środa, 23 kwietnia 2014

Polka, mała syrenka

Dawno, dawno temu, kiedy dopisywałam kolejny zawód do swojego CV człowieka renesansu, robiłam jako obsługa klienta detalicznego w niskobudżetowej firmie o nietrafionym profilu działalności. Szef, eko-dres, dostał pewnego dnia wezwanie z sanepidu obligujące go do zaszczepienia syna na gro chorób cywilizacyjnych. Kazał mnie, polonistce na emigracji zawodowej, odpisać przekonująco, że szczepień nie będzie. Jestem córką lekarza, moja teściowa pracuje w sanepidzie wojewódzkim. Zwolniłam się.

Dziś sama szczepiłam blisko 7-tygodniowe niemowlę własnego autorstwa. Zaczęło się od wizyty w gabinecie pediatrycznym. Przemiła lekarka dopytuje o zwyczaje Poli:
Lek. med.: A często budzi się w nocy do karmienia?
Ja: Różnie. Zdarza jej się co 2 godziny, ale czasem przesypia 6, 7 godzin jednym ciągiem. Czy budzić?
Lek. med.: Zaraz ją zważymy, jeśli równo przybiera... - po czym obrzuciła moją golutką córę doświadczonym spojrzeniem wieloletniej praktykantki i nie kryjąc zdumienia skończyła afirmatywnie - Przybiera. Nie budzić.

Polka ważyła dziś 5380g. 7 tygodniowe niemowlę z bujną czupryną. Dzień wcześniej na rodzinnym party ktoś wziął ją za "odchowane, półroczne". Dziecko zważone, zmierzone, przewinięte, ubrane, zbadane i nawet nie kwęknęło. Polka pięknie uśmiechała się do pani doktor, gaworzyła zaciekle w korytarzu, uwodziła przechodniów. Na chojraka wparowałam z nosidełkiem do gabinetu szczepień. Matko! Co to była za syrena! Polka odpaliła największy kaliber i rozpłakała się na całego. Nic dziwnego - niemowlęta odbierają przez skórę dwa razy wrażliwiej niż starsze dzieci. Przy ciągle jeszcze przytłumionych pozostałych zmysłach, dotyk jest u nich szczególnie dobrze rozwinięty. A tu nagle igła i szczepionka (skorelowana, czyli bardziej pewnie bolesna!). Serce mi się ściskało, kiedy tuliłam małą Polę płaczącą pierwszy chyba raz prawdziwymi, rzewnymi łzami. Przekupiona porcją mleka prosto z maminego baru usnęła.

Wykorzystując sytuację zadecydowałam: idziemy na spacer. Lady Mama dzielnie towarzysząca mi podczas całego zajścia (co dziwne, nie dolewała tym razem oliwy do ognia) stwierdziła:
Lady: To pójdę z wami, co będę podjadać w domu.
Ja: ...
Lady: No pójdę, pokłócimy się, będzie fajnie!

Kłótni nie było. Była za to bohaterska akcja pomocy kosowi. Zaciekawił mnie ptak dyndający głową w dół. Po włożeniu okularów okazało się, że to sytuacja awaryjna. Dwa tygodnie temu, podczas otwarcia sezonu wędkarskiego, któremuś rybakowi linka musiała wystrzelić prosto na drzewo. Pech chciał, że na feralnej gałęzi przysiadł sobie kos. Nóżka zaplątała się w żyłkę i ptak ugrzązł. Próbował odlecieć, spadł i dyndał. Los jego był przesądzony. I nagle zjawiłam się ja. Zdecydowałam, że go uwolnię. Gałąź wysoka, drzewo liche - nie wdrapię się. Poza tym moja awersja do łażenia po drzewach, lasach i bratania się z gruntem nie pozwoliłaby mi na aż tak zakrojoną akcję. Wykpiłabym się sama przed sobą, że po cesarce, że nigdy nie łaziłam po drzewach i nie potrafię - guzik prawda! Potrafię, ale nie chcę. No, ale - jak nie siłą, to sprytem. Wzięłam leżącą nieopodal gałąź i udało mi się przeciąć nią linkę (dociskając ją do wyższej gałęzi i pocierając do skutku). Uwolniony ptak nawet nie podziękował! Odleciał, przysiadł pod sosenką nieopodal (czyli jednak czegoś się nauczył) i jął oglądać stan swojej nóżki. Na moje oko, postronnej adeptki weterynarii (bo obserwowałam siostrę w akcji) - będzie z nim dobrze. Lady Mama zachwycona, łzy w oczach, Polka obudzona. Cała akcja przeciągnęła nam spacer tak, by wracać do domu w świeżo rozpoczynającej się burzy.


Pierwszy grzmot (na moje ucho jakieś 500 metrów o nas!) przeraził moją córeczkę do gromkiego płaczu. Nie pomogło przekonywanie, że zaraz będzie w domu. Nakarmiona, przebrana, przewinięta - postanowiła wrócić do szpitalnych wspomnień i jak na zawołanie zaczęła płakać. Nie przestawała. Pomagała tylko karuzela nad łóżeczkiem, ale i tak na krótko. Jednocześnie głodna, śpiąca i z bolącą po szczepieniu nóżką zanosiła się łzami. Te wywołały męża z pracy kilka godzin przed planowym opuszczeniem stanowiska. W ekspresowym tempie zaliczył kilka aptek i wrócił do domu z termometrem, paracetamolem (truskawkowy? serio? dla niemowląt?), gazikami i wszystkim innym potrzebnym. Ostatecznie usnęła i mam nadzieję, że obudzi się jak rybka welonka - z zanikiem traumatycznych wspomnień ostatnich 12 godzin. A jak nie to trudno, niech już będzie paracetamol o smaku truskawkowym.


8 komentarzy:

  1. Truskawkowy paracetamol, serio?:/ mam nadzieje ze jednak obeszło sie bez a Mala Syrenka aka Polka rzeczywiscie obudziła sie jak rybka welonka:) ps. Kocham postac Lady Mamy! Przekaz prosze:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spała ale w cyklach dwugodzinnych. Uwieszona na mamie. Obudziła się radosna i wyspana - ja nieprzytomna i wymęczona. Lady dziękuje :) A paracetamol... podobno nie robią innego. Mąż kupił, Lady Mama kupiła. Każdy różnej firmy, oba truskawkowe.

      Usuń
    2. Cykle dwugodzinne są mi obce i na samą myśl dostaję gęsiej skórki - współczuję! Ale też aż takiej sielanki żeby spała 6-7h nie mam:)

      Paracetamol truskawkowy dla noworodków jest moim osobistym farmaceutycznym hitem, nie miałam o jego istnieniu pojęcia, a i mnie ten zakup czeka;)

      Pozdrawiam obie (a razem z Lady wszystkie trzy!) dzielne poszczepienne dziewczyny! X

      Usuń
    3. też jestem fanką Lady Mamy. Zwłaszcza po jej kuchennych wyczynach ze świątecznego odcinka!
      Co do szczepień.. to zawsze są dla mnie ciężkim przeżyciem, czuję się jakbym zdradziła swoje dziecko prowadząc je do tego gabinetu wprost pod igłę..
      a tak z innej beczki - co to za kocyk ze zdjęcia? skąd on?

      Usuń
    4. Miałam wrażenie, że Pola wini mnie za całe zamieszanie. Pielęgniarka cichaczem stanęła z boku, ja byłam od przodu! A kocyk dostałam od ciotki. Ma metkę Smiki (czyli seria ze Smyka), ale na stronie go nie widzę nigdzie.

      Usuń
    5. popatrzę i tak, dzięki za cynk

      Usuń
  2. To jest absolutny znak, że noworodkom i niemowlętom truskawki szkody nie zrobią, ergo: można jeść truskawki karmiąc piersią. A wręcz jest to wskazane. Badania laboratoryjne wielkich koncernów farmaceutycznych nie mogą się mylić

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Obawiam się jednak, że do syropku dodali sam koncentrat smaku, czyli coś, co z truskawką ma niewiele wspólnego.

      Usuń

Im więcej komentarzy tym ciekawiej. Piszcie!