Wiedziałam, że tegoroczny wyjazd do Wisły nie będzie bajkowy, ale tliła się nadzieja na sielankowe spędzenie tych 10 dni. Tymczasem rumor straszny, zamieszania jeszcze więcej, kompromisów i tak zaskakująco dużo (ale dla mnie niewystarczająco). Marudzę, wiem, ale mi wolno. Bo Święta fatalne, to ten czas miał być wyjątkowy. A tu do roboty gonią, po artykuły dzwonią. Chyba pisanie okaże się mniej denerwujące niż wszechobecny chaos.
Mam niesamowicie dużą potrzebę samotności, ciszy i spokoju. Mam wrażenie, że jedyną osobą podzielającą mój stan ducha jest kot, który również ucieka przed wysokimi dźwiękami i nadaktywnością wszystkich niemal domowników. Nie wiem co nastraja mnie bardziej depresyjnie: perspektywa szwagra na imprezie sylwestrowej, czy może potencjalna wizyta teściów w Wiśle, kiedy już wszyscy znajomi stąd wyjadą? Nie mogę jakoś nacieszyć się tą ciążą. Od początku byłam z tym wszystkim zabiegana. Kiedy ewentualnie miałam trochę czasu na to ciążowanie - nie czułam jeszcze ruchów maleństwa. Teraz, kiedy już ją czuję i do końca zostało niewiele - mam wrażenie, że tracę cenny czas. Wszystkie te pierdoły o prenatalnych przyzwyczajeniach, które chciałam wcielać teraz w życie - wzięło w łeb. "Przebywaj w ciszy", "dzieci lubią spokój i równowagę", "nie denerwuj się" itp. itd. Tymczasem pewna roczna dziewczynka drze się w niebogłosy niemalże cały czas (jasne, wytłumacz dziecku, że ma być cicho - szczęścia zdrowia), wszystko bardzo głośne i rozgadane (nie uciszę znajomych, bo nie taka jest idea tego wyjazdu), ja permanentnie zdenerwowana (bo głodna, bo zła, bo wszystko mi przeszkadza). Nie jest to błogosławiony czas ciąży. Swoją drogą - pierwszy czas, kiedy mam szansę poodpoczywać od pracy, uczelni, domowych obowiązków, mojej rodziny. Mam wrażenie, że nie wykorzystuję go jak należy, a co gorsza - że nie dbam odpowiednio o małą Polę.
Że ją stresuję, spędzam czas w głośnych pomieszczeniach, nie wysypiam się, chodzę późno spać, źle się odżywiam - albo nieregularnie, że siedzę zamiast leżeć, że chodzę ze szmatą po domu i ścieram stoły zamiast się zrelaksować. A jeszcze perspektywa tych dodatkowych odwiedzin? Mam ochotę wrzeszczeć: ZOSTAWCIE MNIE W SPOKOJU! Ale to i tak niewiele da, bo przecież mogę zamknąć się w naszej sypialni i błogi spokój nadejdzie w okamngieniu - a mąż nie zrozumie, że nie o to mi chodziło. Impas. Z jednej strony uświadamiam sobie, że dużo tracę, a z drugiej mam to w nosie i najchętniej obejrzałabym Familiadę jedząc rosół w pustym domu rodziców, kiedy Ci balują w Istebnej. Niestety, nawet gdybym heroicznie postanowiła porzucić Wisłę i wybrała cierpiętniczą ucieczkę w domowe pielesze - zastanę tam siostrę i jej znajomych, gdyż anektują dom na Sylwestrowe party dziecięce.
Aż ciśnie się na usta staropolskie przysłowie: Jak nie staniesz, d**a z tyłu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Im więcej komentarzy tym ciekawiej. Piszcie!