niedziela, 8 lutego 2015

Ikealand

Akcja dzieje się w Ikei. W piątkowym młynie ludzi chcących szybko wsunąć obiad, po pracy, przypadkowych grupek, rodzin w pełnym składzie - chcieliśmy coś zjeść i wpaść szybko po kilka rzeczy. Nigdy więcej (co powtarzam uparcie przy każdej wizycie w szwedzkim molochu).

Siedziałam zatem w Ikei - pośród gwaru, szumu i co najmniej wątpliwie przyjemnej atmosfery (do której pewnie moja rodzina się przyczyniła). Potrącana co chwila przez inny wózek z jedzeniem, siedziałam pomiędzy brokułami a łososiem rozrzuconymi pod krzesełkiem Poli. Co chwila obdarzana karcącym spojrzeniem salowej, która starym, postpeerelowskim drygiem zamiatała co chwila nasz barłóg spod stolika. Skąd w ogóle taka baba w nowoczesnym sklepie meblowym serwującym minimalizm i dobry styl?! A tu najwyraźniej wraz z powrotem do lat 60-tych w designie wrócono też do mentalności, peszek, że lokalnej. Uroczo.

Nie rozumiem czemu tylko w naszym kraju Ikea nie prowadzi sprzedaży online. Zarobiliby miliony. Ale nie, niech się bydło gniecie w pierdolnym, stalowym magazynie gnane strzałkami, jak pielgrzymka do Santiago de Compostela, by przypadkiem nie przeoczyła ani jednego elementu ekspozycji. Kilka kilometrów w nogach później dalej nie sposób się wydostać spośród świeczek i ostatnich przecen na trasie do kas. Wiem, że są skróty, ale nie zawsze udaje mi się o nich pamiętać. I ten absurdalny ochroniarz przy kasach, który w sumie (jak sam stwierdził) powinien był nas przepuścić bo mieliśmy na stanie niemowlę i generalnie kasa pierwszeństwa, ale nie. O, albo kobieta, która nas łaskawie przepuściła (w innej kasie) obrażona jak Hindus na sztućce odmaszerowała swój abażur skasować w innej kasie. Co za miejsce!

No, ale nieważne już. Jesteśmy w domu, kilka godzin później myślę nawet o tym gwarnym targu z dużą dawką absurdu, lekko tylko drwiąc pod nosem z "rodzinnej atmosfery" na którą liczyliśmy z mężem. Bo Pola, jak mniemam, była zachwycona - brokułami, łososiem, soczkiem, który można na siebie wylać, kącikiem dla dzieci, podusią, do której przytulała się całą drogę do kas. Kiedy zobaczyła piękny, dziewczęcy pokoik wgramoliła się na łóżko i chciała zasypiać. "Czy to jest higieniczne" - zapytał mój mąż. Przez urocze mini przejście między pokojami przemaszerowała do pokoju chłopięcego i chyba chciała w nim zamieszkać. Poduszkę- chmurkę musieliśmy wziąć ze sobą do domu. Cała sekcja "pokój dziecięcy" to jak plac zabaw i Pola tak to odebrała. Fotel bujany też chciała zabrać do domu. I spiralę z klockami. Fotela nie wzięliśmy (choć nie jest to jeszcze moje ostatnie słowo w tej kwestii).

Mamy już sporo rzeczy z Ikei, dziecięcych (dorosłych też, ale co będę o nich pisać) i zadziwia mnie nieproporcjonalny stosunek ceny do jakości. Świetne, drewniane, dobrze zaprojektowane zabawki kosztują ok. 30zł?! Serio?! No serio!

Taki przykładowo sorter- domek - jedna z ładniejszych Poli zabawek w naszym domu. Pierwszy, który widzę, nie będący pstrokatym badziewiem pełnym plastiku i kolorów od czapy. Potem się wszystkiego nazbiera i jest tęcza w dużym pokoju, najlepiej jeszcze grająca. Wybieram dla Polki zabawki stonowane, żeby potem nie było pchlego targu na środku dywanu w salonie. Sorter wpisuje się w tę politykę idealnie i pięknie komponuje się... ze wszystkim. A do tego jest bardzo fajną zabawką: drewniana skrzyneczka z emblematami domku, do tego czerwony dach z okienkami w kształty geometryczne. W środku komplet klocków do zabawy, lekkich, ale solidnych. Cała zabawka niezbyt duża, ale łatwa w obsłudze dla niewprawnych rączek maluszka. Zdecydowanie jestem na tak!






O, albo pchacz też ikeowski. Sprezentowany Polce przez Gwiazdkę. Początkowo wydawał nam się niestabilny, ale po odpowiednim ustawieniu rączki i zmniejszeniu prędkości kółek chodzi jak ta lala. Pola lubi pchać, choć zdecydowanie bardziej lubi być w nim wożona. Gramoli się do środka i staje jak w rydwanie, czeka aż rodzice wezmą się do swej niewolniczej pracy i powiozą przez długość pokoju. Piszczy z radości i klaszcze w dłonie, więc w nieludzkim skłonie ciśniemy z mężem na zmianę z pchaczem z Ikei.



Dziś, jak już zapewne wspomniałam, wróciliśmy do domu z podusią i zabawką-spiralą. Dobry wybór, bo kiedy malutka zobaczyła je w pokoiku wyrwało jej się tylko głośne "Łooooo". Spiralka też 30zł (niepełne), a zabawy co niemiara. Klocki można bardzo łatwo zamieniać miejscami, więc za jakiś czas zmienimy ich konfiguracje odświeżając co nieco zabawkę. Poduszka w kształcie chmurki wygląda jak kupiona za milion dolców, a znów ok 30 zeta. Jestem zachwycona! A Pola!W swoim łóżeczku ją uwielbia, tuli i robi "Aaaaaa". Mnie rozczula, mąż chce wydawać na nią (Polę) kolejne złote monety. 





A Wy? Kupujecie zabawki w Ikei? Czy może "Team Lidl"?

Pozdrawiamy,
O&P

P.S.
Inne zabawki z Ikealandu:


Zapraszam też do działu Recenzje - baby stuff gdzie znajdziecie podlinkowane wszystkie dziecięce produkty, które do tej pory pojawiły się na blogu.

9 komentarzy:

  1. Ja też ubolewam że nie ma ikei on-line. A dlatego ze mam do niej za daleko. Czasami wpadamy gdy jesteśmy u teściów, niestety za każdym razem wychodzimy umęczeni zrobionymi kilometrami a M. twierdzi że więcej mnie tam nie zawiezie ;-) Nie wiem czy to przez te kilometry czy przez pozostawione tam złotówki :-) Nie mniej sporo rzeczy podoba mi się i bym kupiła. Za każdym razem przyjeżdżamy z czymś dziecięcym.. następnym razem chyba zabierzemy do domu tą spiralę bo małemu bardzo się w szpitalu podobała :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No popatrz... mówi, że nie zawiezie, a wozi :) Zupełnie, jak ja - zaaaaawsze mówię, że to ostatni raz a wracam, jak bumerang ;) Spirala hit - polecam!

      Usuń
  2. My dopiero rozpoczynamy przygodę z zabawkami, ale szczerze jak czegoś szukam dla Młodego to zaczynam od ikei. Bardzo żałuję, że kupiłam mu matę edukacyjną nie z ikea. Co prawda ta ikeowa nie ma możliwości odczepiania zabawek, ale jest w stonowanych kolorach. I nie chodzi mi o to czy mi pasuje do salonu czy nie. Po prostu, dopiero teraz to wiem, dzieci nie mogą być poddawane dużej ilości bodźców. A taka kolorowa mata, na której wiszą jeszcze zabawki to dla mojego malucha zbyt wiele. Dla mojego wybrałam piłeczkę z ikea za chyba 5 zł? Świetnie się sprawdza w naszej rehabilitacji. Potwierdzam Ikea to zabawki tanie, solidne i zrobione z głową. Ale nie tylko zabawki. My do pokoju dziecięcego wybraliśmy meble z systemu STUVA. Są śliczne i bardzo dobrze wykonane. A dodatkowo jedynym ograniczeniem w ich aranżacji jest nasza wyobraźnia i miejsce oczywiście. Ostatnio też zakupiliśmy dywan do pokoju za 40 czy 50 zł. Jest naprawdę ładny, stonowany i będzie stanowił świetne miejsce do zabawy. Są na nim tory jazdy, szerokie i wyraźne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja żałuję, że nie miałyśmy maty z Ikei, tylko spadkową, po chrześnicy. Nic jej nie mogę zarzucić (nie jest zbyt pstrokata, poza tym, pozostałe zabawki tonowały), ale estetycznie nie moja bajka. Ze skąpstwa nie kupowałam nowej, no, bo skoro ta dobra, to zostawiam. I w sumie dobrze, bo po 6 miesiącach przestałyśmy jej używać.

      Na meble napalam się na stolik i krzesełka/same krzesełka. Zobaczymy jak to się remontowo poukłada niebawem...

      Usuń
  3. Kto nie wielbi tego sklepu? :D
    Pierwszy raz kupiłam w tym tygodniu zabawkę z IKEA (nawet notka na blogu powstała) i jestem zachwycona. Z działu dziecięcego mogłabym nie wychodzić.
    Podobało mi się krzesło w kształcie jaja, obracane i z taką zamykaną kotarką. Kupię jak Antek będzie już chodził. Fajna sprawa i frajda dla takiego brzdąca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To obrotowe krzesełko mamy w spadku po chrześnicy, więc teraz byłaby to jakaś seria limitowana - niebieskie jest z białym zamykaniem. Już ich nie robią takich. Ale też czekamy, bo uważam, że jeszcze na nie za wcześnie. Na nowym mieszkaniu wstawimy do pokoju. A u Ciebie widziałam farma cała, też muszę o takiej pomyśleć, o... już myślę :)

      Usuń
  4. Wszyscy kochamy Ikeę ;) A na pewno zabawki. Mamy i sorter, i tę poduszkę i spiralę. A spirala, to obecnie zamieszkała chyba we wszystkich kawiarnianych kącikach zabaw, przychodniach, klubach maluchów i w co drugim polskim domu:) Co rusz się on nią potykam. Ale niestety Matyldy w ogóle nie rusza. Wyobrażałam sobie, że minuty długie spędzać będzie nad tymi drutami, tymczasem przerzuci raz na dzień kilka klocków i koniec. Nie pozbywam się jej jeszcze, bo fakt ładnie się prezentuje:)Ale sorter, mimo że nie poręczny, towarzyszy nam w każdym wyjeździe. Samego procesu zakupów w ikei szczerzę nie lubię (no w tygodniu w godzinach do popołudniowych jest ok), ale jeśli myślisz, że w Katowicach jest...hmmm... nazbyt tłoczno i hałaśliwie...to zapraszam w weekend do jakiejkolwiek warszawskiej ikei. Albo nie, tfu, ftu..szczerze radzę nie zapuszczać się nigdy. Never. Never again. Tak właśnie sobie powtarzam po naszej ostatniej wizycie. Pozdrawiam!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wyrzucaj, u nas tak było z innymi zabawkami i wróciły do łask. A spirala, cóż... Pola jak Mati, przerzuci kilka klocków i tyle. Ale... jak chcę ją wynieść do drugiego pokoju to Polka w ryk. Ciągnie spiralę za sobą jakby to była lalka - do łazienki, do łóżeczka, do obiadku, a ciężkie cholerstwo. Wygląda komicznie ta miłość :)

      Usuń
  5. uwielbiam sklepy ikea, ale jak na złośc mam do niego bagatelka 250 km... ale jak tylko jestem w pobliżu / raz na 2-3 lata ostatnimi czasy ;) / zawsze wpadam na "momencik" który przeciaga sie w długie godziny, na szczęście można czasem cos kupic na allegro, lub za pośrednictwem znajomych :)

    OdpowiedzUsuń

Im więcej komentarzy tym ciekawiej. Piszcie!