niedziela, 18 stycznia 2015

13h, ok 800km, 1 zachwycone niemowlę, 2-ka niewyspanych rodziców

Przyjechaliśmy! Jazda nocą nie należała do najłatwiejszych. Zgodnie z wszystkimi możliwymi badaniami Amerykańskich naukowców z MIT i innych instytucji typu "Pogromcy Mitów" spadek formy między 2 a 5 godziną zdarzył się i nam.

Nasza trasa: do Brna ja, do St. Polten mąż, od końca znów ja za kierownicą
W pewnym momencie po prostu musieliśmy się zatrzymać na Austriackim rastplatz i zrobić godzinną drzemkę, bo dalsze prowadzenie auta byłoby fizycznie niebezpieczne. A skoro Pola na pokładzie to zatrzymywaliśmy się przy nawet najmniejszych oznakach zmęczenia. W Austrii, bo w Czechach przez półtorej godziny jazdy nie uświadczyliśmy ani jednej stacji benzynowej, a było to bardzo trudne dla mnie półtorej godziny. W pewnym momencie malutka zrobiła sobie blisko dwugodzinną przerwę w spaniu i chwilę rozrabiała gdzieś w okolicy granicy czesko-austriackiej. Zupełnie rozbudziła ją para Polaków, która zatrzymała się obok nas. Pan ubrany w sweter z niemiecką flagą zaczepiał paski na swojej przyczepce towarowej (paski również w kolorach niemieckiej flagi), podczas gdy pani wyprowadzała wówczas na spacer kotka. Zwierzę zafascynowało Polkę na bardzo długo i walka o kolejne uśnięcie nie należała do najłatwiejszych. Kiedy jednak nam się udało i ja razem z Polą zasnęłam na tylnym siedzeniu przykryta jej kołderką, malutka spała chyba do 7 rano.

Zjedliśmy śniadanie w Landzeit'cie (najdroższe Egs & Ham jakie jadłam - 7 Euro!), Pola robiła furorę towarzyską raczkując po stoliku i przybijając piątkę całej, 20-to osobowej grupie, która wlała się do restauracji równie jak my wymęczona podróżą. Na miejscu byliśmy jakieś 13 godzin później wypompowani na maksa.

Z radością przyjęliśmy pierwsze oznaki zmęczenia naszej córeczki i razem z nią ułożyliśmy się na popołudniową drzemkę... do 17:30, kiedy to powoli zaczęła ściągać reszta rodziny: Kuzyn z dwójką szkrabów (1,5 i 3), wujek z ciotką (ci z Niemiec), rodzice i teściowe.

Dziś, dzięki uprzejmości apartamentu rodzicielskiego w końcu odespaliśmy podróż i trudy tygodnia przygotowań do wyjazdu. Mąż próbuje wcisnąć się w swój strój narciarski, ja piszę bloga, Polka słodko śpi w swoim łóżeczku. Za chwilę pewnie się obudzi, zje obiadek i pójdziemy na sanki, bo śniegu napadało przez noc pięknie tak, że góry dookoła puchate a drzewa ciężkie od tej zimowej pierzynki. Taką zimę to rozumiem!

Zdjęcia: max 5 kroków od drzwi naszego apartamentu!

Widok na dolinę z miasteczkiem Soll

Przy takiej pogodzie to można sankować, zaraz idziemy!

Wszystkie zdjęcia robiłam w kapciach, nie wychodząc dalej niż 5 kroków od drzwi!



5 komentarzy:

  1. Narty! No pełna zazdrość. Też po ciuchutku marzyliśmy, aby w tym roku zaliczyć, Alpy, no ale nie mielibyśmy z kim zostawiać M. a jeździć na zmianę, no nie bardzo. Ale raz w tym roku poszusowaliśmy, więc jestem prawie usatysfakcjonowana ;) Bawcie się dobrze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jazdę na zmianę też średnio widzę, ale czasem trzeba bo dziś np. mąż sankował Polę, a ja na stoku z resztą familii bo dziadkowie u nas w formie młodzieniaszków i do siedzenia w domu się nie kwapią. Może jutro się uda poranną zmianę na stoku zaliczyć, zanim reszta się zbierze!

      Usuń
  2. no bo u nas zimy zimą nie ma. może na wiosnę będzie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na wiosnę to liczę, że będzie jednak +, bo kroi się remont, a ściany przy - nie wyschną!

      Usuń
  3. Ale czaaaaad! Bosko!! widzę to - taki widok, i jeszcze drewniana chata, kominek i ja ubrana w onesie w reniferki:) No i kawa :)
    Odpoczywajcie!!!

    OdpowiedzUsuń

Im więcej komentarzy tym ciekawiej. Piszcie!