Lady Mama w szpitalu. Wczoraj była operowana, więc mąż miał kilka godzin solo z Polką, a ja kilka godzin prasówki przy maminym łóżku. Mimo, że cały prawie czas spała, cieszę się, że tam byłam. Zwykłe zwilżenie ust, przetarcie buzi, poprawienie poduszki - wszystkie te małe rzeczy urosły dziś do rangi wielkich czynów. Zwłaszcza, że siedziałam zwinięta w kłębek na niewygodnym krześle z epoki wczesnego Gierka. To nie apologia mojego heroizmu, ale odkrycie przywiązania i miłości. Widok Lady takiej zmienionej i bezradnej zawsze działa na mnie jak swoiste katharsis. Jej twarz pozbawiona jest wtedy dobrotliwego, matczynego uroku, jej specyficznej delikatności i kobiecej subtelności. Zamiast mamy, którą znam, widzę kamienną maskę pozbawioną mimiki. Oszczędność w gestach niweluje przecież ból. Buzia Lady wydaje się w takich chwilach jakby większa, zupełnie inna w proporcjach. Bardzo jest wtedy podobna do swoich zdjęć z młodości. Sprzyja temu statyczność, bo Lady w ruchu ani na chwilę nie zatrzymuje swojego ciała w jednej pozycji. Nawet na zdjęciach wygląda dynamicznie (czy tak się da?). Widok nieruchomej twarzy jest bardzo niepokojący - if you know what I mean. Boję się wtedy tak samo, jak o śpiącą spokojnie Polę i nachylam się nad mamą słuchając czy oddycha.
Sama logistyka dnia była wczoraj na bardzo wysokim poziomie. Żeby dotrzeć do szpitala w Tarnowskich Górach musiałam wcześniej przekazać Polę mężowi gdzieś w Chorzowie (nota bene na ulicy Matki Polki). Dojechałam, z trudem, pilotowana przez koleżankę. Ponieważ sytuacja była nietypowa, również nietypowo postanowiłam wyżywić się w szpitalnej kawiarni. Zwykła kanapka z szynką, pomidorem i ogórkiem (z sałatą!). Być może poczułam na języku odrobinę majonezu. Do tego ciasteczka orkiszowe sztuk 2. Żywność ekologiczna. Wracałam do domu głodna jak pies, bo ostatni mój posiłek był ok. 12:00 (kanapka). Odwodniona (bo mało piłam), głodna, dotarłam do domu z migreną wielkości małego miasteczka. Zwymiotowałam chyba całe to "kontrowersyjne" żarcie. Karmię Polę, nie usypia (nic dziwnego, pod moją nieobecność spała od 16:00 do 21:30). Zaczynam googlować czy zatrucie pokarmowe ma wpływ na niemowlę - nie ma. Pola usypia kiedy zaczyna się druga połowa meczu. Przesypiamy do karnych. Wraca mąż, śpimy dalej. Pola budzi się ok 3, karmi się, nie usypia. Walczymy o kupę, usypia ok 4:30. Budzi się w okolicach 5 rano. Przejmuje ją mąż, ja nie kontaktuję. Wracają oboje do łóżka po godzinie i śpimy (przynajmniej my z Polą do 8 rano). Budzę się, męża nie ma.
Dalej standardowo bardziej lub mniej: kaszka, mleko - Pola nie chce. Marudzi przez 2 godziny, dużo płacze. Mnie wysiada cierpliwość, krzyczę na nią, że nie ma przecież powodu do płaczu, bo jest odbita, ma sucho i jak jest głodna to ma aż 3 alternatywy (butla, pierś, łyżeczka - żadnej nie chce). Okazuje się, że nie mam racji, Pola odbija, głupio mi. Ale przynajmniej się uspokaja. Noszę ją przez te 2 godziny, urządzam mężowi awanturę przez telefon, dzwoni Agata. Uspokaja mnie jakoś. Zastanawiamy się obie, czy na serio papierosy są szkodliwe dla karmienia piersią, rozważam odciągnięcie mleka na dwa dni i walnięcie kilku setek wódki. W trakcie dywagacji Pola usypia na moim ramieniu. Czuję się najgorzej, ale tłumaczę sobie, że to stres. Przyznaję, Polka mało kiedy jest aż tak zmierzła. I wybrała sobie dziewczyna akurat dzień, kiedy bardzo chcę jak najszybciej jechać do Lady, ogarnąć mieszkanie, zrobić zakupy. Ostatecznie mieszkanie posprzątam spokojnie wieczorem, kupię w Almie, przywiozą do domu (trudno, za wygodę trzeba płacić), o 14 będę u Lady, mąż uśpi Polę a ja pojadę jeszcze po wsparcie moralne do A. (mieszka tuż obok szpitala). Oj, dzień dziś na miarę pogody.
o rety, trzymam kciuki za Lady, a Ciebie przytulam na odległość! trzymaj się
OdpowiedzUsuńDzięki Kochana! Właśnie wróciłam od Lady i jest turbo dzielna. Daje radę lepiej, niż ja po cesarce. Ma na sali drugą lekarkę więc mają vip-owski pokój najdalej od zołz-pielęgniarek, jak tylko się da. Liczę, że szybko się pozbiera. No musi, bo bez niej dom pusty jak nie wiem!
Usuńdobrze sie czyta szczere blogi takie, których tresci nie zawsze są lukrowe, bo macierzynstwo tez przeciez takie nie jest. I czesto zdarza sie slabszy dzien. A moja Cora wyczuwa moj podniesiony poziom stresu i pospiechu i tez wtedy czesto daje popalic;-)Ja rowniez trzymam mocno kciuki za szybki powrot Lady do domu w doskonalej formie. Dori
OdpowiedzUsuńTo prawda, nie zawsze jest cukierkowo, ale nie będę udawać, żem matka idealna. I tak jestem najlepszą mamą, jaką potrafię być. Ostatecznie przecież usnęła spokojnie, obudziła się szczęśliwa i wszystko gra. Ja też zluzowałam, jak tylko Polka poszła w kimę. Lady dziękuje za życzenia powrotu do zdrowia i obiecuje wywiązać się z zadania wyzdrowienia i dodomowienia ;)
UsuńDziewczynki, trzymajcie się wszystkie! :*
OdpowiedzUsuń