Not so plesant after all - pomyślałam i zapłaciłam w Zarze za czarną, klasyczną kieckę, którą włożę jutro na pogrzeb babci. Ergo - wróciliśmy awaryjnie do Katowic.
Babcia zmarła w piątek nad ranem w dniu swoich 88-ych urodzin. Była z nią ciotka, córka babci i kuzynka moja, Karolina. Obie lekarki. Na górze domu spała jeszcze druga kuzynka Magda ze swoimi dziećmi. Ja byłam u babci i cioci dzień wcześniej zostawiając małą Polę z mężem na cały niemal dzień. Od kilku tygodni babcia czuła się coraz gorzej, chorowała kilka ładnych lat. Byliśmy przygotowani na to, że niedługo nas opuści, a jednak, mimo wszystko, wszystkich nas to rozłożyło na łopatki.
W piątek wszyscy zjechali się do Lipowej. Moja siostra z mężem i córeczką, kuzynki, które już tam były, brakujący mężowie. My we trójkę, moi rodzice, brat ojca z rodziną, sporo osób. Próbowaliśmy jakoś wesprzeć ciotkę, bo ta przecież babci podporządkowała całe swoje życie (przez 10 ostatnich lat w systemie 24-ro godzinnym). Spuszczone głowy, pochlipujące nosy. Sytuację rozładowały dzieci. Blisko 6-cio miesięczna Polka rozbrajająca wszystkich nieporadnym stawaniem na czworaka, 3 miesięczny Borys, który kazał się nosić non stop, 2,5-letnia Elizka, bawiąca się w siostrę, kuzynkę, prawie-mamę i 7-mio letnia Hania, nadzorująca młodsze kuzynostwo.
Dzień później znów pojechaliśmy z mężem do Lipowej. Żeby ciotka nie siedziała tam sama. Trzeba było coś tam posprzątać, ugotować, jakieś rzeczy posegregować, lekarstwa babci pochować, wszystko - słowem - poogarniać. Dowodził brat ciotki (i ojca mojego). Babcia miała trójkę dzieci: mojego tatę, jego brata i ciocię właśnie. Tato załatwiał wszystko tu, na miejscu, niewdzięczną odgrywając rolę pośrednika z domem pogrzebowym. Jego brat zajął się Lipową i domem, ciotka osowiała przyjmowała mijające ją wydarzenia z biernością i spokojem. Reszta z nas próbowała nie zakłócać okresu żałoby głośnym dzieciowaniem.
Dziś już w domu. Na dole rodzeństwo wspomina, siedzą nad kieliszkiem i księgą pełną zdjęć i wspomnień. Pisałam ją z ojcem na 80-kę babci. Pamiętam, ściągnęłam wtedy opis natury z Ani z Zielonego Wzgórza i nikt w rodzinie się nie zorientował (więc szzzzz....). Poza polami z Wyspy Księcia Edwarda dużo w tej księdze wspomnień było historii o mojej babci. Słowo klucz: elegancja. Babcia zawsze wystrojona, spowita w futra i jedwabie kleiła te swoje pierogi i piekła jagodzianki dla czterech wnuczek. Spod umalowanych powiek spoglądała na nas z wyczekiwaniem. Zachęcała do wczesnego zamążpójścia - swoim śladem. Snuła opowieści o młodości, czasach wojny. Wspominała swoją urodę (no piękna była diabelsko!), szczupłą talię (oj, mgliste to wspomnienie), mieszkanie w Mielcu, Zabrzu, do w Kazimierzu. Śpiewała sobie pod nosem, nuciła. Przede wszystkim gotowała. W wolnych chwilach kręciła włosy na wałki - nigdy sama. Raz w tygodniu przychodziła pani Zosia, kosmetyczka z lat 80-tych jeszcze, ciągle ta sama! Gadały godzinami, a my z dziewczynami podjadałyśmy kluski śląskie, farsz na pierogi, masę na jagodzianki. Odpędzała nas ścierką.
Każde wakacje spędzała z nami. Przynajmniej 2, 3 tygodnie! Ciotka zabierała nas we trójkę, mnie, Karolę i Magdę nad morze do Jastarni, w Poznańskie, na Mazury. Babcia zawsze na przednim siedzeniu. W Oplu Kadecie zajmowała chyba całe wolne miejsce! No spora była. Okrągła i rumiana jak te pączki, co piekła. A ile przygód było! Kiedyś, malutka ja potrzebowałam opieki. Rodzice mieli jakieś wielkie wyjście, no to zadzwonili i babcia torbę spakowała i w drogę. Niestety, źle wsiadła, nie wysiadła - czy jakoś tak i zamiast u nas, dojechała do Warszawy. Tam niewiele myśląc zmieniła pociąg na powrotny nim jeszcze zdążyła do kogokolwiek zadzwonić. Ostatecznie, po blisko 12 godzinach i jednym zawiadomieniu policji o zaginięciu później - gotowa do objęcia opieki nad malutką mną - stanęła w drzwiach. Jak gdyby nigdy nic - przysięgam!
Drzwi dalej te same, a babci już nie ma. Taka kolej rzeczy - wszyscy to wiemy. Najstarsi odchodzą najszybciej. Ale przecież zawsze to źle na sercu. I smutno bardzo. I płakać się chce najbardziej. Zamiast sobie to jakoś w głowie poukładać od czwartku już w gwarze siedzieliśmy wszyscy w tej Lipowej. Codzienna przejażdżka przełęczą Salmopolską tam i z powrotem (często z płaczącą Polką na tylnym siedzeniu) nie należy do sprzyjających refleksji. Na domiar wszystkiego do Wisły nam teść ze szwagrem przyjechali na weekend (jakby nie mogli tego przełożyć!) i w konsternacji siedzieliśmy wieczorami absurdalnie cicho oglądając TVN. Cieszę się, że już stamtąd wyjechaliśmy, że dzisiaj nocujemy tu. Co prawda wieczorem znów tam wracamy, ale będzie już inaczej. Zadzwonię do teściów, żeby kolejny weekend w Wiśle sobie odpuścili. Z całego miesiąca wakacji, które planowaliśmy od kwietnia, udało nam się tylko kilka dni być samym. Dość już tych wszystkich innych. W marcu zaczynamy remont w Pszczynie, w kwietniu mam zamiar się tam wprowadzić i przez kolejnych 10 lat (przynajmniej) budzić się w naszym tylko mieszkaniu. Szkoda, że trzeba było aż tak przeważonej szali, żeby postawić tę kwestię tak ostro, ale oboje z mężem czujemy, że dość już, dość tych wszystkich innych.
Trzymajcie się kochani! Piękne babciowe wspomnienie.. i doskonale wiem co czujesz. Mam nadzieję,że teraz uda się Wam odpocząć, że rodzinka Wam na to pozwoli. Ściskam mocno!
OdpowiedzUsuńja też ściekam! i babcine wspomnienia rzeczywiście piękne... I 88 lat to piękny wiek, mimo tego, że jak każdy, zawsze rozkłada na łopatki kiedy jest tym ostatnim. Trzymajcie się ciepło!
UsuńDzięki dziewczyny. Jeszcze tylko droga powrotna i będziemy mieli ten swój luz upragniony (oby). Lady pakuje wałówkę, przynajmniej nie będę przy kuchni stała :)
Usuń