Co tu pisać, skoro dni podobne do siebie jak dwie krople wody? Schemat opieki nad noworodkiem jest taki sam w każdym wypadku - jedzenie, pieluchy, dużo miłości, cała masa przytulania. Różnica między poniedziałkiem a środą polega tylko na stanie osobowym. Raz asystuje mi mąż, innym razem mama. Ja tymczasem dzielnie uśmiecham się do małej (choć nie tak już małej) Poli, klaszczę, kiedy ta dotknie zabawki, gaworzę na zachętę, noszę, śpiewam, pokazuję. Kiedy mała zasypia nadrabiam braki serialowe albo szyję. Twórczość maszynową wystawiam na DaWandzie (sprawdźcie Instytut Doświadczeń - link
tutaj). Skąd tyle energii? Powinnam być wykończona trudami macierzyństwa.
Teraz już mogę powiedzieć to otwarcie: ciąża była najgorszym okresem, jakiego doświadczyłam. Czułam się spętana jak serdelki w mięsnym. Ubezwłasnowolniona i całkowicie poddana zmianom w moim ciele. Ciąży właśnie podporządkowałam wszystkie plany zawodowe, prywatne, wolny czas. Hormony skutecznie utrudniały mi pracę naukową. Sprawny mózg zastąpił mały rozumek zorientowany na kalorie. Biernie obserwowałam to, co działo się z moim brzuchem, biodrami, biustem. Dzięki terapii w początkowych miesiącach ciąży mogłam jakoś oddzielić samo ciążowanie od macierzyństwa, od mojej córeczki. Nie przelewałam swojej goryczy na dziecko, zatrzymałam się na fizjologii. Nie wiem, czy mam w sobie dosyć siły, by zdecydować się na to drugi raz. Przeszłam tę ciążę z solidną anemią, na obrzękach, z nadwagą i depresją. Czego chcieć więcej? Końca! Kiedy teraz budzę się w nocy, bo Pola zaczyna kwilić tuż obok - cieszę się jak dziecko, że wielki brzuch nie blokuje mojej motoryki. Nie mogę uwierzyć, że to już minęło. Spoglądam na swoje ciało i cieszę się, że należy już tylko do mnie - jest jak poligon po manewrach, ale przynajmniej w spokoju dochodzi do siebie. Anemia minęła jak ręką odjął, wzrósł entuzjazm i zapał do działania. Coś sobie szyję, czasem planuję. Depresja majaczy gdzieś w tyle jak oddalający się, czarny i mokry pies (Swoją drogą świetna animizacja depresji - pies. Pomysł z książki, którą całą sobą polecam:
Pan Cartwell autorstwa Rebecci Hunt).
Sporo jeszcze mnie omija. Żałuję np., że nie byłam na Swag Show w ten weekend. Szkoda, że nie mogę poświęcić więcej czasu na szycie i promocję produktów w Instytucie. Chętnie wróciłabym do prowadzenia zajęć. Nie brakuje mi natomiast Uniwersytetu i wszech-tam-obecnego patetycznego dupowłazowstwa. Kiedyś usłyszałam mądrą myśl: "Mężczyźni na tym wydziale (filologiczny - przyp. aut.) dzielą się na trzy kategorie: malkontenci, mitomani, dekadenci". Sprawdzałam - zgadza się. Lata studiów doktoranckich zweryfikowały moje myślenie. Widzę tam głównie: akademicki beton, egocentryków i cicho-ciemnych. Ponieważ zaś mężczyźni stanowią znaczący procent w kadrze wydziału wrażenia mam ostatnio podłe, chęci do przebywania tam jeszcze mniejsze, tęsknotę równą zeru. Coraz jestem szczęśliwsza bez tego miejsca. Nie wiem jeszcze czy to tylko mechanizm obronny na wypadek "gdyby nie dali mi etatu", czy faktyczna zmiana myślenia. Na co? Chwilowo na bawełnę połączoną z dzianiną dresową. Płytkie intelektualnie, płodne manualnie:
Piękne te kocyki! Ach!
OdpowiedzUsuńU mnie było podobnie, choć nie aż tak ekstremalnie. Niezbyt lubiłam być w ciąży, rzygałam, za przeproszeniem, cały pierwszy i ostatni trymestr, a po porodzie przeszło jak ręką odjął, wszystko! Mówili mi wszyscy że będę tęsknić za brzuchem... Nie tęsknię, uwielbiam zawartość tego brzucha słodko śpiącą obok.
Jeśli chodzi o pracę też mam podobnie.
Szyciowego talentu zazdroszczę. Ja w wolnym czasie też nadrabiam seriale, książki, blogi, hiszpański i ogarniam mieszkanie. I nawet jakbym się spięła to i czas na nowe hobby bym znalazła, czemu nie :)
Ściskamy!