszym moim chwilom z córeczką. Kto mi to zwróci? Mam tylko nadzieję, że to ja trafiłam na patowe zmiany pielęgniarek, położnych i lekarzy, że innym mamom więcej przypadło z mistyki tego przeżycia, że nikt nie odebrał im wiary we własne siły i to, ze jako matki są zdolne przezwyciężyć każdy ból czy niedogodność dla małych bobaskow.

środa, 5 marca 2014

Porodówka, dzień trzeci

W nocy dwa porody, od rana jeszcze dwa. Cesarek nie liczę. Tymczasem ja, niczym stara weteranka, zaznajamiam się z jekami i fizjologią innych kobiet podluchujac przez ścianę jak rodzą im się te małe kruszynki. Najpierw cierpią, później są wzruszone, na końcu obdzwaniają rodzinę, jakby nigdy nic. Tatusiowie pokornie stoją na uboczu nie denerwujac cierpiących żon. Mój maż podobnie, dzielnie siedzi obok, kiedy ja mam skurcze. Halo, halo... Skurcze? Czyżby to juz? Skądże. Oksytocyna kolejny dzień szaleje w moim organizmie. Kiedy kroplowka schodzi czuje się jak po pracach polowych. Zmasowany atak bólu krzyżowego, skurczy, nudności, słabości kładzie mnie na łopatki. Wczoraj byłam juz pewna, ze to szczyt moich możliwości, ze więcej się nie da. Dziś od 10 kolejnych 7 godzin walki. Ponownie bez skutku.

Pocieszają, motywują, ale postępu porodu jak nie było tak nie ma. Mija tymczasem 9 doba po terminie. Niebawem wypiszę się na żądanie! Ponoć jutro znów chcą mnie przeciągnąć przez kroplówkę z oksy. Kolejne kilka godzin walki. Jeśli ta nadal będzie bezskuteczna być może zdecydują się na cesarskie ciecie. We czwartek, w 11 dobie po terminie. Nie sposób mi się sprzeciwiać. Do bycia doktorem dopiero aspiruję i to bynajmniej nie medycyny. Kwestionować zdania lekarki nie zamierzam. Profesorskiego drygu się obawiam, bo nadal towarzyszy mu żołnierski reżim. Dziś nawiedził mnie z damami dworu. Nic jego wizyta nie zmieniła, a nawet wprawiła mnie w kolejny etap stagnacji. Z nostalgią pozegnalam się ze śniadaniem (a dziś wyjątkowo było dobre!) i przygotowałam na kolejną kroplówkę.

Po wszystkim juz. Skurcze ustały, tętno Poli w normie, moje parametry też. Ciąć nie plaują wiec kolejny dzień spełzł nam tu na niczym. Czekamy zatem na kolejny odcinek zmagań z naturą. Swoją droga wywoływany poród i to przez tyle dni, tak bardzo farmakologicznie do najnaturalniejszych nie należy. Jest za to ekstremalnym.

wtorek, 4 marca 2014

Porodówka, dzień drugi

Rankiem zobaczyłam w sali lekarza dyżurnego. Z uśmiechem na ustach spytał: "Jak się pani spało?". Cóż mogłam odpowiedzieć... "Jak na drewnianej ławce w saunie". Konsternacja uderzyła go jak piorun.

Później działo się o wiele więcej niż dnia poprzedniego. Lekarka biegała między blokiem operacyjnym a moją salą dużo mówiąc i obiecując balonik Foleya. W międzyczasie przybył profesor ze swoja świtą. Giermkowie zajęli dzielnie miejsca na tyłach sali, rycerze stali na przodzie. Wódz działał. Oderwał dolny biegun mojego pęcherza płodowego i obwieścił wszystkim jakość rozwarcia. Po jego interwencji balonik okazał się zbędny. Zamiast tego zastosowano królową grozy-lewatywę. Ta powalila mnie na kolana, rozpoczęła skurcze i byłaby idealnym preludium dla oksytocyny. Lek podali jednak po 5 godzinach, kiedy wszystko już się wyciszyło. Teraz od nowa próbują pobudzać akcję. Bez skutku jak na razie.

A gdyby skutek był? Już teraz nie mam siły na walkę a co dopero za kolejnych 5 godzin...

poniedziałek, 3 marca 2014

Porodówka, dzień pierwszy

No i jestem, zgodnie z procedurą. 7 dobę po terminie zgłosiłam się na izbę przyjęć licząc na szybką, porodową interwencję. Niestety, utkneliśmy. Lekarze nie są w stanie wywołać porodu. Nie ma jeszcze konieczności wykonywania cesarki. Nie mogą mnie wypuścić do domu, bo Pola musi być monitorowana co chwilę. Miejsca w gospodzie brak, wiec nie leżę na oddziale, a na bloku porodowym. Wanna wymownie milczy obok, jakby chciała mi zasugerować jak dużym nietaktem jest przebywanie tu bez czynności skurczowej. Sama czuję się trochę jak intruz, bo tymczasowość tego rozwiązania bije w oczy. Powinnam być w  domu. Tymczasem siedzę tu i czekam na cud boski niczym wytrwały weteran kolejkowania. Nieznośne oczekiwanie zawsze uważałam za stratę czasu. Czekanie na spóźnialskich, czekanie na spotkanie, gdy zjawiałam się gdzieś wcześniej. Zapychanie wolnego czasu pasjansami i niezobowiązującą prasą kolorową kojarzę tylko z tym właśnie nieznośnym oczekiwaniem na coś. Teraz jest podobnie. Bezsens całej tej stagnacji doprowadza mnie do furii. Mimo interwencji farmakologicznej nie dzieje się nic. Pola zrelaksowana jak jeszcze nigdy leniwie przeciąga się w brzuchu. Skurczy brak, termin minął a ja w impasie.

Może tak mnie życie chce nauczyć cierpliwości? Słyszałam plotki, ze ta przydaje się przy małych dzieciach. A może chodzi o nabranie zaufania do służby zdrowia? Poza rodziną nie zwykłam ufać lekarzom. Teraz muszę. Choć sytuacja jest ułatwiona, bo spotykam tu coraz to więcej znajomych: Agnieszka, z która chodziłam do liceum teraz rezydentka i doktorantka na ginekologii, Magda, z która bawiłam się na pierwszym w życiu "wychodnym" sylwestrze na oddziale obok. Ada, która poznałam na grillu u znajomych też przyszła się przywitać. Zrobiło się przyjaźnie. Oby ta luźna atmosfera wywabiła moją córeczkę na zewnątrz!

niedziela, 2 marca 2014

Guga Kids Design vol. 3

Ten blog powstał po wizycie na Guga Kids Design vol. 2. Jak mogłam odpuścić sobie 3-cią edycję?! Czyżby Pola czekała na targi designu? Nie chce mi się wierzyć. Niemniej jednak - bawiłyśmy się przednio. Najpierw przeszłyśmy wszystkie stoiska sprawdzając, co, gdzie, jakie kolory.
Fragment baneru wewnątrz CKK

Gustaw (i Teodor) od Decoart z Dąbrowy Górdniczej

I jeszcze Stefan i Klara, również Decoart z DG

Stoisko Zazzu, fantastyczne wzory i kolory!

Literki robione na zamówienie i masa kolorowych pościeli od lilifranko.pl 

Fantastyczne lampy do pokoiku dziecięcego, Alama

Kolorowe zabawki od Kocikowo

Filili
Fluffy Colours i ich zabawki

Efektowna Natalia i jej Ekoubranka (sama kupiłam!)

Hocki Klocki, czyli kartonowe czary-mary 

Dużo kolorowych kocyków, bawełnianych, podszytych Minky - różne! Samiboo.com

Poduszki-rozgwiazdy, samiboo.com 

Zawieszki do smoczków, wróciłam z jedną z nich! La Lilu

Szycie z pasją


Później poszłyśmy zrelaksować się w Strefie Centralnej, gdzie chyba niedopłaciłam za pyszne ciasto czekoladowe! Cóż za zdziwienie, kiedy Pani na kasie powiedziałam, że za jedzenie płacimy wedle uznania. Uznałam na szybko, że 7,50zł za kawałek ciasta wystarczy, ale było zdecydowanie lepsze! Dookoła pełno dzieci, przygody Bolka i Lolka na dużym (i małym) ekranie:













Największa ruchliwość przy stoisku Złej Buki, co osobiście mnie cieszy :)


A na koniec fotorelacja rozdział III: Mali zdobywcy, czyli co dzieciom przyniosła ta edycja targów!









Mała gwiazda w ubranku by Diamentowe by Sysia

Za pół roku, przy kolejnej edycji spróbuję wystawić Instytut Doświadczeń: kursy, szkolenia, zajęcia edukacyjne dla dzieci, rękodzieło. Nowa oferta już prawie gotowa, pod koniec marca wielkie zmiany na instytutdoswiadczen.com. Zobaczymy, czy Pola pozwoli mamie trochę popracować, bo plany są duże!