niedziela, 29 grudnia 2013

Nowy rok idzie bardzo powoli

Wiedziałam, że tegoroczny wyjazd do Wisły nie będzie bajkowy, ale tliła się nadzieja na sielankowe spędzenie tych 10 dni. Tymczasem rumor straszny, zamieszania jeszcze więcej, kompromisów i tak zaskakująco dużo (ale dla mnie niewystarczająco). Marudzę, wiem, ale mi wolno. Bo Święta fatalne, to ten czas miał być wyjątkowy. A tu do roboty gonią, po artykuły dzwonią. Chyba pisanie okaże się mniej denerwujące niż wszechobecny chaos.

Mam niesamowicie dużą potrzebę samotności, ciszy i spokoju. Mam wrażenie, że jedyną osobą podzielającą mój stan ducha jest kot, który również ucieka przed wysokimi dźwiękami i nadaktywnością wszystkich niemal domowników. Nie wiem co nastraja mnie bardziej depresyjnie: perspektywa szwagra na imprezie sylwestrowej, czy może potencjalna wizyta teściów w Wiśle, kiedy już wszyscy znajomi stąd wyjadą? Nie mogę jakoś nacieszyć się tą ciążą. Od początku byłam z tym wszystkim zabiegana. Kiedy ewentualnie miałam trochę czasu na to ciążowanie - nie czułam jeszcze ruchów maleństwa. Teraz, kiedy już ją czuję i do końca zostało niewiele - mam wrażenie, że tracę cenny czas. Wszystkie te pierdoły o prenatalnych przyzwyczajeniach, które chciałam wcielać teraz w życie - wzięło w łeb. "Przebywaj w ciszy", "dzieci lubią spokój i równowagę", "nie denerwuj się" itp. itd. Tymczasem pewna roczna dziewczynka drze się w niebogłosy niemalże cały czas (jasne, wytłumacz dziecku, że ma być cicho - szczęścia zdrowia), wszystko bardzo głośne i rozgadane (nie uciszę znajomych, bo nie taka jest idea tego wyjazdu), ja permanentnie zdenerwowana (bo głodna, bo zła, bo wszystko mi przeszkadza). Nie jest to błogosławiony czas ciąży. Swoją drogą - pierwszy czas, kiedy mam szansę poodpoczywać od pracy, uczelni, domowych obowiązków, mojej rodziny. Mam wrażenie, że nie wykorzystuję go jak należy, a co gorsza - że nie dbam odpowiednio o małą Polę.

Że ją stresuję, spędzam czas w głośnych pomieszczeniach, nie wysypiam się, chodzę późno spać, źle się odżywiam - albo nieregularnie, że siedzę zamiast leżeć, że chodzę ze szmatą po domu i ścieram stoły zamiast się zrelaksować. A jeszcze perspektywa tych dodatkowych odwiedzin? Mam ochotę wrzeszczeć: ZOSTAWCIE MNIE W SPOKOJU! Ale to i tak niewiele da, bo przecież mogę zamknąć się w naszej sypialni i błogi spokój nadejdzie w okamngieniu - a mąż nie zrozumie, że nie o to mi chodziło. Impas. Z jednej strony uświadamiam sobie, że dużo tracę, a z drugiej mam to w nosie i najchętniej obejrzałabym Familiadę jedząc rosół w pustym domu rodziców, kiedy Ci balują w Istebnej. Niestety, nawet gdybym heroicznie postanowiła porzucić Wisłę i wybrała cierpiętniczą ucieczkę w domowe pielesze - zastanę tam siostrę i jej znajomych, gdyż anektują dom na Sylwestrowe party dziecięce.

Aż ciśnie się na usta staropolskie przysłowie: Jak nie staniesz, d**a z tyłu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Im więcej komentarzy tym ciekawiej. Piszcie!