piątek, 13 lutego 2015

Owieczka? A może gąsienica?

Dużo w blogosferze ostatnio wpisów o zajęciach dla dzieci, o tym co robić z nimi (dziećmi) w domu, co poza nim, jakie zabawki i tak dalej. A wszystko to dlatego, że dzieciaki dorastają i z niemowlęcych zabawek wchodzą w te bardziej interaktywne. Kiedyś, nietrafiona grzechotka po prostu wydawała słaby dźwięk. Przy niespełna rocznym dziecku i zabawkach mu dedykowanych nie ma już szansy na taką pobłażliwość bo kwestie edukacyjne mają być pierwszorzędne, a estetyczne dostawać Oscary za role drugoplanowe. Nie oznacza to oczywiście, że już trenuję Polkę do MENSY. Nie oznacza to również, że nie wpuszczam do domu wszechobecnego w sklepach plastiku (który obowiązkowo gra i świeci - wiadomo). Wpuszczam!

Pierwsze, świadome pojmowanie świata, responsywność, aktywność inna niż skupiona na własnej motoryce - wszystko to pozwala nie tylko na nowe, edukacyjne zabawki, ale też na nowe książeczki. Te, którymi teraz się bawimy są większe, cięższe, mają edytorskie bajery w postaci otwieranych okienek albo jakichś fazowych diwajsów. Pisałam ostatnio o serii Wesołe Rodzinki, która właśnie taka jest, a ostatnio hitem jest u nas książka Gdzie jest owieczka - wydawnictwo Wilga, seria Pokaż paluszkiem. Tak jak przy udziale mojego telefonu Pola opanowała pokazywanie paluszkiem do perfekcji, tak tu jakoś pomija najbardziej nominalny aspekt książeczki. Czemu wiec ją lubi?




Bo w książeczce bardzo dużo się dzieje. Grafika nie należy do moich ulubionych, ale skoro Polce się podoba to najważniejsze. Wbrew pozorom (tytuł), głównym bohaterem książeczki jest piesek, nie zaś owca. Pies sam w sobie też jest mylący, bo biały w czarne łaty, na pierwszej stronie występuje w towarzystwie krowy, no i impas, Pola pieska nie jest w stanie znaleźć i patrzy na mnie pytającym wzrokiem "O co chodzi?". Zadaniem dziecka jest tu pójście od pieska (paluszkiem) do aktywnego elementu, odkrycie go (krzaczek, zagroda) i z radością odnalezienie zwierzątka schowanego za kartonikiem. To Polunia uwielbia.



Ukryty jest byczek (Muuuu), kaczuszka, konik (przy okazji dodam, że Pola nauczyła się wydawać onomatopeiczny dźwięk kląskania!), króliczki i w końcu owieczka! Poza tą ostatnią stroną owca występuje już na pierwszej, więc tytułowe pytanie "Gdzie jest owieczka" oficjalnie uważam za idiotyczne w tym kontekście. Niemniej jednak książeczkę polecam, bo dziecku daje bardzo dużo radości.






Moja córeczka nadal pomija fabułę i skupia się tylko na plastyczno-technicznych aspektach książki, ale trudno. Jak zrobi karierę w edytorstwie i tak będę z niej dumna.

Cieszy mnie bardzo ten zwrot literacki - ciągle jeszcze nie bawi jej sam akt czytania (chyba, że byłby w ruchu), ale już w widzi w książeczkach ciekawy obiekt do zabawy. Jej przyjemność obcowania z lekturą jest zatem bardzo fizyczna, a przez to chyba najpiękniejsza. Zanim wejdzie w sferę językowej wyobraźni i zawsze już będzie widziała swoje własne reprezentacje poszczególnych znaczeń, zanim zacznie myśleć kalkami fabularnymi czy śledzić rytmy w rymowankach - teraz namacalnie dotyka literatury (która na szczęście tak jest skonstruowana) i chłonie ją całą sobą (podniebieniem, rączkami, nóżkami też ostatnio).

Chyba najwięcej przyjemności sprawia Poli Bardzo Głodna Gąsienica - hit blogowy i księgarniany ostatniego roku - wszyscy mają (więc niczym Mambę, ma i Polka). Dostała na Gwiazdkę i bardzo sobie chwali - nie całą jednak. Zaczyna przygodę z gąsienicą od strony z jedzeniem. Nie skupia się na poznawaniu ilości, rozpoznawaniu owoców, kolorach czy nawet na tytułowej gąsienicy. Nie widzi w tym nic interesującego, nawet opozycja duża-mała (jakże jej bliska) nie robi na Poli wrażenia. Ale dziurki! O tak, dziurki to coś, czym zajmuje się z pełną, dziecięcą radością. Ja podkładam palec od spodu a ona ten mój palec goni. Piszczy, kiedy chwytam jej malutką opuszkę palca wskazującego, kiedy próbuje przecisnąć go przez "Dwie gruszki". I bez ten dodatkowej animacji Gąsienicy nie chce nawet oglądać.





A przecież książeczka przednia, grafika cudna (matkę obezwładnia), ojca cieszy szczególnie spożywczy aspekt całości. Oboje lubimy i cieszy nas, że Pola również, choć ja osobiście wolałabym, żeby doceniła feerię barw, piękną kreskę, oryginalny skandynawski koloryt, minimalistyczną estetykę.




Przy całym moim uwielbieniu nie uważam, żeby Bardzo Głodna Gąsienica była jakoś wybitnie genialną pozycją literacką. Z fabularnego punktu widzenia jest nawet uboga! Bo co tam się dzieje? Przeżywamy w pięknym anturażu proces rozwojowy gąsienicy, obserwujemy jej przemianę w pięknego motyla, a przy tym dostajemy lekcję dietetyki (po obżarstwie dzień postu i wyjdzie na zero). To także egzemplifikacja słynnego porzekadła, że "apetyt rośnie w miarę jedzenia", ale w zasadzie... książka o tym nie mówi. Tylko pięknych ilustracji nie zaśmieca tekstem, co przekłada się na a) dowolność interpretacyjną, b) krótki cykl wzrostu gąsienicy.

Ostatecznie lubi chyba te książeczki, bo przecież co chwila się o nie potykam. Żałuję, że nie są tak dobrze przemyślane, jak książki dla starszaków (i mówię tu o klasycznych baśniach), bardzo mnie drażnią mankamenty edytorskie (bo jak już coś robić to porządnie, nie ważne, że dla kilkumiesięcznego bąbla). Wkurza mnie, że są zwyczajnie trudne - obrazki często zaśmiecone tekstem, brak wyraźnych linii, grafika nie jest przyswajalna. Ale co zrobić, dziecko się cieszy, kiedy oglądamy w kąpieli książeczkę o krówce i razem z główną bohaterką radośnie ryczy. Dobrze, że te dwie dziś wspomniane pozycje wydawnicze znacząco odbiegają od ogólnodostępnej tandetki literackiej. Bo moim skromnym, acz fachowym zdaniem, w dziale z literaturą dziecięcą też jest sporo "grającego, plastikowego badziewia" - książek, które niczego nie uczą, są zwyczajnie durne i brzydkie. Ale takie też mamy, bo nie zawsze trzeba wszystko mieć/robić na 100% i tak, jak ja zmęczona po pracy zasiadam przed serialem, tak i Pola może z powodzeniem przeglądać sobie pstrokaciznę bez przesłania.

A Wy? Jakie macie swoje, dorosłe przemyślenia na temat książeczek dziecięcych? Zło konieczne, cudeńka edukacyjne, piękne arcydziełka?

3 komentarze:

  1. Witaj.
    Jestem, na Twoim blogu od niedawna. Bardzo ciekawa jestem Twoich "ulubionych" książek dziecięcych. Ja dopiero będę kompletować bibliotekę (moja córka ma 5 m-cy), starsza córka (5lat) uwielbia książki i pozycji dla starszaków mamy dużo. U nas wielkim hitem kiedy Zuza miała rok była seria "Julek i Julka". Teraz zamierzam kupić gąsiennicę, Wielką księgę Basi i Franka, Babo chce.
    Marta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Ulubionych"? W sensie, że plastiku literackiego? Byłyby to wszystkie książeczki typu kolory/kształty kupione bez pomyślunku. Chyba, że pytasz o te, które faktycznie lubię, to bardzo chętnie puszczę niebawem posta na ich temat, ale zdecydowanie za hit uważam serię "Książki Szczęśliwego Dzieciństwa" (zwłaszcza te w kształcie konkretnych zwierzątek). Lubię też "Moją pierwszą książkę o kolorach". Mam schowane na pierwsze urodziny Poli książeczki o Maksie i jego życiowych problemach (np. "Smoczek Maksa") - powala finezją problemową.

      Co etap to inne ulubione lektury. Kiedy Pola miała 5 m-cy na topie była seria "Oczami maluszka" i miękkie książeczki Skip Hop i Ikea - te są sprawdzone przez wiele mam, dobre.

      Usuń
  2. Tak tak chodziło mi o te które faktycznie lubisz.

    OdpowiedzUsuń

Im więcej komentarzy tym ciekawiej. Piszcie!