Zadzwoniła siostra zapraszając nas z Polą na babski wypad z dzieciakami. Ona i jej córeczka, synek w brzuchu i dwa, wielkie psy w doborowym towarzystwie innych matek i dzieci (oraz psów) wybierały się na spacerowanie. Pomyślałam, że to świetny pomysł i wpakowałam Polkę do auta. Mała przespała całą naszą wyprawę. Z jednej strony to dobrze, z drugiej zaś - sporo straciła!
Na absolutne brawa zasługuje Daria - dziewczyna powożąca limuzyną na dwójkę dzieci. Z przodu, w spacerówce sunie Julek, dwulatek. W gondolce wypoczywa Jagienka. Darii towarzyszą dwa duże owczarki. Bez mrugnięcia okiem mama oporządza krzyczące niemowlę, marudzącego synka, szczekające psy. Lawirując między wszystkimi elementami tej układanki sprawnie zawiązuje chustę do noszenia małej i rozmawia przez komórkę. Ze stoickim spokojem pyta swojego synka:
- Julek, skąd ta woda?
- Siiiiiii - mówi Juliusz
- Zsikał się. Przyznał się! Widzicie? - podsumowuje dumna mama, po czym sprawnie zmienia mu pieluchę.
Rzecz oczywiście dzieje się w plenerze.
Kilka metrów dalej Elizka dzielnie maszeruje opóźniając cały pochód. Zagaduje koleżankę w podobnym wieku, Florentynę i wspólnie debatują, dwie dwulatki, nad woreczkiem pełnym paluszków. By uciąć im te egzystencjalne przemyślenia mama Florki daje córci bułkę. Tę porywa pies, przez przypadek naruszający nieco strukturę rączki małej dziewczynki. Jak można się spodziewać: Florka uderza w płacz. Sytuacja zostaje jednak opanowana, bo cóż to za sytuacja w porównaniu z Elizką, która bezpretensjonalnie wylewa całe swoje picie z nota bene kubka niekapka. Napój ląduje na Elizie, lecz głównie w wózku. Mała traci pojazd i musi maszerować. Po chwili się męczy. Odwracamy się z dziewczynami i widzimy Elizę i Florkę siedzące na chodniku i debatujące. Jedna z mam wraca, druga idzie dalej taszcząc balast w postaci 7-miesięcznej ciąży.
A wszystko to okraszone radosnymi uwagami przechodniów:
- Okropne te psy! Jak te dzieci mogą przy nich spać! - powiedziała pani. Swą uwagę skierowała do mnie, jedynej matki, której dziecko spało. A spało bardzo mocno.
- A pudź! - wykrzyczał w moją stronę facet przejeżdżający rowerem. Wracając dodał - Musicie tak na środku stoć? - co koleżanka skwitowała:
- A pan co tak jeździ tam i z powrotem?
Gdy zaś mój czas na spacerze dobiegał końca grzecznie pożegnałam się z Mother Power, by wrócić do domu z ciągle jeszcze śpiącą Polą. Pies siostry postanowił odprowadzić mnie pod sam samochód. Po drodze zaliczał wszystkie jary, rowy, kałuże i sadzawki, nagabywał przechodniów, zaglądał do wózków. Wielkie psisko o bardzo spacerowej aparycji krążyło po deptakach zachwycone wolnością. Doprowadziło nawet do zaskakującej wymiany zdań między mną, a młodym ojcem:
- Wie pani, ja lubię psy, ale zwierzę to jednak zwierzę, i powinna pani... - zarzucił mnie swą epifaniczną spostrzegawczością.
- To nie mój pies. Siostry, a za mną tylko poszedł. Robię co mogę. - rzuciłam zwięźle przerywając jego tyradę (najpewniej poświęciłby ją mojej nieodpowiedzialności itp.itd.)
- A, to przepraszam. - skłonił się pokornie i odjechał.
Nie sądziłam, że obcesowością zapewnię sobie uprzejmość!
Przy samochodzie zaczęłam główkować - CO ZROBIĘ Z PSEM (vel. cielakiem). Przecież nie zabiorę. Na szczęście (a w zasadzie - jak to w ogóle możliwe) spotkałam na parkingu drugą siostrę. Ta przyjechała pojeździć ze swoim chłopakiem na rolkach. Przejęli zwierzę. A ja spokojnie wróciłam do domu.
I już nie mogę doczekać się kolejnego spaceru. Samej w cichym parku nieopodal! A mamom - chapeau bas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Im więcej komentarzy tym ciekawiej. Piszcie!