wtorek, 14 października 2014

Mokre Katowice

Zachwyty na obcymi miastami są łatwe. Wszystko, co nowe, wydaje się zawsze bardziej atrakcyjne - takie ot, kobiece przyzwyczajenie. Swojskie, brudne i industrialne Katowice nie mają w sobie tej nutki tajemniczości, któraby mnie tam gnała i kazała stać oniemiałą na Rondzie Ziętka. Z resztą - jak to w ogóle brzmi! Te proste nazwy dzielnic, trywialne w brzmieniu ulice i skwery, place, na których wstyd się umówić, bo nazewnictwo jakieś takie mało europejskie.


Nic bardziej mylnego. Katowice, tak jak i każde, inne miasto regionu, ma swoją ukrytą moc. Trzeba tylko umieć ją dostrzec. Robi się nam miasto coraz bardziej majestatyczne ze swoimi szklanymi wieżowcami wyrastającymi jak grzyby po deszczu. Industrial pełną parą. Architektura też niczego sobie - zgodnie z nowo-modą wszystko ma być innowacyjne, spójne wizualnie, minimalistyczne. Trochę bauhausowskie kwadratowe budynki zalały ścisłe centrum miasta tworząc kompleks kulturalny Katowic: budynek NOSPR, Muzeum Śląskie, Biblioteka. Nowa architektura inkorporuje istniejące już elementy stricte górniczej infrastruktury i na pogorzeliskach kopalnianych tworzy innowacyjne rozwiązania wizualno-budowlane. Wygrywa nagrody, planuje dalszą rozbudowę. Wszystko jest tam inwestycją: w kulturę, jakość, promocję i inne słowa klucze marketingu. 



W tej swojej innowacyjności jest też bardzo tradycyjne. Mural na Uniwersytecie Śląskim, coś pomiędzy rzeźbą a neonem wisi już kilka ładnych lat konotując otwarte skojarzenia, taka permanentna, słowna gra w interpretację. A murali innych w Katowicach pod dostatkiem. Na ul. Dudy Gracza jest jeden, w przejściu podziemnym na Plebiscytową - kolejny. Kilka na osiedlach, wielki mural na kamienicy tej, czy tamtej. A pomiędzy tymi wielkimi obrazami, metaforami, frustracjami przechadzają się spokojnie ludzie jakby sztuka im się należała na co dzień. 


Iść przez Katowice to zupełnie inne przeżycie, niż kulturalnie jechać przez nie samochodem. Wbrew pozorom, ta druga opcja pozwala na lepszą refleksję, bardziej podróżnicze, zdystansowane spojrzenie na przestrzeń w oderwaniu od tradycji kulturowej. Zamknięta w swojej bezpiecznej klatce Faradaya, zasłuchana na przemian w Liszta nadawanego w Dwójce i odgłos kropel rozbijających się o karoserię mogę podglądać. Bezwstydnie zaglądać do cudzych okien i robić swoją narrację do obserwowanych scenek rodzajowych. Patrzeć, jak parasole i schowani pod nimi ludzie przemykają od jednej betonowej konstrukcji do drugiej. A przemykać ciężko, bo obcasy co chwila utykają w dziurach w chodniku, źle położonej kostce brukowej. Buty brudzą się od piasku i błota ciągle nie uprzątniętych po poprzednich remontach. Trzeba ciągle chodzić gdzieś na około, bo wszystkie bezpośrednie przejścia zastawiają zakazy i informacje o przebudowach. Kontenerowa zabudowa nie sprzyja takiej pogodzie. Przechodnie wpadają to na siebie to na ściany dookoła, nie mają nawet gdzie się przed tym deszczem schować. Woda zacina z nieba od jednego budynku do drugiego czyniąc z Katowic miasto groźne, nieprzystępne, zamknięta. W sobie schowane przed wścibskim okiem intruza, takiego, jak ja. Wszystko, co najlepsze, całą swoją swojskość i lokalny koloryt mają Katowice wewnątrz.


Głęboko w mieszkaniach, w domach wysprzątanych na błysk kryje się słynna, śląska gospodarność. Tam, gdzie nie ma wstępu zwyczajny przechodzień tętnią kolory. Na zewnątrz wszystko jest szare, neutralne, politycznie poprawne. Jak przystało na miasto zaangażowane, Katowice są piękne, szare, klasyczne. Trochę pomnikowate, stoją statularnie i bronią dostępu do jakiejś takiej swojej prawdziwości.


A i ludzie idą trochę w tę tendencję do odosobnienia. Na ulicy wszyscy są przeźroczyści, niezauważeni. Ludzie świadomie odwracają od siebie nawzajem wzrok. Patrzą tylko na swoje sylwetki w wystawowych oknach, na swoje czubki butów, na własne powiewające w dali szaliki. Sprytnie manewrują między potencjalnymi dotknięciami i jak lwy strzegą własnych kilku metrów intymności. Tacy są w wielkim mieście. 


Na obrzeżach, w dzielnicach, w miastach ościennych - może tam jest inaczej. Nie wiem, nie przyglądałam się. W centrum Katowic podejrzałam jedynie chłód wprost proporcjonalny do dzisiejszej pogody. Jesień pokazała na co ją stać i zalała miasto pesymistycznym deszczem, brakiem perspektyw i dogłębnym marazmem. Jak przystało na październik ludzie powyciągali dziś ciepłe płaszcze, przeciwdeszczowe prochowce, parasolki i ruszyli załatwiać swoje sprawunki. Nikt nie włóczył się bez powodu. I ja trochę nie fair podglądałam z tego samochodu. Z osobna.


Miasto to instytucje, które go tworzą. Dziś był to Uniwersytet. Dla mnie miejsce szczególne bo Katowice tworzy w mojej głowie kompletnie. Nasze flagowe miasto to dla mnie głównie Plac Sejmu Śląskiego, gdzie utknęłam na 9 lat (jak na razie i leci 10-ty rok), Francuska i Klinika, gdzie przez lata pracowała Lady. Plątanina uliczek jednokierunkowych doprowadzających kierowców do frustracji. Permanentna walka o miejsce parkingowe, lokalni żule dorabiający sobie do kieliszka logistyką parkingową właśnie - ot i cały urok okolicy. Bezdomni przecznicę dalej, kilka knajpek burżujskich bardziej lub mniej. Odnowione kamienice sąsiadujące z totalną lumpiarnią. Eklektyzm pełną gębą. Mój budynek Wydziału Filologicznego to jedno z ciekawszych miejsc w Kato. Te dachy kamienic, anteny, całe w zasadzie miasto widoczne z okien piątego piętra! Dachy to specyficzna przestrzeń i wszystko, co na nich, zawsze wydaje mi się desperacką próbą przedłużenia jakiejś jakości. Te anteny, przykładowo: jakoś tak wyglądają prowokacyjnie, jakby zabierały przestrzeń nieba - niezapłaconą, czyjąś. Tak grabieżczo sterczą sobie ponad wszystkim. Implikują kulturę, która gdzieś tam, pod dachem, gra.


Przynoszą surrealistyczne wrażenie, że to, co niewidoczne (fale radiowe, telewizyjne) nagle się materializuje, nabiera realnego kształtu. Implikuą też bogactwo - taki nieformalny pojedynek na to, kto ma większy talerz, kto (co za tym idzie) ma bogatszy kontekst! W zasadzie te anteny to takie dotykanie (sic!) ludzkiej prywatności - bez pytania. Na co dzień dostęp mamy do tego, co usługowe w dolnych partiach budynków. Dalej się nie wchodzi. Anteny świadczą właśnie o tym, co nam, przechodniom niedostępne i jakoś sublimują to wnętrze. A dziś jeszcze, na tych dachach, pełnych wszystkiego co meta (z pełną ironią pisane) nonszalanckim chodem sunął kominiarz. Przeskakiwał sobie z budynku na budynek nieświadomy, że ogląda go cała grupa zajęciowa. No, na takim dachu reszta świata nie istnieje przecież!


No nie są piękną, włoską riwierą te Katowice, ukryć się nie da. Ale nawet dziś, w taki ponury i absurdalny dzień, miasto wygląda po swojemu pięknie. Skąpane w tych światłach, tandetnych próbach stworzenia reprezentatywnej architektury. Stoi dzielnie i dostosowuje się konwenansem do warunków atmosferycznych - albo tętni na głos, żyje, budzi się, albo przeciwnie - zamyka się i czeka, aż po prostu się sobie pójdzie (spać, co niniejszym czynię).

9 komentarzy:

  1. Lubię Katowice. Fakt, włoską riwierą nie są, ale mają swój urok. I podoba mi się ta nowa architektura, ten właśnie bauhausowski styl wpisany w stare pokopalniane klimaty. Fajnie, że miasto się rozwija, i że oryginalne jest, zwłaszcza w deszczu, niezły klimat dziś wyczarowałaś maj dir :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miasta w deszczu są specyficzne. Jesień deszczowa też wiele robi i łatwiej o melancholię :) Architektura Katowic to wielki temat, pełen prywaty i korzyści biznesowych przed faktycznymi walorami architektonicznymi, no ale, w sumie to chyba wszędzie tak jest. Co się będę dziwić. Ostatecznie mamy przecież coraz ładniejsze miasto, się detali czepiać nie będę :)

      Usuń
  2. Ale się znawczyni rozpisała... Beznadziejny tekst... Czytam w kolko o tym samym. Pozdrowienia z uczelni! P.R.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że mimo wszystko czytasz w kółko, bo ruch na blogu to odstawa. Dzięki za komentarz.

      Usuń
  3. Ależ to opisałaś rewelacyjnie. Tyle lat w Kato, a ja nawet nie wiedziałam, że TO rondo nosi taką nazwę! No ignorantka totalna. A swoją drogą nazwa totalnie jakby nieadekwatnie. Tu Oko Miasta i latający Spodek a tu Rondo Ziętka (Ziętkowi nie umniejszając). Katowice są piękne, ale w sposób nieoczywisty. Trzeba poświęcić trochę czasu, aby to piękno odkryć. Zanurzyć się w pozostałości architektury modernistycznej, pospacerować po Wełnowcu czy choćby odwiedzić najsłynniejsze polskie osiedle górnicze, itd, itd. Poza tym wbrew temu co pokutuje Katowice to jedno z najbardziej zielonych polskich miast! Ja zawsze myślałam o K. z pewną wzgardą, mimo że tu rosłam, wychowywałam się i uczyłam. Ale najbliższa rodzina w krk, moje studia w krk, całe moje serce w krk...więc jak tu obdarzać jakimiś względami brzydkie i szare Kato. Od kilku lat to się zmieniło. Autentycznie się raduję, gdy wjeżdżam do miasta i widzę te rosnące inwestycje, widzę rozwój i to jak pięknieje z każdym miesiącem. I cieszę się, że już wkrótce człowiek wyjdzie sobie jak człowiek na rynek i poczuje jak nowoczesnym city na miarę XXI w.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajne te Katowice. Tak, jak wielkie, tak zróżnicowane. Jest już sporo na ten temat. Osobiście baaardzo Ci polecam książkę "Katowicka Moderna" - pół książka, pół album: http://katowickamoderna.pl/ksi%C4%85%C5%BCka--book.html Super projekt fotograficzny, który udało się wydać w ciekawej oprawie. Takie Katowice są mi chyba najlepiej znane, choć bezpośrednio z Kato nie jestem. To zawsze dla mnie miasto, które odwiedzam, nie w którym mieszkam. I jest coś w tej wzgardzie, o której piszesz. Jak sobie zestawisz miasto z innymi o podobnym kalibrze, to ostatecznie wypada słabo z pokopalnianą infrastrukturą i zadymionym krajobrazem. Cieszę się, że zaczęli to zmieniać i robią z niego miasto nowoczesne z nowoczesnym designem.

      Usuń
    2. Album znam, widziałam, czytałam:) Ja też bezpośrednio z Kato nie jestem, ale z jej tzw. "sypialni" ;) (czyt. myslo.) Ale w tej aglomeracji to jest fajne, że właściwie granice się zacierają i wszystko stanowi jedną całość. Pozdrawiam

      Usuń
  4. Kato kocham, zresztą chyba wiesz miłością jak wielką. Ale deszcz mnie chyba ominął... :)))) Poza tym mokre, niemokre, każde - moje. Zostawiłam dla nich Hiszpanię w końcu, kurka (nomen-omen) wodna! Jest moc!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem jaka z Ciebie regionalna patriotka wiec tym bardziej cenie sobie nasza znajomość... Mimo pewnych, ekhm, topograficznych kontrowersji z mojej strony :D

      Usuń

Im więcej komentarzy tym ciekawiej. Piszcie!