sobota, 31 maja 2014

Absurdalnie

Polka nadal płacze przy karmieniach. Dziś wykrzyczała mi pełne żalu "mama" rzucane z nadzieją, że w końcu jakoś jej pomogę. Nie wiem jak, choć zapewniam ją, że jej pomogę - i to jest najgorsze, biedna musi czekać, aż coś wymyślę. Pomocy!

Już odbijam ją w trakcie jedzenia (pomaga doraźnie), pionizuję i przytulam (wycisza się). Znów przystawiam do piersi a ona pręży się, wygina ciało w łuk i zanosi krzykiem. Jednocześnie po swojemu skarży się, że jest głodna. Nie wiem co robić! Próbowałam z butelki - jeszcze większy stres, olewam to. Próbowałam z drugiej piersi - niby lepiej, ale też po chwili to samo. W nocy je pięknie, z zamkniętymi oczkami opróżnia całą pierś i usypia. Nad ranem słyszę (i czuję) nawet bąki, więc cieszę się, że wszystko OK. Przy pierwszym porannym karmieniu jeszcze wszystko super. Ok 10 już jest ciężko (przed poranną dżemką), kolejne karmienie w miarę (bo bardzo głodna), następne ciężkie, często zapada potem w sen (popołudniowe nunu). Ostatnie wieczorne karmienie przed pójściem spać graniczy z histerią. Przystawiam - je. 3 minuty - przestaje, krzyk. Uciszanie, uspokajanie, nerwy - 10 minut, znów Pola je - 5 minut. Znowu krzyk, tym razem krócej, tylko 3 minuty, ale znowu po tym je minutę. Znowu krzyk - 15 minut uciszania, uspokajania. Ja mam łzy w oczach, ona woła "mama" (serio!). Czuję, że jestem najgorszą mamą na świecie bo zupełnie nie wiem, jak jej pomóc! Wykończoną Polę przystawiam kolejny raz i chwyta, je pojękując, zamyka oczka i usypia. Ciumka do uspania. Po pół godzinie tulenia mogę ją odłożyć do łóżeczka.

Nie uwierzę, że to kolki. Nigdy wcześniej tak nie miała - nagle by przyszły? W ostatnim tygodniu 3-go miesiąca? Teraz powinny się kończyć! Poza tym kolka męczyłaby ją chyba też poza porami karmienia, prawda? We czwartek pediatra wykluczyła zapalenie ucha, pleśniawki, nieżyt gardła bądź nosa. Na wizycie brzuch był miękki a Pola zadowolona. Przybrała (nawet względem skali tygodniowej), czyli wszystko w porządku. Skąd zatem - pytam - to wszystko? To umęczone, rozżalone dziecko tulące się rozpaczliwie do mamy? Gdzie popełniłam błąd? To przez tą mocną kawę Inkę pitą w ostatnim tygodniu? Czy może przez ciemną kaszę raz zjedzoną? Albo w ogóle w mojej diecie jest coś nie tak? Zmienił mi się zapach albo smak mleka? Próbowałam, różnica (jeśli jest) musi być bardzo subtelna, bo jej nie czuję. Podawałam jej Colinex - nic, Espumisan - nic, Biogaię - nic. Wiem, że zostaje jeszcze Debridad, ale ten jest na receptę i bez wyraźnego zalecenia lekarza nie podam. Raz dałam jej po prostu paracetamol przeciwbólowo (truskawkowy!) - usnęła.

Starałam się usunąć dodatkowe bodźce choć na krótko, ale w naszej rodzinie się nie da:
- 15:00 - mega kłótnia z mężem (przy Poli) - tak, wiem. Nie powinnam była, ale nerwy mi puściły
- 16:30 - wizyta teściów (Pola widziała ich z 5 razy w życiu, może się zestresowała jak prawie obca osoba ochoczo wzięła ją na ręce?)
- 18:00 - herbatka z teściami na tarasie, czyli mini spacer
Jutro zapowiedziała się moja siostra z wizytą na Dzień Dziecka (Cyt.: "Nie musisz się denerwować, będziemy na dole u rodziców". Już to widzę, a raczej słyszę turbo aktywną siostrzenicę moją!).
Ja - kłębek nerwów. Pola pewnie też.

Na poprawę humoru skoczyłam na szybko na targi rękodzieła pod Spodek (wmontowałam się z wyprawą w 2-godzinne spanie Poli w ciągu dnia, wróciłam, jak akurat się obudziła). Wróciłam z super spodniami od Natalii z Ekoubranek.

Śliczne z jasnej dresówki z kotkami na kieszonkach. Jeszcze odrobinę za duże, ale na jesień będą jak znalazł!

 
Spodnie pasują nam do poduszki zamówionej wcześniej, której Polka używa codziennie. Podobno spodnie będą rosły razem z małą i służyły jej do 5-go roku życia. (Teściowa oczywiście dopytała - "A jak długa jest gwarancja?")


Natalia miała szansę poznać Lady. Ach te spontaniczne rozmowy o dzieciach w skali obecnej i przeszłej. Mama towarzyszyła mi dzielnie w wyprawie. Weszłyśmy też do Złej Buki kupić prezent dla mojej siostrzenicy. Wybrałam dla niej książkę aktywną Zróbmy sobie arcydziełko Marion Deuchars. To książka, w której można malować, rysować - czarnym po białym, białym po czarnym. Można też odciskać palce, wycinać, dorysowywać, zmazywać itp. itd. Zapowiada się dużo radości i działania - o ile będzie jej się chciało w to bawić, o ile będzie miała z kim (moja siostra nie ma czasu na takie rozrywki).

Więcej info i foto tutaj

Kupiłam też t-shirt dla teścia z okazji urodzin. Z kuli imienia na koszulce widniał napis "Piotruś Pan" i personalia autora. Wydaje mi się, że mu się spodobało, choć teść jest tak oszczędny w emocjach, że nigdy nie wiadomo. Załączam foto bluzy z tym napisem, bo uroczy. Choć to nie kupiony t-shirt to i tak polecam firmę Kurdemol za fiznezję w hasłach drukowanych na koszulkach:

Foto stąd
Ależ paradoks się tu zrobił. Zatroskana ze mnie matka co to po sklepach biega, kiedy dziecko choruje? Nie do końca. Mąż pogratulował mi dziś bycia właśnie dobrą matką. Powiedział, że najlepsze, co mogłam dla Poli zrobić to oddanie jej jemu i wyjście z pokoju, kiedy miałam już dość i nie wiedziałam co robić ani jak sobie ze wszystkim poradzić. Pola uspokoiła się u męża na rękach i usnęła w ciągu 15 minut. Spała później 2 godziny, w trakcie których obróciłyśmy z Lady do Katowic i z powrotem. Wróciłam silniejsza i chętniejsza do dalszych działań. Jeszcze tylko jutro musimy wytrzymać i w poniedziałek pójdę z nią do gastrologa, bo chyba sytuacja mnie przerasta.

A na koniec absurdy BHP (bo szkolę się eksternistycznie na inspektora BHP na budowie!): "Do środków ochrony indywidualnej zalicza się wymienne składniki środków ochrony indywidualnej, które są istotne dla ich właściwego funkcjonowania, używane wyłącznie do takich środków". 

piątek, 30 maja 2014

Dzień Dziecka w Katowicach


Ciągle mam wyrzuty sumienia, że nie zorganizuję tego grilla. To była moja szansa na zjedzenie czegoś innego niż menu rosołowe! No i te wszystkie bloggerki, które uwielbiam, w moim ogrodzie, z dziećmi - wizja sielankowa. Dlatego przeszukałam sieć by zaproponować Wam alternatywę. Część info znajdziecie u Mamy Silesia w uaktualnionym poście kalendarzowym (tu), resztę podaję ja:

Dzień Dziecka w Złej Buce

(księgarnie absolutnie uwielbiam)
1 czerwca, godz. 11, Zła Buka

Foto FB
Piotr Janiszewski, reżyser i aktor Śląskiego Teatru Lalki i Aktora Ateneum poprowadzi warsztaty teatralne. O godz. 14 Michał Bałaga, aktor sosnowieckiego Teatru Zagłębia z żoną poczytają książki dla najmłodszych. Na półkach pojawią się premierowe wydania „Królestwa dziewczynki” Iwony Chmielewskiej, „Jak zostałam wiedźmą” Doroty Masłowskiej i nowości wydawnictwa Dwie Siostry: „Typogryzmol”, „Tam, gdzie żyją dzikie stwory”, „Co wypanda, a co niewypanda”. No i najważniejsze - promocja na dziecięce książeczki (czyżby alternatywa dla Ruby Soho?).


Stamtąd idziemy na Przystanek Śniadanie do Parku Powstańców Śląskich. Dokładne info znajdziecie na FB, ale w skrócie powiem, że 1-go czerwca całe śniadanie na trawie dedykowane jest dzieciom. Czego tam nie będzie! Hocki Klocki i naleśniki, pchli targ dla dzieci, fryzjer dziecięcy i dużo, dużo więcej więc zajrzyjcie konieczne na fanpage Przystanku.

Foto FB


Inną atrakcją może być NOSPR dla dzieci
1 czerwca, godz. 12, Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach

Foto FB
Muzycy NOSPR wykonają bajkę słowno-muzyczną Piotra Mossa pt. "Niebieska małpka". To bajka pełna nieprawdopodobnych zdarzeń: słynny profesor Bleué postanawia sklonować sam siebie. Eksperyment nie udaje się i zamiast profesora-klona powstaje małpka, w dodatku niebieska, z powodu swojego „dziwacznego” koloru wyśmiewana przez inne zwierzątka z laboratorium profesora.
Bilety: 20zł, 15 zł.


Dalej pozostając w kręgu muzycznym (a jako krytykowi muzycznemu wypada mi promować) polecam naszą cudną Akademię Muzyczną. Uwielbiam ten budynek za fantastyczne atrium, uwielbiam tam być.

Lutosławski dzieciom. „Ptasie plotki” i inne wiersze
1 czerwca, godz. 18, Akademia Muzyczna im. K. Szymanowskiego 

Foto FB
W Sali Koncertowej katowickiej Akademii Muzycznej odbędzie się koncert zatytułowany „Ptasie plotki” i inne wiersze. Lutosławski dzieciom z udziałem Orkiestry Akademii Beethovenowskiej, która dyrygował będzie Massimiliano Caldi. Piosenki Witolda Lutosławskiego zaśpiewa Anna Borucka, a wiersze Juliana Tuwima recytował będzie aktor Marian Kotowicz.

A na wszystkie atrakcje oczywiście pociągiem, bo...


Mam nadzieję, że coś wybierzecie. Miasto wyraźnie się rozkręca. Jak Pola będzie już większa atrakcji będzie tyle, że nie będzie już miejsca na skromne matczyne pomysły, więc cieszę się na nasz pierwszy dzień dziecka w domu. Zrobię dla niej coś wyjątkowego.

Źródła:
Facebook (profile Złej Buki, NOSPR, Przystanku Śniadanie)
MMSilesia.pl (dokładniej post o Dniu Dziecka)




czwartek, 29 maja 2014

Dużo smutku w małym brzuszku

Sytuacja wyglądała następująco: 

Poranek - sielanka. Mała pola wygląda ślicznie w swoich nowych spodniach, mama fotografuje, Pola uśmiecha się do mnie, do lustra (nadal do mnie), do swoich zabawek. Potem głodnieje, matka wyciąga sprzęt i zaczyna się płacz. Mała dziewczynka bardzo mocno się napina, wykrzywia głowę, nabiera mocno powietrza by już za chwilę wraz z wyprostem wszystkich rączek i nóżek, dać upust swojemu żalowi. Płacze, krzyczy. Jednocześnie bardzo głodna domaga się swojej porcji mleka, odrzuca pierś i nie chce jeść.

W międzyczasie straciłam siły do dalszej walki. Lady Mama w gabinecie, mąż na niemieckim, ojciec inżynier niezdatny do udzielania pomocy przy niemowlęciu (w takich chwilach, bo w innych daje radę). Zadzwoniłam do przychodni i chyba pierwszy raz w życiu wykorzystałam przywilej należenia do lekarskiej rodziny. Ubłagałam panią doktor by przyjęła nas jeszcze dzisiaj. Wykonałam swoją roczną porcję ćwiczeń zapieprz***c między piętrami w poszukiwaniu małej kurteczki przeciwdeszczowej (przecież nie używana od tygodni, na zewnątrz akurat dziś 8 stopni), pakując małą do nosidła, nosidło plasując na tylnym siedzeniu w aucie u Lady. W przychodni nosiło wyjąć z tyłu, a ciężkie z małą w środku, do lekarki. W gabinecie 100 stopni, ja w pełnym rynsztunku uwijam się przy Poli jak mysz przy porodzie. Pani doktor stwierdza, że nic nie stwierdza. Uszy w porządku, gorączki nie ma, mała przybrała zgodnie z planem, skóra czysta, brzuch miękki. Ale przy przystawieniu do piersi brzuch twardnieje, mała się napręża, czerwienieje - słowem - dzieje się. Każe brać probiotyk i oddać mocz do badania jutro z rana. 

Myślałam przez chwilę, że może jest przejedzona, bo przecież w między czasie odbijała, ulewała, w końcu wymiotowała. Ale to nie to. Próbowałam zmieniać pozycje karmienia i ostatecznie nie płakała przez całe 5 minut kiedy karmiłam ją na stojąco tak, że mała była w pozycji pionowej. Mój kręgosłup i mięśnie rąk - w szczątkach. Ostatecznie zaczęła zasypiać z ciepłą pieluchą na brzuszku przy dźwiękach suszarki. Peszek, bo akurat zbierałam jej mocz do badania. Nie mogła mi zasnąć z tym woreczkiem przyklejonym, bo już widziałam tam zaczerwienienia, po nocy byłoby ciężko. Dawaj małą na przewijak i ryk od nowa. Znów ekwilibrystyka by ją przystawić, po 10 minutach jedzenia zasypia. Nie wiem nawet ile zjadła, czy cokolwiek zjadła. Grunt, że coś się napiła, że śpi. Jak śpi to odpoczywa, niech zbiera siły.

I teraz sedno - być może problemy Poli związane są z naszą ostatnio wzmożoną aktywnością. Sobota - piknik, niedziela - grill, goście, poniedziałek - brak mamy, dentysta, wtorek - upał, środa - spacer, podróż, nowi ludzie, manewry samochodowe. Lekarka, Lady i wszystkie koleżanki Lady po fachu zgodnie twierdzą - wprowadzić znów rutynę i przystopować ze wszystkim. Faktycznie, podobnie było po świętach, po odwiedzinach, po wizytach wszelkich. Mała nie lubi jeść na tylnym siedzeniu i gdzieś tam się spieszyć. Lubi jak tata jest w domu a mama łazi od rana z piersią na wierzchu (no, prawie). Zalecenie lekarskie - mamy nie jechać jutro do teściów, odwołać niedzielnego grilla (przepraszam dziewczyny, przełóżmy to na kolejny weekend, ok? Może razem z Zuzi opracujemy jakiś pomysł na wykorzystanie przestrzeni do grillowania w Parku Śląskim?). Być może brakuje Poli stabilizacji i spokoju. Musimy spróbować.

A tymczasem w garderobie Polki...


Romper-spodnie w afrykańskie zwierzaki, do kupienia na lindex.com 
Strawberry field - koszulka F&F
Cytrynowe spodnie dostępne na lindex.com
Rompers TK Maxx (pisałam już o nim z okazji Dnia Matki)
P.S.
A może to wszystko o czym tutaj to nie wina diety, ale zapalenie ucha? Zęby? Na zęby chyba dosyć wcześnie (3 miesięczne niemowlęta mają już czasem początki zębów. Moja siostra miała.). No bo na miłość boską... mała wygina się tylko przy jedzeniu. Przełożyłam wizytę u pediatry na jutro. 

środa, 28 maja 2014

Dieta matki karmiącej

Biedna mała Polka. Bardzo się dziś umęczyła. Pojechałyśmy przed południem na Muchowiec spotkać się z moją siostrą. Ta tydzień temu urodziła ślicznego chłopczyka i już zabrała go ze sobą na pierwszy spacer. Zaraz zaraz, chyba na pierwszy na Muchowcu, bo przecież na weekend pojechali całą rodziną w góry. Borysek cudowny, śliczny i taki malutki. przy Poli wyglądał jak mały okruszek, a przecież urodził się z masą 3600 (w całe 40 minut!).

Już na spacerku coś mi z tą Polą nie grało. Butelki nie chciała, chciała za to krzyczeć - tak samo jak wczoraj wieczorem. Zanim udało mi się ją uśpić minęło kilkanaście (dziesiąt?) minut ostrego krzyku, walki i prężenia się. Od jakiegoś czasu przed każdym karmieniem mała odstawia podobne sceny, a ja zupełnie nie wiem dlaczego: zmęczona, brzuszek ją boli - trudno powiedzieć. W trakcie spaceru było podobnie. Po powrocie do domu (z krótkim przystankiem u męża w pracy - nie, nie jestem dobrą żoną dowożącą kanapki, zwyczajnie, chwaliliśmy się ślicznym bobaskiem) Pola rozpłakała się na całego. Zdecydowanie bolał ją brzuch. Napinała się do tego stopnia, że z wysiłku i naprężenia wymiotowała. Potem chciała jeść i znów wymiotowała. Załatwiła moje dwie bluzki, getry i niezliczoną ilość swoich ubranek. Mąż pobiegł do apteki po czopki, wrócił z kroplami. Lady Mama siedziała na gorącej linii ze swoją koleżanką z Centrum Pediatrii. Już miałam pakować małą do auta i jechać do pani doktor na dyżur, gdy nagle Pola uśmiechnęła się do mnie. Zwymiotowała (jak wcześniej kilka razy), więc ją rozebrałam do naga i zarządziłam kąpiel. Na krótkim dystansie między pokojem a łazienką Pola zdążyła jeszcze wysikać się prosto na mój dekolt. Ale warto było to wszystko przecierpieć. Wyrzuciła z siebie ból brzucha i w wanience pluskała radośnie nóżkami. Po kąpieli chwyciła się do kolacji i usnęła po kilku ciumknięciach.

Gdzieś pomiędzy ścieraniem wymiocin z kostki, szyi i łokci a uspokajaniem krzyczącej dziewczynki, masowaniem brzuszka i podawaniem lekarstwa zastanawiałam się kto jest winowajcą dzisiejszego zamieszania. Wspólnie z lekarzami ustalono: kawa Inka i białe pieczywo, które to powinnam odstawić na jakiś czas. Co za tym idzie, na moją dietę składają się teraz:

- rosół (drobiowy, z marchewki i pietruszki; por odpadł bo powodował wzdęcia, podobnie seler_
- mięso gotowane bądź duszone
- ryż lub kasza biała (bo czarna powoduje u Poli wzdęcia)
- buraki, cukinia, szpinak, marchewka gotowane
- dżem (ale bez pieczywa)
- jabłka (ale już nie banany)
- jogurt Sokólski (i absolutnie żaden inny, bo to jedyny chyba na rynku nie zawierający mleka w proszku; nie częściej niż raz w tygodniu bo powoduje u Poli lekkie wzdęcia)
- owsianka (ale gotowana na wodzie, bo mleko powoduje u Poli wysypkę)
- kiełbaski drobiowe (bo po innych są wzdęcia i zaparcia)
- herbatki latacyjne (bo dzisiaj odpadła nawet niegroźna Inka, o bezkofeinowym Americano ze Starbunia mogę zapomnieć!)
- żółtko jajka (max. 1/tydzień)
- woda niegazowana

Uciągnęłam tak już 2,5 miesiąca. Za tydzień idziemy do pediatry na wizytę kontrolną i szczepienie. Muszę poważnie porozmawiać z lekarką o tej diecie matki karmiącej. Dziś nóż mi się w kieszeni otwierał, kiedy moja siostra, świeża mamusia, najpierw zjadła wafelka z kremem a potem nakarmiła małego Boryska. Why, oh why? A ja nie mogę nawet zjeść kromki z masłem i cukrem do kawy zbożowej!

wtorek, 27 maja 2014

Dzień dziecka: zostały 4 dni i 30% rabatu w ID!


Na wszystkie rzeczy, nawet na te przecenione, całe 30% zniżki tylko do 7 czerwca 2014 :) Za udostępnienie tego posta udzielam indywidualnych kodów rabatowych :)

poniedziałek, 26 maja 2014

Kochana mamo! To do mnie?

Dzień mamy... do tej pory nawet nie przemknęło mi przez głowę, że to może być moje święto. Nawet dziś rano, kiedy obudziłam się o 5:00 (coś Polka ostatnio przesadza) obok mojej córeczki gotowej do harcowania. Na szczęście mój cudowny mąż wiedział, że należy dziś o mnie trochę podbać i bohatersko przejął dowodzenie. Bladym świtem bawił się z Polą a ja mogłam dospać co moje.

Zajął się małą nawet wtedy, kiedy pojechałam do dentysty, a rykoszetem i do TK Maxx nieopodal. Nie poganiał, choć Pola nie wyraziła ani grama entuzjazmu na widok butelki. Za to na mój widok, już chwilę później, cała rozświetliła się uśmiechami i gaworzeniem. Radości nie było końca. I karmieniu, i przytulaniu.

Aż trudno w to uwierzyć, ale w domu czekała dziś na mnie... laurka. Przypomnę, Pola ma zaledwie 2,5 miesiąca. Kiedy miły pan w radio przypomniał dziś, że to taty zadaniem jest zadbanie, by dziecko narysowało dla mamy laurkę mój mąż wziął to na serio i trochę Polę zmotywował do... no cóż, technicznie zaawansowanej i bardzo rozczulającej laurki-maila:

Kochana Mamo!
ponieważ nie umiem jeszcze mówić, więc komunikuję się z Tobą przez Internet. Chciałam Ci powiedzieć, że bardzo Cię kocham i zawsze już tak będzie. Jesteś najwspanialszą mamą na świecie a ponadto jestem zadowolona, że masz już zdrowe zęby. Prosiłam też tatusia, żeby robił mi zdjęcie kiedy się do Ciebie uśmiecham, ale - jak wiesz - tatuś jest troszkę za wolny i nie zdążył. Tyle to trwało, że na jednym zdjęciu zdążyłam zgłodnieć, a na drugim zasnąć. Poza tym nie mogłam się uśmiechać, bo tatusia zasłaniał aparat. Przecież nie będę się uśmiechała do jakiegoś aparatu!

Kocham Cię, tatusia i kotka!


Pola

Kiedy zobaczyłam tego maila i załączone zdjęcia, nie mogłam uwierzyć, że trafił mi się taki mąż, co to dba, pamięta, kocha i jeszcze ma siłę na takie gesty w zamieszaniu z butelką, zabawianiem niemowlęcia i martwieniem się, że ciągle jeszcze nie wróciłam do domu z zakupów. Zdjęć nie załączam, bo te są tylko dla mnie, najpiękniejsze na świecie i pełno tam miłości tylko dla mamy. Załączam za to inne, zakupowe, bo TK Maxx obdarował mnie dzisiaj korzystnymi przecenami i rzeczami, których (jak się okazuje) Polka bardzo potrzebuje. Bez większych wyrzutów sumienia wydałam więc ostatnie resztki pieniędzy. 
Śliczna sukienka w kwiatuszki, całe 37zł

Z fantastyczną rypsową kokardką i koronkowymi wykończeniami

Organiczne (?) pajace/rompersy/rampersy 39zł

Kupiłam je ciut ciut za duże, żeby wygodnie się w nich spało

W prezencie dla Borysa od mojej siostry. Urodzony tydzień temu we wtorek, 56cm, 3600g. Kupiłam body w rozmiarze 62. Jeśli będzie miał takie ssanie jak Polka to będzie w sam raz już niebawem 

BBQ

Na blogach Lajfstajlababy i MillyMe pojawiły się już zaproszenia na grill-party w dzień dziecka... do mojego ogrodu. By informacjom organizacyjnym stało się zadość niniejszym zapraszam:


Niedziela, 1 czerwca 2014, start 11:00
Adres... dostępny po uprzednim napisaniu do mnie na instytutdoswiadczen@gmail.com (Śląsk ;) )
Co przynosimy:
- swoje produkty na grilla
- coś do picia
- owoce (wedle uznania)
- tolerancję dla karmiących piersią między drzewami
- koce piknikowe
Co będzie:
- ciasto jogurtowe
- papierowe talerzyki, sztućce, kubeczki
- ja i Polka
- legendarna już Lady Mama
Czego nie będzie:
- gadania o blogu z Lady Mamą (pewnie Wy też nie lubicie, jak rodzina czyta Wasze posty)
Koniec imprezy ok 15:00 (coby się jeszcze sprzątanie w czasie zmieściło, usypianie Polki i inne domowe rozrywki)


W przypadku brzydkiej pogody grill będzie niestety odwołany (brzydka pogoda = deszcz lub temp. poniżej 15 stopni), ale prognoza pogody wyświetla się świetna: umiarkowana, nie za ciepła, nie za zimna.

Już widzę te pięknie ubrane dziewczyny (i chłopaki) w sweterki, spodenki, śpiochy czy inne cuda. Z grilla zrobi się mały pokaz mody a mamusie (Happy Mother's Day by the way ;) ) będą biegać z aparatami i zachwycać się nad bobasami.

My z Polką już nie możemy się doczekać, a Wy? Ooooj, będzie cudownie!

niedziela, 25 maja 2014

Weekendowy luz

Irytujący zwyczaj pogodowy: upał nie do zniesienia w ciągu tygodnia, burze i chłodny wiatr na weekend. Z przerażeniem patrzyłam jak meteorolodzy (bo to przecież ich wina!) psują mi kolejne plany sobotnio-niedzielne. Na szczęście już wczoraj okazało się, że pogoda mimo wszystko sprzyja i piknikowanie się udało. Dziś miał być grill. Poranne (5:50 - pobudka Polki) chmury przez chwilę zagroziły niedzielnemu chilloutowi. Ostatecznie weekenowy luz wygrał z prognozą pogody.

Odwiedziła nas Zuzi z małą Milly i Towarzyszem Mężem (mieszkają tu). W gościach Mała Mi zachowywała się absolutnie bez zarzutu. Mała słodycz w wózeczku. Polka poszła w jej ślady i dziewczyny przespały niemal całe grillowane party. Rodzice wyluzowani przy winie i winie bezalkoholowym, cieście jogurtowym i mięsie z Lidla ogródkowali spokojnie do tego stopnia, że pewien szwagier usnął przy stole. Wizyta brata mojego męża to dla mnie zawsze ciężki orzech do zgryzienia. Jakoś nie mamy wspólnych tematów do rozmowy. On, zagorzały katolik z wstrzemięźliwością emocjonalną, ja entuzjastka przygody z niewyparzonym językiem. Często się kłócimy - o jego brak inicjatywności w ogólnie pojętym życiu. Trudno mi zrozumieć aż tak dużą zachowawczość względem świata, z którego ja czerpię przecież pełnymi garściami i żarłocznie rzucam się na każdy kęs rzucany mi przez codzienność. On nie, siedzi w swojej skorupce bezpieczeństwa i gada jak najęty o podręcznikach do samorozwoju. Ostatnio miałam wrażenie, że coś chyba drgnęło, ale dziś znów - przy stole nie odzywał się prawie wcale, w końcu zasnął. To nie antypatia, ale irytacja. Najdziwniejsze, że niczym więcej, jak tylko sposobem bycia. Sama potępiam oficjalnie takie zachowanie i łajam każdy przejaw nietolerancji a jednocześnie nie potrafię się wyrwać ze swojej małostkowości i czepiam się biednego szwagra niepotrzebnie całkiem. Być może dlatego, że ma zostać chrzestnym Poli, a chciałabym, żeby ta osoba była całkowitą kopią moich poglądów i ideałów. Dziś chyba pierwszy raz spędziliśmy ze sobą tak dużo czasu bez niepotrzebnej kłótni o jego brak dziewczyny czy pracy. Pewnie dlatego, że Zuzi była u nas i całą swoją rodziną rozładowała napiętą atmosferę. A może zrobiło to wino (bezalkoholowe)? Wszyscy obecni przy stole zdecydowanie nie polecamy Merlot'a z gdańskiej stajni, ale ile radości nam sprawił! Co niemiara!

W cieniu parasola (my) potraktowaliśmy swoich gości aboslutnym nietaktem sadzając ich na kamiennej ławeczce w pełnym słońcu. Mam nadzieję, że skończyło się to tylko piękną opalenizną, a nie jakimś udarem cieplnym przywiezionym ze wsi. Mam też nadzieję, że zapewnienia o dobrze spędzonym czasie nie były kurtuazją i zobaczymy się wszyscy za tydzień. Już nie mogę się doczekać. Znów upiekę ciasto jogurtowe, które Polce nie zrobiło dziś żadnej różnicy. Moja córeczka całą wizytę przeżyła na pełnym luzie. Ryknęła płaczem dopiero, kiedy goście powiedzieli, że wychodzą. Cóż za efekt! A wyglądała pięknie, co załączam (bo spotkanie nie obfotografowałam niestety z powodów kilku: a) lenistwo, b) sami zobaczcie dołączając do nas za tydzień!).

Zdziwiona Polka kontempluje parasolki

Kombinezon kupiony w Lindex w Silesii. Na stronie są już tylko dwa w innej kolorystyce.

Zrelaksowana gada na prawo i lewo, choć zdecydowanie bardziej na lewo (czy prawo, jak tam kto patrzy).

sobota, 24 maja 2014

Pikniking, kocyking, 3-stawing

Nie będę po raz kolejny pisała o czym gadałyśmy z Ruby Soho i Zuzi. Wiadomo, że było super, następnym razem trzeba przyjść, pogadać razem z nami. Na przykład w niedzielę 1-go czerwca w Dzień Dziecka! Zapraszam na grilla. Trzeba tylko... wziąć ze sobą coś do zgrillowania. Piszcie na instytutdoswiadczen@gmail.com.

Pomysł organizacji wspólnego Dnia Dziecka powstał na dzisiejszym, turbo kreatywnym pikniku. Wszystkie mamy wtedy wolne (i tatusiowie też), więc czeka nas wizja: bobsy w wózkach, mamy na plotach, ojcowie z browarkiem leniwie przewracają karczki i udka na drugą stronę (piwem nie podlewają, bo szkoda). Co większe dzieciaki ganiają po ogrodzie dewastując rabatki Lady Mamy. Ta spoziera z okna i po chwili decyduje się przyłączyć bo dzieci uwielbia (więc to jedyna i niepowtarzalna okazja by poznać legendarną Lady!).

Co Wy na to?

A tu fragmenty fotorelacji z dziś. Piszę - fragmenty - bo nie wiadomo co mi wolno w tym Internecie i czyje zdjęcia można udostępniać. Nauczona lekturą Waszych blogów wybrałam bezpieczne:

Wielkie gondolowanie. Na pierwszym planie Polka, dalej Milly i Kropka

Milly z MillyMe

Mały lajfstajlowy robaczek

Kropka w wersji "na celebrytkę" (lajfstajlababy.blogspot.com)

Happy time, rodzinka w komplecie

Mama Zuzi stylowo ;)

Moja Polka :)
Jakby kogoś brakuje, prawda? Judyto, gdzie byłaś? Dori, gdzie Was wywiało z Martusią?

piątek, 23 maja 2014

O samochodzie

Mknęłabym tandetnym, fioletowym Fordem escortem bez dachu. Najlepiej w wersji ekskluzywnej, pomorskiej, deptakowej, z radiem puszczonym na wiejski full. Grałoby jeszcze gorzej niż wyglądałby cały ten cyrk na kółkach. I ja w środku, z seksownym dekoltem, w podróbkach Ray Banów, bujająca się w rytm pulsującego sprzęgła. Taką wizję miałam dziś, kiedy wracałam S1-ką do domu.

Pamiętam jeszcze złote czasy szkolne, kiedy moje gusta muzyczne były zależne od facetów, którzy aktualnie mi imponowali. Wtedy właśnie chciałam wyglądać jak bohaterki klipów na Vivie (która wówczas trzymała niezły poziom). MTV nie miałam. Potem przyszły studia i mój pierwszy samochód. Matko, ależ ja tworzyłam barokową syntezę sprzeczności. Kołnierzyk, elegancko skrojony sweterek, spodnie powyżej bioder. Lady Mama dbała o aparycję swojej arystokratycznej córeczki. Miałam opinię panienki, która dzierga, gra i śpiewa zabawiając swoich gości na spotkaniach brydżowych. Jednocześnie parkowałam pod wydziałem srebrną strzałę całą wyłożoną od środka niebieskimi ledami. Z przodu, na zderzaku sterczały ogromne halogeny od starej Łady. Instalację zrobiłam sama, poprowadziłam wszystko pięknie-ślicznie i czekałam tylko na firmowy przełącznik z Fiata (rzecz dzieje się w Seicento), żeby nadplanowe oświetlenie podpiąć na desce, nie na prowizorycznym przełączniku tymczasowym. Pech chciał, że odwiedziłam wtedy firmę Ojca na przegląd, wymianę opon czy coś jeszcze innego. Podczas gdy ja z obrzydzeniem piłam fusiatą kawę zaparzoną przez klasyczną post-peerelowską sekretarkę prezesa panowie na warsztacie szaleli. W akcie kreatywności przewiercili część kokpitu i zamontowali na wielkich śrubach przełącznik z Tatry. Pierwszy raz pracownicy Ojca nie wiedzieli kogo bać się bardziej - jego, czy małej dziewczynki, która na niego wrzeszczy. Z całym tym dobrodziejstwem techniki "bujałam" się od miasta do miasta działając na dwa fronty. Wieczorami z dziewczynami w rytmach Rihanny i Beyonce, w dzień pisząc fachowe teksty do magazynu o muzyce klasycznej. Rozdźwięk pozostał mi do dziś i najlepiej czuję się słuchając symbiozy prostej, folwarcznej muzy z dźwiękami instrumentów szlachetnych.

A na koniec przyszły Włochy, gdzie szybko zyskałam opinię małego rajdowca. Z resztą mandaty, które przyszły za mną do domu stanowiły świetne potwierdzenie moich kwalifikacji. Adresowane były na Lady Mamę, bo tam jeździłam jej samochodem. Seicento sprzedałam sierocie z dwoma wujkami a sama przejęłam batmobil, którym podróżujemy do teraz. Oh, a i z tym wiele się działo. Nie ulepszałam, eksperymentowałam z wytrzymałością samochodu. Na "weekend poślubny" zafundowałam sobie i mężowi przygodę życia. Kiedy w Kotlinie Kłodzkiej nawigacja zaczęła krzyczeć "Wróć na drogę" my dalej jechaliśmy uparcie szlakiem czerwonym. Tuż za zakrętem mieliśmy przecież połączyć się z główną drogą. Wjechaliśmy na fragment gruzowiska, podbudowy drogi w budowie i utknęliśmy zakopani w kamiennym łupku po zderzak. Nic nie pomagało, zaczynało się ściemniać, wokół las robił się coraz mniej bezpieczny, było nam zimno (listopad). Ręce mieliśmy brudne i zakrwawione od wygrzebywania kamieni spod kół. Oczy zapłakane pięknie spływały makijażem. Biała kurtka... no cóż. Ostatecznie zadzwoniliśmy pod ratunkowy 112. Krótkie streszczenie całej sytuacji wprawiło posterunkowego w zdumienie. Ostatecznie zdecydował, że wyśle patrol z Land Roverem. Po półtorej godziny znaleźli nas. Land Rover podjechał od tyłu oślepiając nas światłami. Wysiadło z niego czterech rosłych policjantów, którzy ustawili się równo w świetle reflektorów. Liczyłam na pokaz striptizu. Niestety sytuacja ich przerosła. Swoim super autem z wyciągarką byli w stanie nas jedynie obrócić w górę stoku. Nie dało rady wyciągać nas w górę. Zasugerowali, żeby w poniedziałek zadzwonić do firmy, która buduje drogę, poprosić o sprowadzenie maszyn i o wyrównanie drogi o 500 metrów w dół, byśmy mogli faktycznie zjechać do głównej. Wizja kosztów mnie przerosła. Porzucenie samochodu wydawałoby się tańsze! Postanowili odwieźć nas do hotelu. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jednak u sołtysa sprawdzić, czy aby czegoś nie wykoncypuje. O dziwo, wiejska głowa okazała się mądrzejsza od miejskiej (Czy aby faktycznie "o dziwo"? Samam ze wsi.), sołtys wysłał nam na pomoc traktor prowadzony przez jedynego trzeźwego w wiosce, za to bez prawa jazdy. Ja wróciłam do hotelu. Mina gości w stołówce na mój widok - bezcenna (wkroczyłam tam zakrwawiona, brudna i bez męża). Po powrocie lubego okazało się co następuje: traktor szybko i sprawnie odnalazł nasz batmobil w środku lasu. Niestety podczas manewru obracania się traktor złamał belkę łączącą oba koła, a stanowiącą cały układ kierowniczy pojazdu. Nie była to jednak przeszkoda nie do pokonania! Trzeźwy kierowca zadzwonił po swojego wstawionego ojca, który przyjechał jeepem na ratunek wioząc ze sobą spawarkę i agregat prądotwórczy. Po godzinie zespawany traktor wyciągał nasz pojazd lekko, oj leciutko, z tarapatów. Kosztowało nas to 100-kę. A jedyną szkodą na aucie była złamana ramka od rejestracji. Przygoda - bezcenna.

Przeżyliśmy takich o wiele, wiele więcej. W kraju i za granicą. Wszystkie tak samo surrealistyczne, okraszone jakimś lokalnym kolorytem. Mimo wielu wpadek uważam się za wybitnego kierowcę, wiatr we włosach, opuszczona szyba, muza na full (teraz już mniej kiepska) - mimo, że robią tak lanserzy na pomorskich deptakach.


czwartek, 22 maja 2014

Indian Summer w maju

Ukrop straszny. Na dworze 34 stopnie, pod rozgrzaną blachą naszego poddasza jeszcze cieplej. Rano Pola budzi się zachwycona, bo mama obok, ta nowa pościel... tata krząta się już po mieszkaniu i wszystko wskazuje na dobrze zapowiadający się dzień. W okolicach 10:00 sytuacja diametralnie się zmienia. W samo południe obie jesteśmy już wykończone zaduchem i ciepłem. Wiatrak na pełnych obrotach. Ja działam niczym amerykańska kura domowa z lat 70-tych, prawdziwe indian summer.

Pola w sukience wentyluje się naprzeciw wiatraka niczym Marlin Monroe. Piszczy, kiedy podwiewa ją od pupy strony. Bawi się falbanką sukienki i jest zachwycona. Oczywiście do czasu. Po pół godzinie już jej się ta zabawa nudzi. Chce się przytulać z czego rezygnuje po pięciu minutach, bo za ciepło. Usnąć też nie może, budzi się co chwila. Kiedy drzemie przy wiatraku ja modyfikuję pajacyki ucinając stópki i robiąc z nich rompersy (czy jak to się tam fachowo zwie). W międzyczasie przychodzi przesyłka z NEXT i znów zdziwienie. W tym upale zamówiłam nie ten rozmiar co trzeba. Trudno, Pola będzie miała na jesień, nie na lato. Czyżbym miała wymówkę do kolejnego zamówienia? Mała ostatecznie zasypia nadzwyczaj wcześnie, bo ok. 7:30. Zobaczymy jak długo to potrwa...

Kot leży jak zbity pies (!). Wrócił kilka dni temu po strasznych walkach, nasze zajścia z próbami wychowania kota również mocno go poturbowały. Coś jest nie tak... kot próbuje miauczeć, otwiera pyszczek, ale nie dźwięczy. Czasem skrzeczy. Trzeba leczyć, nie ma co czekać. Zadzwoniłam do męża, żeby zamiast na niemiecki przyjechał ogarnąć zwierzę. Okazało się, że słusznie, bo kot w dużych tarapatach zdrowotnych. Powinien wyjść na prostą, ale chwilowo mamy go w kołnierzu plastikowym i obrażonego na cały świat.

Mąż odsypia kleszcza... tak, kleszcza. Gdy zobaczyłam to małe ochydztwo wbite w plecy mego lubego dostałam regularnego ataku paniki. Pola widząc moje spazmatyczne łkania nie wiedziała czy się dołączyć czy wyśmiać matkę. Ostatecznie patrzyła skonsternowana a mąż próbował mnie uspokoić. Kończyło się to fatalnie, bo gdy tylko zbliżał się do mnie zaczynałam łkać i uciekać. Mam chyba jakąś fobię do zdiagnozowania! Poszliśmy po Lady Mamę, która ze stoickim spokojem usunęła insekta, zdezynfekowała ranę i wydała zalecenia medyczne. Tylko po drodze z kuchni na górę spytała mnie, czy aby mąż nie obrazi się, jeśli wyciągnie tego kleszcza pensetą... psa. No bo to w końcu kleszcz, nie drzazga, swojej do depilacji brwi nie da.

Swoją drogą Lady Mama przechodzi teraz intensywny cykl badań. Coś tam powyłaziło na usg tego i owego. Trzeba teraz doprecyzować co to i skąd to, więc siedzimy wszyscy jak na szpilkach. Wszyscy, poza Lady Mamą oczywiście. Ta wychodzi z założenia, że dopóki nie ma czegoś czarno na białym to martwić się nie zamierza, bo to urodzie nie służy. Najwyraźniej technika jest skuteczna, bo kobieta w wakacje przechodzi na emeryturę a zmarszczek ma mniej niż ja mimicznych.

Na rozładowanie pogody, zmartwień i niepowodzeń - Polka w ananasach:



środa, 21 maja 2014

Przekupstwa z Ikei (i nie tylko)

Coby wynagrodzić małej Poli wczorajszą traumę mama wybrała się nocą do Ikei. Wróciłam z:

Kompletem pacynek na palce!

Polka zachwycona, chwyta dzielnie i raduje się wielce. Na pierwszym planie... łoś, choć wmawiałam małej, że to kangur.

Pacynek jest 10: łoś (zwany kangurem), lew, panda, słoń, papuga, króliczek, żaba, żółw, rekin, mysz.

Nowym abażurem na naszą nocną lampkę. Stwierdziłam, że Poli potrzebny taki bardziej dziewczyński.

Dziś przyjechała też przesyłka z CGhome - naklejka na folii termotransferowej. Każdy element przylepiany osobno, więc miałyśmy dziś z Polą zabawę w układanie miasta. Ja układałam, a ona obok niecierpliwiła się w bujaczku. Efekt uważam za niekiepski!
Pola chyba też tak twierdzi, bo przybliżona do obrazków dotyka ich i wzdycha z radości

I na koniec coś dla mamy, czyli nowa pościel i poszewki dekoracyjne na poduchy. Choć pośrednio prezent też dla Polki, która nad ranem przenosi się do naszego łóżka. Obudziła się z super nastroju - moim zdaniem lubi ładne tekstylia :)

wtorek, 20 maja 2014

Osłonka

Muszę przyznać, że mam dosyć ambiwalentne uczucia względem uszytej ostatnio osłonki przeciwsłonecznej. Sama nie wiem czy ją wywalić do kosza czy dzielnie używać.

Zanim zamontuję ją na wózku Polka już zniecierpliwi się zawsze na tyle, by zacząć kwękać, rozkopywać się i marudzić. Po kilku skrętach okazuje się, że zrobiłam to źle i znów muszę coś poprawiać, zmieniać rozplątywać tasiemki. Zmęczona zastąpiłam kokardy zatrzaskami. Pomysł średni, bo zatrzaski w złych miejscach. Nadal muszę kombinować i owijać, cudować, robić pod kątem albo nie zapinać wcale. Kiedy słońce się przemieszcza przesterowanie osłonki zajmuje wieki. A Pola niezadowolona się krzywi. Dodatkowo często nie widzę mojego maleństwa, bo osłonka najefektywniej działa, kiedy cała jest zaciągnięta. Muszę zaglądać z boków (co i tak jest łatwiejsze niż prężenie się przy parasolce!). Za to kiedy już osłonka zostanie dobrze zamocowana Polka jest zachwycona. Dziś na spacerze śmiała się na głos, kiedy obserwowała jak promienie migotają na kolorowym materiale. Czuła się jak pod projektorem! No i nic nie raziło jej oczu.

Spacer udał nam się... wcale się nie udał! Przy temperaturze 30 stopni mała uspokoiła się dopiero, kiedy ją rozebrałam do body i przykryłam samą pieluszką tetrową. Usnęła na ostatnich 20-tu metrach. A ja teraz mam hipochondryczne wyrzuty sumienia, że dziecko rozebrane przewiało, albo odwrotnie, że ją przegrzałam maksymalnie. Potem podróż do domu, a w aucie klima, dziecko znów trzeba ubrać - płacz. W między czasie korek. Klasyka gatunku - cała Roździeńskiego rozbrzmiewała przekleństwami i permanentną kompilacją jedynka plus sprzęgło. A Pola w płacz. Zjechałyśmy na stację benzynową, myślałam że jest głodna, a ona chciała tylko mojego towarzystwa. Z radości zrobiła kupę. Przewijałam ją na kolanach, bo chciała się przytulać. Płakała, gdy tylko odkładałam ją do fotelika. Dokarmiła i usnęła w połowie trasy, na A4, gdzieś pomiędzy Mysłowicami a Sosnowcem. W domu marudziła - bo kupa, bo mama się krząta, bo głodna, bo śpiąca (standardowe zachcianki 2-miesięcznego niemowlęcia). Żeby sobie dodać trochę płaczu i żałości podniosłam ją radośnie z maty prosto w skośny sufit. Nie uderzyła się mocno, ale wystarczyło by aktywować żal i spojrzenie pełne wyrzutu. Oficjalnie uważam się za najgorszą matkę na świecie! Kto, na miłość boską, wybiera się z tak małym dzieckiem na terenowe manewry w taką pogodę?! Dodam - dzieckiem za ciepło ubranym. Trudno, stało się. Mam tylko nadzieję, że nauczyłam się sporo na własnych dziś błędach. Jutro Polka pójdzie na spacer po ogrodzie ubrana w zacieszny pajac z krótkimi rękawkami. Przykryta osłonką.


poniedziałek, 19 maja 2014

Nowe, kolorowe

Instytut Doświadczeń dołączył do PROMOCJI RODZINNEJ na DaWandzie. Od dziś, godz. 10:00 do 26-go maja godz. 24:00 wszystkie produkty z kategorii dziecko, niemowlę są tańsze o 15%. WSZYSTKIE, nawet szalone nowości wczoraj uszyte:


Kocyk i poduszka niemowlęca w dwóch rozmiarach (mały 70x70cm, duży 96x70cm) podszyte ciepłą dresówką


Kocyki dwa (duży 96x70 cm i mały 70x70cm) w zestawie z podusią. Podszyte cienką dresówką. Ultra przewiewne i turbo śliczne!


Te również duże i małe (96x70cm i 70x70cm) - z podusiami. Podszyte grubą dresówką
Czyżby dzień dziecka był już niebawem? Dla Polki uszyłam taki jak ten ostatni - z różowymi parasolkami, z metkami paryskimi. Do tego osłonkę przeciwsłoneczną, której jeszcze nie przetestowałam i nie przymierzałam do wózka, więc wolę jej nie pokazywać. No... zawsze będzie mogła robić za... fartuszek ;)

niedziela, 18 maja 2014

Manewry Polowe

Matko, ile się dzisiaj działo. Poranek rozpoczął nam się o 6 rano. Tato wrócił, jest się z kim bawić, wstaję - oszacowała Pola. Po dwóch godzinach zmęczona padła. Dokładnie wtedy z dzwonnicy kościelnej, całe dwie posesje od naszego domu, gruchnęły dzwony zapraszające na poranną mszę. Tandetna melodyjka zaprogramowana przez wiejskiego organistę zbudziła Polę zanim ta jeszcze zdążyła spokojnie zasnąć. Po godzinie powtórka. Nie było sposobu na parafialnych entuzjastów muzyki elektronicznej (tak, u nas dzwony brzmią w klimatach disco-electro), spakowaliśmy córeczkę do auta i w drogę, bo sporo mieliśmy do załatwienia. Urodziny świętowała moja siostra, wcześniej trzeba było kupić jej prezent. Lady Mama zdecydowała, że jedzie z nami.

Schodzimy na dół, Polka w kurtce, gotowa do drogi. Lady leniwie podnosi się sprzed laptopa i w wałkach defiluje krokiem estradowym mówiąc: "Zaraz". Przyzwyczajona do terroru Ojca kobieta jest w stanie uzyskać nadświetlną prędkość w wychodzeniu z domu. Wszyscy ze zgrozą wspominamy te rodzinne wyjścia, kiedy punkt ósma tato już siedział zdenerwowany w samochodzie a my z siostrami latałyśmy jak poparzone w poszukiwaniu torebki, kurtki, szminki i czego tam jeszcze. Czasem odjeżdżał i zostawiał nas takie rozhisteryzowane w jednej naciągniętej pończosze. Lady nie pozwoliła sobie nigdy na utarczki z mężem, dostosowała się. I tym razem w dziesięć minut siedziała już na przednim siedzeniu dzierżąc... rosół. Założyła, jakże słusznie, że siostra nie weźmie pod uwagę mojej karmiącej diety i postanowiła odmrozić dla mnie rosołek od teściowej. O tak!

Po drodze trzeba było zadbać jeszcze o prezenty. Wyznaczyłam rodzinie przystanek w najbliższym centrum handlowym, przydzieliłam role. Mąż po pieluchy i do apteki, Lady z Polką w aucie, ja do Sephory jednym rzutem załatwić urodziny i zbliżający się dzień matki. Wchodzę i ordynuję:
Ja: Dzień dobry, potrzebuję trzech prezentów: dla siostry, mamy i teściowej. Tylko sprintem poproszę, bo mam niemowlę w aucie.
Pan (!!) z Sephory: O JEZU!
Po zapewnieniu arcymiłego sprzedawcy, że niemowlę znajduje się pod kompetentną opieką przystąpiliśmy do działań. Wydałam absolutnie wszystko, co miałam. Jeśli dostałam 150zł rabatu to wydatek musiał obejmować chyba całą transzę stypendium wypłaconą z wyrównaniem za 5 ostatnich miesięcy.

Siostra zachwycona - lubi ekskluzywnie. Dary dla matek ukryłam w szafie, choć nie obyło się bez faux pas męża krzyczącego za mną "A tych toreb z Sephory nie bierzesz? Co w nich jest? Wykupiłaś cały sklep?". Posiedzieliśmy, pojedliśmy (Pola z butli, mąż zgodnie z menu imprezy, ja rzeczony rosół teściowej i trochę... chleba z masłem). Mała kazała się karmić co pół godziny, w przerwach od karmienia marudziła. Przystawiana do piersi zanosiła się płaczem. Kupa - zawyrokowałam. Zmotywowana masażem brzuszka Pola zrobiła co trzeba zostawiając siostrze uroczy prezent na łóżku (A jakże, urodziny!). Pojechaliśmy. W domu - histeria. Brzuch rozbolał Polkę jeszcze bardziej. Niewyspana zajściami dzwonniczymi, zmęczona długimi odwiedzinami, podróżą i innymi atrakcjami mała zaczęła płakać. Zanosiła się spazmatycznym krzykiem, którego jeszcze u niej nie słyszałam. Znów kupa - pomyślałam. Nie myliłam się, choć zanim do tego doszło to obie się sporo nacierpiałyśmy (ona więcej). Jedno pranie, dwa przewijania i blisko półtorej godziny przytulania później Pola w końcu usnęła przytulona do mojej piersi. Zanim odłożyłam ją do łóżeczka zdążyłam skończyć czytać powieść - swoją drogą absurdalną od początku do końca! Gdy w końcu wyszłam z pokoju dziecięcego mąż cicho bił mi brawo.

Malutka śpi. Skoro taki sielankowy wieczór się zapowiada - chciałam pójść coś uszyć. Po 5 centymetrach krzywego  ściegu maszyna odmówiła współpracy. Po raz setny mam ochotę wyrzucić ją na bruk. Powstrzymuje mnie tylko potencjalne zniszczenie bruku. Wykroje gotowe, roboty co niemiara, maszyna stoi w miejscu. Mąż właśnie ją naprawia, a ja nie mam serca powiedzieć mu, że dobija 23-cia i chyba skapituluję z tym szyciem na dziś. Za to od rana... chyba będę zajmować się Polą. Jej płacze zaczęły się, kiedy śmiałam pójść na pocztę kilka dni temu. Wczoraj było podobnie - usnęłam zmęczona u rodziców na kanapie. Przykryta kocem dla mojej córeczki byłam niewidzialna. Przekonana, że znów gdzieś poszłam ryknęła płaczem, gdy tylko mnie zobaczyła - z wyrzutem skomlała jeszcze długo później. Dziś także - od nadmiaru wrażeń i ludzi innych niż mama. Podejrzewam, że to wszystko przez nagły wyjazd męża. Transakcja wiązana - taty nie ma, mama gdzieś znika, gdzieś zawierusza się też poczucie stabilności i bezpieczeństwa, które wypracowaliśmy równym harmonogramem i ciągłą swoją obecnością.

Jak na złość wypadła mi do tego wszystkiego plomba z siódemki leczonej kanałowo. I jak mam zdecydować się na spędzenie połowy dnia na fotelu dentystycznym?

sobota, 17 maja 2014

Butelka

We've got the winner! Panie i panowie, bitwa o butlę wygrana! Kupiłam cudo zachwalane na forach internetowych i Polka od razu chwyciła. Zaraz, jak tylko przesyłka przyszła wyparzyłam wynalazek, odciągnęłam próbne 10ml i rozpłakałam się z radości, jak mała bez mrugnięcia okiem je wsunęła. W nagrodę dałam pierś. Potem się zastanawiałam, czy to było "wychowawcze", ale ostatecznie dziś ściągnęła z butli pełną 50-kę i to za pierwszym podejściem, więc niniejszym polecam wszystkim mamom z podobnymi problemami:


www.mambaby.pl


MAM Anti–Colic 160 ml (wybrałam taki rozmiar, mimo, że butelka z kategorii 0+, ale najmniejsza z możliwych. Jak nam wypali szarpnę się na większą, szklaną). A oto, co producent (i mój komentarz):

Innowacyjna budowa dna butelki
- odkręcane dno – pełna higiena - faktycznie, bardzo łatwo się czyści takie cudo
- zawór w dnie butelki odprowadza powietrze - pod koniec sesji, kiedy mleka było mało, faktycznie zaczęła na dole jakby syczeć pozwalając powietrzu wyjść z butli na zewnątrz
Zewnętrzna osłonka smoczka zapobiega wyciekaniu pokarmu - czyli klasyczna nakładka, bez szału
Atrakcyjny design (motywy gwiazdek) - mnie bardzo się podoba, wybrałam sobie kremową, delikatną buteleczkę, inne też super. Na mojej są jelonki, pasują Poli do tekstyliów w łóżeczku i w wózku
Wolny przepływ płynów - ma swoje zalety, działa prawie jak pierś
Równomierny przepływ mleka - to chyba Polka byłaby w stanie ocenić
Prosta w użyciu - a czy ktoś widział butelkę skomplikowaną w użyciu?
NOWOŚĆ! Funkcja samosterylizacji - to prawda, ale tylko dla ludzi posiadających mikrofalówkę. Ja nie mam, wyparzam sobie.

Produkty MAM są wolne od BPA i teraz dodatkowo są jeszcze 10% tańsze - www.mambaby.pl - to w szczególności mnie zachęciło do zakupu. Kupiłam też smoczek, ale ten nie sprawdzi się chyba w ogóle. Wszystko z nim w porządku. Polka po prostu smoczków w ogóle nie toleruje. To dziwne, ale... krztusi się nim (mimo, że ten dedykowany jest 2-miesięcznym bąblom i jest maleńki). Po smoczku zwymiotowała zawodowo i więcej jej nie będę namawiać. Co ciekawe - wcale jej ustrojstwa nie wciskałam. Bawiła się nim sama - przykładała do ust, zaczynała go ssać, wsysała do środka i krztusiła się. W końcu polała się kolacja na cały outfit i trzeba było kąpać. 

Teraz maleńka najedzona (z piersi), wykąpana (w wanience), przebrana (w pajaca z misiem na chłodne dni - welurek) śpi. A jak się obudzi do karmienia po północy to będzie już z nami tata, który dzwonił chwilę temu, że już wrócił na Śląsk i niebawem będzie u nas w domku. 

piątek, 16 maja 2014

Co za pogoda!

Co za pogoda! Nic tylko siedzieć w domu i grzać wodę do termoforu. Mąż wyjechał, ja z Polką w tej zimnicy z katarem (ja) i kichająca (ona). Na szczęście przeszło do rana po magicznym strzale z paracetamolu (truskawkowego), który sobie samej zafundowałam. Oficjalnie stwierdzam, że dodawanie smaku truskawkowego do tego gorzkiego cholerstwa jest całkowicie uzasadnione. Bez słodkiego posmaku lata żadne dziecko by tego nie przełknęło.

Dom cichutki, kot cierpi katusze na dworze. Zasadnie, bo w nocy zamachnął się pazurem na moje dziecko. Chwycony za wszarz został zniesiony piętro niżej by rano obudzić się wtulony w pierzynę Lady Mamy, która to kotów nie znosi, a tego w szczególności - przynajmniej oficjalnie. Nieoficjalnie bowiem przyrządza mu specjały godne jego królewskiej kociej mości. Na pytanie "Czy kot jadł coś" uzyskuję zawsze rzucone mimochodem: pastę z sardynek, troszeczkę wędzonej makreli, zjadł z tatusiem wątróbkę. Pasie się to bydle piętro niżej a potem przychodzi mi na górę z postawą roszczeniową i wymaga atencji, uwagi i zabawy. A tu już północ i obie z Polką chcemy sobie pospać. W związku z zaistniałą sytuacją kot dziś obchodzi mnie bokiem, bo nie spodziewał się po mnie takiej stanowczości i wywalenia go z ciepłego łóżka w tak brutalny sposób. Zazwyczaj ignoruje moje decyzje i szarogęsi się jak przystało na prawdziwego kota. Przekonany, że mieszkamy z Polką kątem u niego w rezydencji bezceremonialnie wskakuje jej do łóżeczka kiedy ja uziemiona karmię. Respektuje tylko władzę męża, no a pod jego nieobecność...

By przełamać podły nastrój spowodowany nocnymi zajściami załączam do posta wspomnienie ostatniego, ciepłego spaceru (wątpliwie ciepłego, bo to przezeń dopadł mnie ów katar):

Konwalie Lady Mamy
Polka w swoim super bolidzie opatulona pod samą szyję

Dmuchawce, latawce

Kangur, najprawdziwszy kangur na polskiej wsi!

Niezapominajki
Maleństwo :)

Zwycięzcy tego odcinka - walka pawia z kotem. Obawiam się, że wygra kot.

Tym razem w trzcinie brzmi kaczka