poniedziałek, 31 marca 2014

Mama ma wychodne

Pod pretekstem kontrolnej wizyty u lekarza mama zrobiła sobie dzisiaj wychodne. Coś zmieniło się w moim samochodzie pod ciążową nieobecność za kierownicą. Tu coś niżej, tu za wysoko, tu krzywo fotel. Sytuacja w stylu "ktoś pił z mojego kubeczka". Wszystko w miarę się ustabilizowało dopiero, gdy z głośników poleciała Carrie Unerwood i jej Blown Away. Odrobina country zawsze przywraca względną homeostazę. Gnałam po S1-ce niczym kierowca rajdowy osiągając zawrotną prędkość 110km/h. Czułam się, jakbym przemierzała Route 66 wielkim pickupem. Tymczasem woziłam się tylko Peugeotem 207.

Zapomniałam trochę, jak to jest prowadzić samochód. Myślałam, że nie robiłam tego tylko dwa miesiące. Okazuje się, że wcześniej robiłam to na tyle inaczej, by nie ogarniać sytuacji po powrocie za kółko. A były przecież momenty w moim życiu, że nie siedziałam na fotelu kierowcy zacznie dłużej. Wakacyjny rok we Włoszech, kiedy tylko sporadycznie odpalałam maszynę celem pozwiedzania okolicy, czy losowy przypadek niedyspozycji, kiedy to cały rok nie miałam nogi na pedale gazu. Pamiętam, że wsiadłam później do samochodu a ten ruszył miękko mrucząc spokojnie swoim dieslowym pogłosem. Tymczasem dziś nasz Batmobil sunął mniej miękko, momentami nawet charczał. Kocią grację zastąpiły luzy w zawieszeniu, problemy z obrotami silnika. Czyżby zanosiło się na jakąś poważną renowację silnika albo wymianę uszczelki pod głowicą? Z całą pewnością zanosi się na dolanie płynu do spryskiwaczy o mocno alkoholowym zapaszku konwalii. Mimo moich wątpliwości rajdowca na stanowisku kierowniczym czułam się wolna jak ptak. Gdyby nie subtelny gust muzyczny z głośników dobywałby się przeraźliwy chrobot Highway to hell.

W tymże nastroju dotarłam do najbliższego centrum handlowego by cichaczem, niezauważona przez męża na posterunku i pediatrę doglądającego Poli pod moją nieobecność (czyt. Lady Mama) - kupić kilka rzeczy. Zamiast wyczyszczenia dostępnego salda na karcie kredytowej wyszłam ze sklepu z przyzwoicie tanią parą adidasów do wyprowadzania Poli na spacery. Kupiłam uniwersalne: do tańca i do różańca - w pole i na chodniki. Folkowo będę podrygiwać z wózeczkiem w granatowo-różowych butkach.

Po krótkiej wizycie u ginekologa znów pędziłam do domu. Naładowana energetycznie po tej krótkiej socjalizacji z tłumem zakupoholików gnałam przepisową prędkością na drodze ekspresowej. Znów swoim zwyczajem fantazjowałam o karierze estradowej i egzotycznych podróżach. Nie wierzyłam, że jestem już inną kobietą, na którą w domu czeka córeczka. Po powrocie pochyliłam się nad łóżeczkiem, w którym Pola słodko spała, pocałowałam ją w główkę i poczułam, że w końcu jestem we właściwym miejscu.

2 komentarze:

  1. dokładnie takie emocje mi towarzyszą,gdy wyrywam się na chwilę z domu. ta energia, euforia - co najmniej jakbym nagle otrzymała olbrzymią dawkę wolności, ruszyła w świat w poszukiwaniu przygód, a nie d CH w poszukiwaniu chusteczek do pupy. A gdy tylko wracam do domu.. no cóż. nic bardziej nie rozczula niż widok śpiących maleństw :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A propos chusteczek do pupy - dowiedziałam się z plotek, że w Rossmannie są małe opakowania za 3zł i to bez parabenów!

      Usuń

Im więcej komentarzy tym ciekawiej. Piszcie!