sobota, 26 kwietnia 2014

O wychowaniu, czyli lista lektur

Polka ma nowy zwyczaj. Od kilku tygodni karmienie traktuje jak okazję do drzemki. Cały dzień upływa nam na radosnych pląsach (głównie moich wokół małej). Gadam jak nakręcona, zabawiam, przytulam, noszę, pokazuję, opowiadam. Pola zachwycona rozgląda się dookoła niczym wykręcając ciekawsko szyję niczym zwiadowczy peryskop. Wraz z przyrostem wagi skończyło się siedzenie w bujaczku. Córeczka chce teraz z wysokości matczynych ramion oglądać świat. Nie krzyczy, nie płacze, ale smutno patrzy, kiedy odmawiam. Szybko się łamię i po kilku godzinach zabawy marzę tylko, by Pola ucięła sobie kilkugodzinną drzemkę. W końcu tyle fascynujących rzeczy na mnie czeka: pranie, prasowanie, szycie, sprzątanie, kota trzeba wpuścić/wypuścić. Nie wspominam o prysznicu, śniadaniu/obiedzie! Zamiast spokojnie śpiącego w swoim łóżeczku niemowlęcia mam jeszcze słodszą córę wtuloną w moją pierś. Budzi się, gdy tylko zbliżę się do kołyski! By trochę pospała siedzę dzielnie pół godziny z małą w ramionach, aż zaśnie na tyle mocno, by można ją było jednak odłożyć. Gdy tylko jej małe, ciągle jeszcze granatowe, oczka zaczynają się zmrużać wyciągam zza oparcia fotela książkę i oddaję się lekturze. W trakcie tych sennych karmień udało mi się już skończyć zaczętą na porodówce Shirley Charlotte Bronte (przyznam, zaskakująca książka), przeczytać lekturę obowiązkową Śpiewaj ogrody Pawła Huelle (o tym niebawem) i zacząć nową książkę (o której dziś).

W Paryżu dzieci nie grymaszą to fabularyzowany poradnik z gatunku, o którym nateoretyzowałam się na wielu już konferencjach. Priv-lit, bo o tym mowa, w tym przypadku nie drażni (jak Jedz, módl się i kochaj, czy inne podobne książki). By lepiej zrozumieć konwencję, o której mowa odsyłam do artykułu Wojtka Orlińskiego Jedz, módl się, wydawaj. Tekst dobry, choć to kalka z magazynu Bitch, który to termin literaturę poradnikową pisaną przez kobiety społecznie uprzywilejowane nie tylko wylansował, ale przede wszystkim trafnie podsumował i zdiagnozował, jako zjawisko psychologiczne. Link tutaj. Nie będę nudzić o genologii zjawisk w literaturze, bo do roboty na Uczelni wracam dopiero po macierzyńskim. Jeśli chęć jest polecam książkę Mody w literaturze i kulturze popularnej, gdzie dość można się naczytać na ten, i wiele innych tematów. W Paryżu... także przedstawia nam pewną ułudę, do której nie każdy ma dostęp: życie w klasie średniej lub wyższej, w Paryżu, za pieniądze z zaliczki na książkę, mimo zwolnienia, z miłością swojego życia. Brzmi nieźle, choć pewnie co druga z nas od razu racjonalizuje i wie jak rzeczywistość weryfikuje takie scenariusze. Niemniej jednak książka przyniosła mi obiecującą wizję: matki, której dziecko nie wybrzydza, nie grymasi, nie robi scen, nie podjada między posiłkami, przesypia noce już od 4-go miesiąca życia, jest zdyscyplinowane, grzeczne, spokojne, a do tego szczęśliwe, kreatywne i z zacięciem poznaje otaczający go świat. Do tego oczywiście mamusia jest radosna, zadbana, wiedzie udane życie towarzyskie mimo niemowlęcia uczepionego u piersi. Autorka przekonuje, że niemalże cały francuski naród w taki właśnie sposób wychowuje swoje dzieci. Jak to możliwe?

Ponoć to proste. Wystarczy wtłoczyć swoje dziecko w sztywne ramy kilku kategorii, np.: posiłki, spanie, telewizja. Reszta ma być dla maluchów miejscem wolności, a przede wszystkim wolnego wyboru. Dziecko ma być otoczone zasadami gwarantującymi mu spokój, rutynę, poczucie bezpieczeństwa. Dopiero w takich warunkach malec ma szansę być dogłębnie szczęśliwy. Wszytko można ponoć osiągnąć metodą takiego francuskiego wychowu. Oczywiście autorka zestawia ze sobą taki model wychowania z modelem amerykańskim, przez co kontrast jest większy. Nie wiem jeszcze jak wygląda to w Polsce. Do tej pory dzieci unikałam, znam zaledwie kilka młodych mam i nie spotykamy się za często. Przedstawiony mi w książce system amerykański przypomina szalony rollercoaster, gdzie rodzice podporządkowani są zachciankom dzieci, słodycze traktowane są jako uciszacze a spokój i rutyna to pojęcia z gatunku sience fiction. U nas chyba nie jest aż tak źle. Tak dobrze jak we Francji (ponoć) też chyba nie jest. Osobiście nie znam matki, której 4-ro miesięczne niemowlę przesypiało całą noc.

Czytam, czytam (jestem po 1/3 książki) i nadziwić się nie mogę jakie to wszystko ponoć proste. Wystarczy trochę konsekwencji, pomyślunku i spokoju, a podobno dziecko wychowa się prawie samo i do tego jeszcze dobrze. Proponowane metody wychowawcze też do mnie przemawiają (i podejrzewam, że do większości mam). Są proste i logiczne, np.: nie podnoś niemowlęcia w nocy jak tylko zakwili, daj mu szansę, niech próbuje zasnąć samodzielnie. Jak zaczyna płakać oczywiście bierz na ręce i rób tam, co zawsze robisz coby przestało (to w skrócie). Podejrzewam, że intuicyjnie większość matek właśnie tak postępuje. Poznanie psychologicznego dna takiego działania nie zaszkodzi, więc książkę można spokojnie przeczytać. Wizja zawartej w niej sielanki jest tak obiecująca, że z automatu przekonałam się do większości proponowanych rozwiązań. Czy uda mi się (i reszcie tych intuicyjnych mam) uzyskać taki efekt? Nie sądzę. Nasze (polskie) dzieci grymaszą. Robią sceny w supermarketach, przeszkadzają dorosłym w rozmowie, wcinają słodycze przed telewizorem itd. Czemu, skoro połowa polskich matek zgodzi się z autorką W Paryżu dzieci nie grymaszą? Winię brak wytrwałości i konsekwencji. Na szybko przejrzane wpisy na forach internetowych grzmią: francuskie wychowanie to tresura, dzieci oddają do niani w wieku 3 tygodni, zero bliskości, zimny wychów. Inne afirmują: dzieci to rozumne istoty, muszą się same zajmować, potrzebują wolności, to normalne, że dziecko ma obowiązki. Pośrednio koreluje to z innym poradnikiem, Jak być rodzicem i nie skonać autorstwa Toma Hodgkinsona, który powołując się na Floydów zachęca "leave them kids alone". Oczywiście w odpowiednim tej frazy znaczeniu.

Internet klasycznie - wszyscy tam podzieleni. Po lekturze W Paryżu... również mam mieszane odczucia. Wydaje mi się, że wszystkie sugerowane praktyki są super, ale Polka jest za mała na te eksperymenty. Potrzebuje mamy, pieszczochowania, zasypiania przy mojej piersi. A co, jak kiedyś stwierdzę, że jest też za mała na bycie grzeczną, na odpowiedzialność, na respekt wobec rodziców, bo przecież taka ona malutka i można jej to wybaczyć? Przydałoby się kilka innych mam, co W Paryżu... przeczytają i podyskutujemy o strukturze wychowania.

Jako lekturę uzupełniającą polecam Historię dzieciństwa Philippe'a Aries'a. Jak nie uda się przekonać do psychologii i socjologii, to może historia? Tak czy inaczej - nauki społeczne.


4 komentarze:

  1. no to już znasz jedną mamę której dziecko przesypia noc! Z grubsza, bo Kropka usypia zwykle około 21-22 a budzi się w okolicach 4 rano na jedzenie i potem dalej drzemie do 6. Według mnie to super luksus w porównaniu z tym, co wyczyniał brat. Dodam że mała ma tak od samego początku. Jakoś wie, że noc jest do spania.. czyż to nie cudowne? A wiesz, że wczoraj właśnie wrzucałam do koszyka w księgarni internetowej książki które chcę przeczytać.. i między innymi było tam "W Paryżu.." :)) Przypadek? chociaż wydaje mi się że większość tych zasad stosuje się intuicyjnie, zwłaszcza gdy jest się takim leniwym rodzicem jak my, to czasem się po prostu dziecku mówi "idź się pobawić, zaraz do ciebie dołączę", a potem zaglądam cichcem do pokoju i patrzę ze wzruszeniem że Młody nic nie niszczy, nie psuje, nie rysuje po ścianach tylko najzwyczajniej w świecie siedzi z książeczką lub układa klocki. :)
    p.s. fajnie Was było poznać, Polka to stylowa dziewczyna i fryzurkę ma do pozazdroszczenia!
    Do następnego :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś w nocy mieliśmy podobnie. Mała zasnęła o 20, obudziła się do karmienia 2:30 i dospała ślicznie do 8 rano. Zdarzało jej się juz spać po 6, 7 godzin, kiedyś całą noc bez żadnego karmienia! Liczę, ze wejdzie jej to w krew.

      Was też milo było zobaczyć na żywo. Jesteście fantastyczną rodziną z pięknymi dziećmi (i w ogóle nie grymaszą, więc książka nie jest Ci niezbędna) :)

      Usuń
    2. Haha, jak to miło pośród blogowego rozgardiaszu mamowo-ciążowego trafić na literaturoznawcze teoretyzowanie. Tym słodsze dla mnie, jako ciężarnej literaturoznawczyni (sic) z typowym dla tego stanu zanikiem mózgu. Z niegłupich książek z całego serca polecam "Dziecko w lustrze" Charlesa Fernyhougha.Piękna próba analizy rozwoju osobowości u dziecka z pozycji rodzica/naukowca. Uwaga: pomiędzy pieluchami padają tam nazwiska Kanta i Schopenhauera oraz innych, których akurat nie znam

      Usuń
    3. Schopenhauera ostatnio powtarzałam przy okazji wspomnianego Huellego - choć pobieżnie, to pesymizm lał się strumieniami. Mam ochotę na nieco lepszą pogodę, nawet filozoficzną :) Chętnie przejrzę mimo wszystko. Dzięki za info!

      Usuń

Im więcej komentarzy tym ciekawiej. Piszcie!