czwartek, 15 stycznia 2015

Jedziemy na ferie!

Jedziemy na ferie. A dokładniej pakujemy się na ferie. Oczywiście w myśl mojej nowej lektury postanowiłam zrobić to z Małgosią Rozenek i jej rozdziałem o tożsamym z moim tytule Jedziemy na ferie.



Propozycja PPD odnośnie spakowania walizki jest rewelacyjna i zapewne niejednemu wczasowiczowi sporo ułatwi. Moje zamiłowanie do tworzenia list i wieloletnia w tym zakresie praktyka świadczą, że znam się na temacie i potwierdzam – da się na tym zestawie przetrwać podczas wyjazdu na narty:

· kurta puchowa i sportowa
· ciepłe spodnie narciarskie
· 2 swetry
· 4 koszulki pod sweter
· 1 bluza z polaru
· Czapka
· Szalik
· Rękawiczki
· Śniegowce
· zestaw bielizny (w tym sportowej)
· skarpety (jak są to narciarskie)
· kask
· gogle

Za przydatny uważam również fragment o tym, jak dbać o narty, sanki i łyżwy, bo zazwyczaj się o tym zapomina. Zamiast jednak bawić się w ostrzenie i smarowanie osobiście uważam, że lepiej oddać narty do serwisu, a jeszcze lepiej (co uczynię) wypożyczyć na miejscu. Specyfika sprzętu zmienia się z roku na rok, wypożyczenie nie jest już aż tak kosztowne jak kiedyś. Swoje warto mieć tylko buty i kask, bo wiadomo, że pożyczanie tychże nie bywa aż tak bezpieczne (z dermatologicznych względów).

Brakuje mi jednak u Rozenek stosownej porady na temat wyboru sanek, bo żeby je zakonserwować, warto je najpierw kupić, a sanek na rynku polskim (i zagranicznym) dostatek.

Jakie sanki wybrać?
Sanki – prosta sprawa – wydawałoby się. Nic bardziej mylnego. Mogą być drewniane, metalowe, z pianką, ze śpiworem, z oparciem, bez, plastikowe, z pchaczem, dwuosobowe, ze zdejmowanym oparciem – cała masa. Widziałam np. w Dechatlonie standardowe, drewniane saneczki za kosmiczną cenę ok 150zł. Jest też oczywiście wersja droższa, za 199zł. Nie zgłębiałam różnic, bo na pierwszy rzut oka różnią się nazwą. Do kompletu można jeszcze dokupić oparcie do sanek przykręcane (niepraktyczne rozwiązanie), odkręcane (ok 50zł). Jak na mój gust - za drogo. Okazuje się jednak, że rynek ma na ten temat inne zdanie, bo np ten sklep oferuje różne sanki w zbliżonych i wyższych cenach. Atrakcyjnie brzmiące drewniane sanki składane i cena 200-300zł może mylnie sugerować kupującemu, że dostanie kompaktowy produkt, który złoży się na płasko i zmieści w każdym aucie. Tymczasem za tą zawrotną cenę dostaniemy nic więcej, jak tylko zwykłe drewniane saneczki i oparcie, które od biedy będzie można położyć obok. Ciągle są to zwykłe drewniane sanki i ciągle zajmują pół auta. 

Identyczne sanki można kupić np. w Praktikerze za cenę ok 80zł (zdecydowanie lepsza opcja!). Natomiast zwykłe drewniane saneczki, jak te od Dzieci z Bullerbyn można dostać w sieci (Allegro) już za rozsądne 50zł. 

Sanki drewniane są śliczne, ale czy na pewno są praktyczne? 

Są dość bezpieczne, bo nie mają żadnych ostrych krawędzi. Oparcie zapewnia stabilizację dziecku (i moim zdaniem powinno być używane przynajmniej do wieku przedszkolnego, sanki bez oparcia zostawmy łobuzom z podstawówki) i spokój rodzicom. Sanki są lekkie a dziecko może też samo je pchać świetnie się bawiąc. Niestety nie jest to zakup na lata, bo bez konserwacji lakier może zacząć odpryskiwać, mogą łatwiej nasiąkać wodą. Mogą też łatwiej pęknąć podczas zderzenia, np. z innymi sankami, skoku na zaspie czy innych szaleństw, kiedy zostawi się dziecko samo z ojcem - wiadomo.

Można zawsze kupić sanki metalowe. Obawę o "przytulność" i wygodne siedzisko niweluje wszechobecna gąbka, która zapewnia miękki podpupnik każdemu maluchowi. Ceny metalowych sanek są o dziwo ciut niższe niż tych drewnianych (w Praktikerze 10zł mniej, w Smyku ok 100zł).Tu z kolei trzeba dbać o ostrość płóz i pilnować, żeby nigdzie nie wdała się korozja.



Są jeszcze sanki plastikowe, które ze wszystkich uważam za najmniej bezpieczne i najmniej wygodne dla takiego małego dziecka, jak np. Pola, ale za to świetnie zmieszczą się w bagażniku i kupimy je już za 30zł. W razie niskiego budżetu można takie kupić, ale należy pamiętać, żeby zapewnić maluchowi dodatkowe podparcie, nie jechać za szybko, a szaleństwa sankowe odłożyć, aż dzidziuś podrośnie. 

Wybierając sanki pamiętajmy też o własnym komforcie: czy chcemy je ciągnąć czy pchać? Jeśli mamy psa, który lubi ciągnąć taki sprzęt warto pomyśleć o sportowych sankach do psiego zaprzęgu, ale to koszt ok 2-3 tys. zł! Ale w sumie nie widzę przeszkód, żeby nasz Atosek pociągnął takie zwykłe (pod warunkiem, że nauczy się perfekcyjnie komendy STÓJ!). 

Zwykłe sanki z pchaczem, mimo, że wyglądają okazale, nie zajmują aż tyle miejsca w samochodzie, bo pchacz się odpina, podobnie oparcie. Sanki ze sznurkiem czy z pchaczem - różnica logistyczna niewielka. Za to duża, jeśli idzie o rozmiar i śpiwór. Jeśli chcemy wydać trochę więcej można kupić ze śpiworem, który zawsze później można przełożyć do wózka. Jeśli natomiast myślimy perspektywicznie - warto kupić sanki dwuosobowe. Nie zawsze trzeba ich używać w taki sposób - oparcia są odpinane. To koszt ok 170-200zł (np. takie), ale za to bez kłótni pojedziecie całą rodziną na niedzielny, zimowy spacer. Poza tym taki koszt rozłożony na dwójkę dzieci nie jest aż tak duży. To też świetny pomysł na prezent świąteczny, urodzinowy czy inny dowolny. 

My połączymy wiele z powyższych opcji i pożyczymy (najbardziej ekonomiczna wersja) sanki metalowo-drewniane z pchaczem od mojej siostry, a na kolejne święta kupujemy podwójne!

Wracając jednak do PPD: Małgosia pisze o konieczności przeglądu samochodu przed wyjazdem. Zgadzam się, bo hamulce zimą mają działać, jak żyleta, nie można utknąć nigdzie z niemowlęciem na pokładzie. Przegląd jest równie ważny, co odpowiednie zapakowanie samochodu. Bezpieczeństwo nie kończy się na wymianie płynów w aucie i zimowym spryskiwaczu. 

Jak przygotować auto do podróży?
Wiadomo - standardzik: zimowe opony (przypominam - wymieniamy, gdy temperatura spada do 6-7 stopni, nie poniżej zera!), wymiana piór w wycieraczkach (brudna szyba to bardziej zmęczone oczy i zmniejszony czas reakcji na drodze), zimowy płyn do spryskiwaczy. Jedziemy bezpiecznie, na śliskiej nawierzchni zmniejszamy obroty - te sprawy. 

Ale jest kilka rzeczy, o których lubimy zapominać, a mają ogromny wpływ na bezpieczeństwo. Przede wszystkim: czy wiesz ile ważą rzeczy podczas zderzenia? Komórka standardowej wagi (200g) przy zderzeniu ok 50km/h uderza z siłą 6 kg! Walizka - 900kg. Torba z laptopem - 45kg, zwykła butelka z piciem - 30kg. Pies (15kg) rozpędza się i uderza z siłą 450kg, a zwykły tablet z siłą 15kg. Więc mając to na uwadze pamiętajmy: kabina auta to nie bagażnik! Płyty przechowujemy w uchwytach, drobiazgi w kieszeniach na drzwiach bądź siatkach za siedzeniami. Dodatkowo przy pojazdach typu combi/SUV stosujemy maty na bagażnik lub siatki trzymające bagaże w ryzach, jeśli mamy kratkę to wystarczy. Najcięższe przedmioty wkładamy na spód, żeby w przypadku hamowania nie nabrały pędu i nie "wjechały" w pasażerów z dużą siłą. Pasażer przedniego siedzenia nie wiezie nic na kolanach (chyba, że marzy, by torba z kanapkami odbiła się od poduszki powietrznej i uderzyła go w twarz z prędkością 300km/h - co kto lubi). Jest więcej takich zasad, ale zamiast je wszystkie tu przytaczać odeślę do playfulskoda.com, gdzie znajdziecie ich więcej - nie wszystkie przydają się na wyjazdach zimowych - wiadomo.

Warto pamiętać jeszcze o bezpieczeństwie w razie wypadku/awarii: gaśnicę, trójkąt i apteczkę wyciągamy na wierzch, żeby mieć do nich dostęp (ludzie uwielbiają je przewozić w schowku na koło zapasowe). Narty przewozimy na dachu, przewóz w środku, kiedy jedzie z nami niemowlę, zostawmy miłośnikom ekstremalnych wrażeń. 

Nie wspominam o fotelikach (wiadomo, RWF, do poczytania tu), ale dodam tyko, że dziecko powinno jechać od strony pasażera. W razie wypadku łatwiej jest ratownikom dostać się do dziecka od strony pobocza. Poza tym - umieszczamy na szybie naklejkę, że jedziemy z dzieckiem. Wtedy, w razie wypadku, ratownicy najpierw szukają dziecka, potem dorosłych. 

Apteczka
Rozenek pisze jeszcze o apteczce. PPD radzi by wziąć: maść na stłuczenia (Voltaren, Altacet), środki przeciwbólowe, środki przeciwgorączkowe (teraz to to samo), opaskę elastyczną, kompres, bandaż podtrzymujący, środki do dezynfekcji (Octenisept), maść na odmrożenia (np. Cicaplast z La Roche Pose), środki na przeziębienie. My dorzucamy jeszcze leki na alergię (bo oboje mamy po kilka każdy) i osobną apteczkę dziecięcą, a w niej: paracetamol w syropie, woda morska do nosa (na wypadek kataru), plastry dziecięce (mają inny klej i ciekawe wzorki - warto kupić te dedykowane maluchom), lek na alergię dla maluszków (Ketotifen), sól fizjologiczna. Przed podróżą na wszelki wypadek przypominamy sobie zasady pierwszej pomocy i w drogę. 



My jedziemy na noc, bo Pola nadal protestuje w czasie jazdy. Dlatego nie potrzebujemy wypełniaczy czasu dla dziecka i będziemy się rzadziej zatrzymywać. Pytałam pediatry i mówi, że w naszej sytuacji niesubordynacji i buntu pasażerskiego mamy po prostu jechać ile się da. Pola jest też duża, więc zakładam, że na trasie 800-900km uda się z 2-3 przerwami dojechać. To nasza pierwsza, tak duża wyprawa autem, ale w sumie w najgorszym wypadku posiedzimy dłużej w jakimś austriackim auto-grill'u, Pola będzie się bawić do zmęczenia, a ja pochłaniać szarlotkę z sosem waniliowym na gorąco i zdawać relację na blogu z międzynarodowych wojaży naszej córy. 






7 komentarzy:

  1. Nie jestem na czasie chyba bo nie wiedziałam, że Pani Rozenek stworzyła taki pomocny poradnik. Osobiście wyjeżdżaliśmy już tyle razy i za każdym razem bierzemy za dużo więc już nawet przestałam z tym walczyć;) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozenek wydała "Rok z Perfekcyjną Panią Domu" - musiałam mieć, no musiałam! ;)

      Usuń
  2. Udanych wakacji zatem! Na pewno dacie radę! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daliśmy. Już jesteśmy na miejscu i niebawem relacja z podróży z niemowlęciem jakieś 900km wgłąb Alp! Spoiler: rewelacja!

      Usuń
  3. Udanych wakacji! z taką organizacją musi się udać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Organizacja miała też swoje braki - wiadomo: GDZIE MÓJ SZALIK? (przykładowo)

      Usuń

Im więcej komentarzy tym ciekawiej. Piszcie!