środa, 14 stycznia 2015

Pola i zwierzaki

Poszłam dziś z Polą na spacer - czego nie robiłam chyba z miesiąc albo i dwa. Spokojnie, bywała w terenie z innymi. Ja po prostu niecnie wykpiwałam się od tego jakże przykrego obowiązku. Z przyjemnością zauważyłam wyraźną zmianę w zachowaniu Poli.

Nadal nie jara się jakoś wybitnie, gdy przychodzi do spacerowania. Moja kochana dziewczynka noszona w ciepłych prysznicach i pod leniwym serduszkiem mamusi woli, jak jest jej ciepło i wygodnie. W wózku jej nie jest bo wierci się niemiłosiernie i ostatnie 10 metrów przejechała na syrenie. Ale przez resztę spaceru wykazywała bardzo duży entuzjazm. Pewnie dlatego:



Od jakiegoś czasu towarzyszy nam w domu Atos - pies przywieziony z firmy od Ojca. Pilnował na budowie, budowa się skończyła, zaczęła się za to zima. Ojciec pracował nad Lady Mamą, aż w końcu przeciągnęliśmy ją na naszą stronę i buda Atoska stanęła na ogrodzie. Pies wiedzie refleksyjny żywot pełny rozmarzonego wzroku zawieszonego nad horyzontem. Co jakiś czas niezmącony spokój zwierzęcia przerywa pojawienie się naszego kota, który to cichaczem próbuje polować na tym samym ogrodzie, po którym Atosek przechadza się majestatycznie. Albo na którym zwyczajnie śpi nieświadom kocich harców urządzanych tuż przed jego nosem. Korzystając jednak z każdej możliwej nadarzającej się okazji Atos ucieka chcąc posmakować jeszcze więcej tej wolności. Gradację ma niezłą - z kojca na ogród, z ogrodu na łąkę, z łąki na całą wieś. Nie martwimy się, wielki jest, jakby komuś przeszkadzał to by policja zadzwoniła. Daliśmy im numer w razie czegoś. Komenda z resztą pięć posesji dalej, więc widzę już jak władzom Atos wsadza swój uciekinierski nos do kanapek. Nie zdziwiłoby mnie to bo respektu dla autorytetu nie ma zbyt wiele. Siad, waruj, miejsce - ciągle pozostają dla niego niezrozumiałymi metaforami. Czasem mam wrażenie, że robi to wszystko specjalnie, bo ładnym w życiu łatwiej, jak rżną głupa. Swój psi nos ma i hierarchię rodzinną przykładowo skumał w jeden dzień. Głupi nie jest, zdecydowanie. Poza tym lubi moje dziecko: pozwala się klepać małym rączkom, ciągnąć za sierść, jeździć na sobie. Pokornie wstaje, kiedy Polka zasiada mu na grzbiecie i popędza oklepując łydkami jak konia. Chwilę później go przytula, bo myśli, że to misiu. Kota też tuli. Tego trzeba niestety przytrzymać mocniej, bo atencje nigdy nie były w jego obszarze zainteresowań. Pokornie czeka, aż wać panna skończy swoje umizgi i zluzuje uścisk wokół szyi. Malutka zupełnie bez wyczucia, w ramach miłości, kota: poddusza, szczypie, ciągnie, tarmosi, tłamsi. Czasem na nim siada. W akcie skrajnej desperacji kot jej się odwinie. Wtedy na małej rączce pojawia się charakterystyczna szrama a rączka... znika schowana za plecami, żeby "mama nie widziała, bo mnie przeniesie w miejsce bez kota" - jak mniemam, bo innego wytłumaczenia nie widzę.



Na taką jak powyżej poufałość z psem jej jeszcze nie pozwalamy. Atos jest kochany, ale mamy go dopiero od miesiąca, więc wiadomo, uważać trzeba. Poza tym na Polce pies robi największe wrażenie, kiedy widzi go w ruchu, albo przez szybę. Matka, czyli ja, i moja matka, czyli Lady Mama, podejrzewamy też, że w grę może wchodzić jakaś alergia. Oczka coś za bardzo czerwone, kichanie też wzmożone, wszystko po zabawach z psem. No, ale może to zwykłe przeziębienie.

Jak widać na załączonym obrazku - Polka karmi. Karmi kota (najczęściej plastikiem, co kot przyjmuje z obojętnością, pies natomiast plastik zjada), psa, rodziców przy obiedzie. Karmi lalę, kotka-pluszaka i resztę pluszaczków. Podaje rzecz (która jest jedzeniem bądź stanowi jego reprezentację) misiowi do buzi i robi "mlask, mlask". Dziś rozbroiła mnie całkowicie: założyła, że muszę być bardzo głodna, skoro jem swoje ręce (zadziorek) i bez słowa wsadziła mi do buzi butlę mleka, które właśnie piła. Kochana jest. Dzieli się z nami swoimi posiłkami, sztucznym jedzeniem z Ikei, wyimaginowanym jedzeniem. Na hasło dziadka "nakarm lalę" chwyciła bez wahania gumowego, fioletowego delfina i z determinacją przytknęła lali do ust. Awwwwww....

Dziś miałyśmy ciężki dzień. Do południa uziemiona byłam przy laptopie robiąc rzeczy projektowe do pracy. Nie przeszkodziło mi to zrobić szybkich porządków, pozmywać po śniadaniu, wypić kawy z Lady. Później drzemka (Poli), ergo mama w kuchni (ależ mi się nie chciało!). Potem spacer z psem i nadwyrężone oba barki bo nie włożyłam bydlęciu kolczatki i zwykłe szarpnięcia nie robiły na nim wrażenia (nie będę przecież przy dziecku krzyczała na zwierzę, a stanowczy ton właścicielki pies wsadził sobie między szumiące liście a mijaną kozę).






Mimo, że spacer piękny (cała wieś w Biedronce albo na poczcie), bo park pusty a zachód słońca rewelacyjny, to wróciłyśmy obie wymęczone. Ja bardziej, bo po uporządkowaniu kuchni, przekupieniu Polki portfelem (!), by usiedziała w ten czas w kojcu, miałam ochotę paść na pysk, a malutka wolała zrobić kurs zjazdowy na pupie dwa piętra w dół, sprawdzić czy nie ma dziadków, wspiąć się znów na nasze trzecie i ponownie wracać na dół (w sumie 3 kursy w każdą stronę). Udało mi się ją nakarmić w kwadrans, czemu przysłużyła się produkcja Disney'a z lat 30-tych Farmyard symphony. Widziałam to dzisiaj 4 razy - disneyowska wariacja na temat motywu muzycznego z opery Carmen w wykonaniu zwierząt wiejskich. Hit! Polecam dla takich maluszków bo akcja niezbyt wartka, postaci dobrze rozpoznawalne, dialogów nie ma, muzyka ładna, fabuła rozczula. Być może z musu, ale polubiłam tę produkcję:


Rozbijają mnie prosiaczki ssące mimo ewakuującej się matki, prosiak jako motyw przewodni, romans koguta, relacje na linii koń-krowa, kogut bonapartysta i maszerujące niczym armia szkocka - gęsi - wszystko piękne w tym filmie! Polka śmieje się na głos, podskakuje, myśli, że może dotknąć zwierzątek. A ja odsuwam laptopa jak najdalej się da, bo już między V i B mam sporo dżemu z owoców leśnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Im więcej komentarzy tym ciekawiej. Piszcie!