sobota, 22 marca 2014

Dzień pod znakiem problemów laktacyjnych

Pewnego pięknego, marcowego dnia Pola uzależniła się od smoczka. Nie sądziłam, że zajmie jej to tylko kilka dni - smoczek jest w akcji od 3 dni! Tymczasem dziś już zbieraliśmy żniwo lenistwa. Moja córka odmówiła współpracy z piersią i mimo głodu żądała czegoś innego, lżejszego i prostszego w obsłudze niż skomplikowane i wymagające brodawki mamusi. Najwyraźniej praca nie jest jej ulubioną rozrywką i mały leniuszek woli, jak mleko spokojnie spływa z butelki prosto w otwarty dziubek. Nie dziwię się, sama wolę mieć podane, niż przygotowywać godzinami! W związku z tym Pola krzyczała manifestując swój głód a mnie serce ściskało się z żalu, bo nie wiedziałam jak jej pomóc. Mając pełen bar mleczny do dyspozycji malutka nie chciała z niego skorzystać. A pusty brzuszek burczał tuż przy moim. Wzięłam się zatem ja do pracy i odciągnęłam dla mojego łakomczuszka całe 100ml mleka, które kruszyna pochłonęła na dwa łyki! Niestety było jej mało. Usnęła spokojnie dopiero, kiedy dopiła jeszcze 30ml mleka sztucznego, gdyż "na już" nie byłam jej w stanie odciągnąć więcej. Jak tak dalej pójdzie będę przez 3 godziny snu Poli odciągać dla niej pokarm, później ją karmić i dalej odciągać - i tak w kółko. Oszaleję.

Mam nadzieję, że ten wybryk był jednorazowy i kiedy mała otworzy swoje szafirowe oczka będzie znów chętna do działania, ochoczo przyssa się do piersi i po raz kolejny słodko zaśnie w moich ramionach. Co jednak, jeśli nie? Gdyby tak przyszło mi po raz kolejny walczyć z własną córeczką? Nie będę na siłę przystawiać jej do jedzenia, skoro taka forma podania panience nie pasuje. Na zabawę laktatorem też nie mam nastroju. Na wszelki wypadek posprawdzałam już regionalne poradnie laktacyjne, prywatną położną, która przyjeżdża w takich sytuacjach do niemowlęcia, alternatywne sposoby radzenia sobie z niechętnym piersiom niemowlaczkiem (nakładki na sutki itp.). Co Pola zdecyduje?

Mała, mimo zaledwie dwóch ukończonych tygodni życia już wydaje się bardzo stanowczą dziewczynką. Sama decyduje, kiedy zaśnie. Nie układa się słodko przy "cycu" tylko wodzi wzrokiem dookoła skupiając go to na suficie, to na rolecie. W pewnym momencie po prostu zamyka ślepia i zapada w sen. Później budzi się, by znów oglądać świat. Sama też decyduje w jakiej formie będzie jadła, bo przecież nie wytłumaczę krzyczącemu niemowlęciu, że będzie tak, jak chce mamusia. Często też Pola decyduje, kto będzie miał ją na rękach, kiedy to pręży się niemiłosiernie w moich siedzących ramionach, a uspokaja się noszona przez tatusia. W wolnych zaś chwilach, kiedy Pola odpoczywa od dowodzenia rodzicami, mała decyduje w co będzie ubrana. Eliminuje prostym strzałem trawiennym co niektóre spodenki czy bodziaki. Rządzi.

Co zdecyduje tym razem? Obawiam się, że całkowicie podporządkowałam się małemu niemowlęciu. Nie tylko zupełnie oddałam się we władanie Poli, to jeszcze w sposób bardzo emocjonalny reaguję na jej żądania. Kiedy coś odbiega od książkowej normy martwię się i wydzwaniam do wszystkich lekarzy w rodzinie (i poza). Każdą "decyzję" Poli traktuję jak sytuację zagrożenia: że za długo nie śpi, że nie chce jeść, że jest za bardzo aktywna, że nie jest wystarczająco aktywna, że za długo śpi. Jakbym nie potrafiła zaufać ani jej, ani sobie. Wszyscy wokół powtarzają jak mantrę: skoro nie płacze, wszystko jest w porządku. Lekarze i specjaliści zgodnie przekonują mnie, że dziecko właśnie ustala swój rytm, i to ja muszę się do niej dostosować. Jeśli nie śpi, najwyraźniej oczekuje naszej uwagi i bliskości, skoro nie je - najprawdopodobniej nie jest głodna. Warunek przybierania na wadze jest spełniony, więc nie powinnam niczym się martwić. Czemu zatem spędzam wolne chwile w internecie przeszukując fora pełne zdesperowanych matek z krzyczącymi niemowlętami? Moje krzyczy sporadycznie. Boję się, że przez własną paranoję będę złą mamą - niepewną, strachliwą, bez zaufania dla własnej intuicji. Strzeli to we mnie samą rykoszetem, bo uzależnię się ponownie od zdania i opinii mojej własnej matki, po raz kolejny nie będę mogła opuścić domu w innym miejscu czując się źle. A przyjdzie nam przecież wyjechać do Wisły, zostać samym z dzieckiem - co wtedy? Abstrahuję już od sytuacji, w której mój mąż wróci do pracy, a ja zostanę z Polą całkiem sama, bez kurateli matki-lekarza, wizyt położnej środowiskowej, pomocy męża. Czyżbym robiła się znów dziwnie nieporadna i pokracznie niepewna? Pół roku terapii, by wrócić do swojego systemu zachowań opartych na pewności siebie i odpowiedzialności za własne działania powoli chowa się w cieniu mojego macierzyństwa. Mówili - wydoroślejesz, jak dziecko się pojawi. Cóż, stało się wręcz przeciwnie. Sama jeszcze bardziej czuję się córką, niż matką. Miłość do Poli jest obezwładniająca, nie ma wątpliwości - kocham jak mama. Ale sama mamą się nie czuję, brak mi pewności, że jestem w stanie swoje dziecko ochronić przed całym światem. Kiedy leżałam w szpitalu zmagając się z hormonalnym huraganem Jane powiedziała: jesteś jej mamą i zrobisz dla niej wszystko. Zwlekłam się wtedy obolała z łóżka, niepomna szwów i bólu pooperacyjnego. W środku nocy podniosłam Polę i sama przystawiłam ją sobie do piersi. Zrobiłam to wszystko zamiast zadzwonić dzwonkiem na położną tylko przez wzgląd na słowa Jane - jestem jej mamą. Teraz powinno być podobnie: znajdę sposób na to nasze nieporadne karmienie, wezmę Polę "na spokój", będę odciągać, jeśli tego moja córeczka potrzebuje. Dam radę sama się nią zająć BO JESTEM JEJ MAMĄ. Wiem, że tak właśnie powinno być, ale strasznie trudno mi uwierzyć, że tak się stanie. I boję się, że Pola na tym ucierpi.

Kiedyś nie było góry, której bym nie przeniosła. Na swoje rozgarnięcie i rzeczoną pewność siebie "złapałam" męża. Mówi, że zakochał się w mojej niezależności. To było cztery lata temu. Co takiego stało się, że całkowicie się zmieniłam? Przestałam wierzyć we własne możliwości i zajęłam się powątpiewaniem. Czy to wina Uniwersytetu i kumoterstwa anty-etatowego, które skutecznie obniża samoocenę? Czy może chodzi o permanentną tymczasowość mojego statusu zawodowego implikującego studiowanie i bycie gdzieś pomiędzy dzieckiem, a dorosłym? Winnego próżno szukać, kiedy czas nagli. Pola niebawem się obudzi i znów będę próbowała ją nakarmić. Nawet, jeśli Uniwersytet w tym wszystkim zawinił, nigdy nie sądziłam, że obwinię swoją jednostkę naukową o moje problemy laktacyjne!

2 komentarze:

  1. Och, no nie można się tak zamartwiać, zdecydowanie za dużo myślisz :))
    Miałam podobny problem z pierwszym dzieckiem, gdy zaczęliśmy używać smoczek, maluch wprawdzie jadł z piersi, ale jego technika się zmieniła, zaczęło to być dla mnie bolesne. Za radą położnej odstawiłam więc smoczek po kilku dniach. Mały był wychowany bezsmoczkowo i chyba wyszło mu to na dobre (przynajmniej nie było dantejskich scen z odstawianiem smoczka, gdy już zrobił się dość duży). Obecnie też nie wprowadzam smoczka. Karmienie piersią - abstrahując od kapusty - jest takie miłe, że szkoda by było odciągać laktatorem i potem podawać. czasu stracisz pełno, a czas jest na wagę złota przecież.. lepiej go spędzić z przyssanym maluszkiem, tylko.. jak go przekonać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie robimy to "na głodniaka". Wyczekujemy cierpliwie bez smoczka do momentu krytycznego, kiedy Pola jest już tak głodna, że nie robi jej różnicy skąd leci mleko. Działało w nocy i rano. Z wrażenia nawet usnęła!

      Usuń

Im więcej komentarzy tym ciekawiej. Piszcie!