Czas połogu do najlepszych nie należy. W detale nie będę się wdawać, bo to jak sprawozdawać w radio wizytę w mięsnym. Brak jedynie pani w fioletowych lokach, która z dużą nadwagą i jeszcze większą rezygnacją spyta: A dla ciebie kochanieńka, co podać? Byłam pewna, że wszystko wróci do normy (większej, ale normy). Krok po kroczku miałam wracać do wagi sprzed ciąży. Tymczasem moje ciało ogłuszone cesarką drzemie jeszcze sennie i minie sporo czasu, zanim w ogóle zacznie na coś reagować.
"Będziesz się czuć niczym kangurzyca z dyndającą torbą" - mówiła jedna z koleżanek, świeżo upieczona mamusia. Przygotowałam się na obwisły brzuch już wcześniej i miał nie być dla mnie żadnym zaskoczeniem. Nikt jednak nie wspominał, że przez te 9 miesięcy ciąży zanikają chyba wszystkie mięśnie odpowiedzialne za środek człowieka - rzeczony brzuch. Nie da się go wciągnąć, napiąć, wypiąć. Dynda z przodu i zagradza mi drogę do ubrań sprzed podwyższonego beta HCG. Przypomina o wszystkich ciążowych zachciankach, jest jak wyrzut sumienia, że goniłam męża w środku nocy po kremówki. Koniecznie papieskie. Przez jego środek biegnie ciągle linea negra, którą mam ochotę zmyć mydłem, zdrapać ręcznikiem. Jak resztka tatuażu z gumy balonowej wygląda, jak kawałki brudu przylepione w równej kresce. Z radością obserwowałam, jak to przebarwienie pojawia się, jak opasuje mnie niczym wstęga z napisem "CIĄŻA". Teraz boję się, że nigdy nie zniknie i zostanie mi taki relikt balonowania.
Brzuch i jego okolice to nie jedyne problemy pociążowej cielesności. Kiedy karmię Polę i widzę jej delikatną główkę opartą o moją rękę, dociera do mnie jak suchą i zaniedbaną mam skórę. Czasem osypuje się tak bardzo, że mam ochotę wykąpać się w szamponie przeciwłupieżowym. Zmiany hormonalne, brak nawodnienia (bo przecież wszystko idzie w pokarm), ale przede wszystkim brak czasu. W łazience chcę być jak najkrócej. W lustro nawet nie patrzę. Kondycję i jakość mojego ciała zbywam milczeniem. Zaraz po cesarskim cięciu bałam się podnieść kołdrę i spojrzeć na to, co ze mnie zostało. Jakość ciała przerażała mnie jeszcze przez kolejne tygodnie. Dopiero dziś, w przymierzalni H&M, zupełnie przypadkiem, zobaczyłam całą siebie. Bliznę po operacji, naciągniętą wokół niej skórę, suche ciało gdzieniegdzie poprzetykane słynnymi rozstępami. Jako urozmaicenie gdzieniegdzie widać jakieś przebarwienia, multum nowych znamion. Do tego zaniedbane dłonie, stopy. Wszystko po kolei woła o balsam, krem, olejek czy inne pielęgnacyjne cudo. A mnie włosy dęba stają, jak pomyślę ile czasu mi to wszystko zajmie. Wybiegam spod prysznica jak oparzona i minutę później już siedzę w ciepłym łóżku. Na tej ekspresowej trasie nie ma miejsca na pielęgnacyjne rytuały, domowe spa, moczenie się w płatkach róż. Nacieranie ciała balsamami kojarzy mi się tylko ze stratą czasu. Obcowanie ze swoim ciałem - jest teraz jak dotykanie obcej, starej osoby.
Zmieni się to wszystko, wiem. Faktycznie bardzo powoli uda mi się wrócić do formy sprzed ciąży. Już jest o wiele lepiej niż było w pierwszych dniach po cesarce. Nie dziwi mnie zupełnie to, co dzieje się z moim ciałem. To normalne, że brak mu motywacji - swoje przeszło, niech odpoczywa w tym estetycznym rozleniwieniu, całe w letargu kosmetycznym. Zastanawia mnie tylko własna reakcja. Próbuję jakby wyprzeć całą tą sytuację. Nie patrzę na siebie, nie dbam, pomijam. Jakbym chciała tę sytuację zignorować, pominąć. Brzydzi mnie to? Zniesmacza? Smuci? Sama nie jestem pewna czym się motywuję, ale jedno jest pewne - ja i moje ciało to teraz dwie, zupełnie inne rzeczywistości.
ejże, tak nie wolno! ja kupiłam duze mleczko neutrogeny z pompką, bo na wcieranie masełek do ciała nie ma czasu i w biegu wcieram szybciutko nawilzacz by skora byla elastyczna. zwlaszczaze gwsltownie chudne.. ne zaniedbuj sie, wiosna idzie!!
OdpowiedzUsuńWiem, w geście przywitania wiosny zrobiłam porządek w szafie i wywaliłam dwa duże worki ciuchów (na razie!). Zostały mi do przejrzenia rzeczy zimowe i pewnie też je mocno przetrzebię. A co do gwałtownego chudnięcia... zazdroszczę. Po powrocie ze szpitala włożyłam obrączkę. Teraz znów jej nie mogę wcisnąć, a raczej jak już wcisnę to nie potrafię zdjąć (wczoraj ściągałam pod zimną wodą na mydło). I znów waga skoczyła mi w górę o dwa, trzy kilogramy! A dieta absolutnie ścisła: gotowane mięso, chude rosołki, biały ser, czasem jogurt z płatkami, raz od wielkiego dzwonu kiełbaska drobiowa na kromce i tyle! Naukowo niedługo udowodnię, że tyję od diet!!!
Usuń