piątek, 25 lipca 2014

Wyniki konkursu na reportaż z dnia dziecka

Pisanie zawsze przychodziło mi łatwo. Na tyle prosto, że ze zdziwieniem obserwuję męża mozolącego się nad kolejnymi stronami doktoratu. Jak to możliwe, że innym literki nie układają się z taką prędkością? Widać przecież po moich postach rozgonienie, szybkie tempo i niecierpliwość by kliknąć "opublikuj". Często się mylę, robię głupie literówki, nie czytam dwa razy przed publikacją (no bo i śpiąca, czy raczej budząca się Pola, nie pozwala). Kiedy zostałam dyplomowanym krytykiem literackim dotarło do pustej łepetyny, że style pisania są diametralnie różne, ale i prędkość, łatwość pisania też jest inna. Podczas gdy ja galopuję sobie swobodnie po kolejnych paragrafach inni obmyślają, planują, by później mozolnie napisać to, co sobie przygotowali. Różnie jest. Różne też teksty przysłano nam z racji konkursu, o którym trąbiłam tu, a Ruby Soho tu. Style są różne i widać, jak bardzo dziewczyny starały się opisać jaki Dzień Dziecka urządziły swoim mlauszkom. Z rozczuleniem, i zdziwieniem, ale przede wszystkim z zadowoleniem czytałam teksty, pisane równie szybko i łatwo, jak moje - bo od serca. Mamy napisały tak, że aż chciałam przyjść i popatrzeć. Jakbym czytała zajawki nowych odcinków jakiegoś familijnego serialu: plastyczne, żywe opisy tego, jak to mamy (i tatusiowie) kochają swoje pociechy. Bo w sumie nie chodzi o to co zaplanowali na ten dzień (chociaż to właśnie oceniałyśmy z Ruby), ale o to, jak dużo miłości i ciepła chcieli przelać na swoje małe latorośle. I napisali o tym nam właśnie na konkurs. Żałuję bardzo, że tak mało zgłoszeń przyszło, bo pewnie gdzieś to tu, to tam kryją się fantastyczne historie zasługujące na nagrody. A jeśli nie na nagrody (bo może nie ta klasa wiekowa), to chociaż na podzielenie się, pochwalenie? Skromnie liczę, że przy kolejnym konkursie będzie nieco więcej chętnych. A może mając na uwadze reedycję konkursu za rok (jak budżet pozwoli) trochę lepiej, inaczej zaplanujecie Dzień Dziecka, by opowieść zakwalifikowała się do "Top Ten" blogosfery?

W przypadku tego konkursu mamy TOP FOUR finalistek. Miały być trzy nagrody, a będą cztery! Dla przypomnienia - grałyście o:  kocyk i poduszkę niemowlęcą marki Instytut Doświadczeń, książeczkę Cyferki Jacka Cygana oraz Album Małego Dziecka z wydawnictwa Wilga od Life Stajla Baby Blog, apaszkę od Ekoubranek. Tu nic się nie zmienia. Dodatkowo postanowiłyśmy z Ruby wyróżnić jeszcze czwartą finalistkę. Czwarte miejsce wygrywa upominek od Instytutu Doświadczeń (do wyboru, do koloru: przytulanka, metkowiec - zabawka sensoryczna, poduszka lub 60% zniżki na jednorazowe zakupy!)

By nie przedłużać, niniejszym ogłaszam:

1. Martyna Świerczyńska - za super pomysł, który chyba sama zgapię za jakiś czas!

2. Karolina Borycka - za piękny dzień i zadowolonego synka z masą skarbów zakopanych gdzieś niedaleko ;)

3. Zuzanna Clowes - za storpedowanie grona jury tekstem last minute i za przegonienie dziecka po połowie Katowic (in plus oczywiście)

4. Dorota Milowska - za Martoludka tańczącego w wózku do orkiestry.
By nie pozostawać gołosłowną, za pozwoleniem regulaminu, zamieszczam zwycięskie teksty. Dziewczyny proszę o przysłanie mi adresów do wysyłki. Panią Martynę zapraszam do DaWandowego butiku celem wybrania sobie nagrody. Wszystkim pozostałym uczestniczkom również gratuluję super Dnia Dziecka, dziękuję za udział w zabawie i obiecuję zorganizować jakąś jeszcze za chwil kilka. Może zimą, kiedy z nudów usychać będziecie przed monitorami i zrobi się tych zgłoszeń sto i tysiąc? Gratuluję dziewczyny, świetnie napisane, z przyjemnością przeczytane.

Martyna Świerczyńska, gwiazda filmowa ;) i kreatywna mama
Boże, przecież to już jutro. Tak bardzo byłam zajęta organizowaniem urodzin, że zapomniałam iż po drodze mamy jeszcze dzień dziecka. Ba! nie taki zwykły, zupełnie wyjątkowy- bo pierwszy raz obchodzony. Naszego pierwszego dziecka. Póki co jedynego, ale kto wie...? Jagoda zaraz skończy roczek i dostanie masę prezentów (tych chcianych, wyczekanych oraz tych, które pewnie nigdy nie zostaną nawet rozpakowane, zaśmiecających tylko nasz niewielki dom). Może ZOO? Nie, przecież w czerwcu wyjątkowo tam śmierdzi a z resztą w łódzkim ZOO został już tylko słoń, zebra i 2 małpy. Może jest jeszcze lew? Nie, chyba już nie ma lwa. Lunapark odpada, za mała. Filgloraj?- NIE! Przecież te bydlaki ją tam zadepczą. Jedyne co mi przychodzi do głowy, to zrobić jej pamiątkę z tego dnia. Dzwonie więc do naszego "nadwornego" fotografa (obsługiwał nasze wesele, wesela naszej rodziny i znajomych, chrzciny- musi się zgodzić. No i patrzcie, wyjechał na sesję zdjęciową nad morze z młodą parą. Cholercia. Czego ja się spodziewałam dzwoniąc "za pięć dwunasta". Trudno, coś wymyślę. W międzyczasie jeszcze wykonuję kilka telefonów do pani od tortu, do cateringu ustalić menu na urodziny- rodzina jak kampania wojska, więc trzeba zamówić obiad dla 25 osób. Zero pomysłów. A ten dzień powinien być przecież taki wyjątkowy- pomijając fakt, iż każdy dzień jest wyjątkowy dla niej, każdego dnia przecież poznaje i uczy sie czegoś nowego. Co może zadowolić dwunastomiesięczne dziecko? Chciałam, żeby to było coś czego w życiu nie robiła, nie widziała, nie miała styczności. Kiedy mąż wrócił z pracy, wykąpał córę, nakarmił i uśpił- zobaczył moją smutną minę. Nie chciałam się przyznać, że ja- która zawsze wszystko ma zaplanowane, przemyślane i przygotowane, która przewiduje milion scenariuszy "w razie potrzeby", zawaliła w tak ważnym momencie. "No co ci jest, chodzi o to co powiedziałem rano?" Kurde, co powiedział? Chyba tak bardzo byłam zajęta, że nawet nie usłyszałam..."Nie", odpowiadam i uciekam do swoich myśli. Z drugiej strony, przecież ON też mógł coś zorganizować, co nie? Mógł, gdyby tylko chciał- a ja po prostu zbombardowałabym jego pomysły jak japończycy Pearl Harbor, nie pozostawiając na nim suchej nitki i komentując "że nie ma oryginalnych pomysłów, że to lub tamto jest oklepane"... Za dużo chyba mam na głowie:)
Majkel podszedł do mnie, przytulił mnie i powiedział "nie wiem co ci dolega, ale jutro dzień dziecka i musisz się spiąć-bo mam pomysł". Pomysł był ekonomiczny-jak przystało na mojego męża (wyjątkowo oszczędny gość), ale nadzwyczaj mnie zaintrygował swoją inicjatywą. Usiedliśmy więc na kanapie, włączyłam wszystkie światła (nawet halogeny w suficie, które nie doczekały się jeszcze wymiany na wersję LED), ustawiłam kamerę na statywie (bardzo prowizorycznym, bo ułożonym z książek) i włączyłam czerwony przycisk REC.
Ja: "Jagodziu, to my-twoi rodzice- piękni i młodzi:)"
M: wtrąca się "nie mów do nie Jagodziu, jest już prawie dorosła"
Ja: "Kochana nasza córko, za kilkanaście minut będziesz obchodziła swój pierwszy w życiu dzień dziecka, ba! Za kilka dni jeszcze ważniejsza data- twoje pierwsze urodziny- a tymczasem smacznie śpisz w swoim łóżeczku, niczego nieświadoma, taka spokojna "
M: znów wtrąca "co to za nastrój mama wprowadza, nie słuchaj jej- to mówię JA- ojciec twój..."
Nagranie zajęło nam chyba 40 minut, bo w międzyczasie poróżniliśmy się w kwestii omawiania przed kamerą kwestii dziewictwa naszej córki oraz studiów jakie ma zamiar wybrać. Poszło też o pierwszy samodzielny wyjazd pod namiot ze znajomymi.

Mamy zamiar podarować to nagranie naszej pierworodnej jak dorośnie (bliżej nie określiliśmy co prawda pojęcia DOROSŁOŚCI, ale stanie się to gdzieś w okolicach jej osiemnastych urodzin). Za to w dzień dziecka pojechaliśmy na basen z nowym kołem-kaczką i wszyscy się fantastycznie bawili. Dla nas symbolika tego dnia jest już jasno sprecyzowana, zakorzeniona, ale ONA jeszcze nie jest przecież skażona materializmem świata. Cieszyła się chwilą, a kiedy zrobiła się śpiąca płakała jak zwykle. Nie wyczuwała podniosłości tej magicznej daty. Był to dla niej zwykły dzień- ale niebawem może sie to zmienić, gdyż jutro rozwiązanie "zagadki"- będą dwie kreski*?
*Były? - przyp. Instytut Doświadczeń ;)

Karolina Borycka i szalony dzień w lesie (i nieopodal)
Pakujemy się do samochodu i jedziemy... Mimo upływającego czasu z mężem wciąż pamiętamy rodzinne wioski i podwórkowe zabawy. Patrząc na naszego synka, buszującego w swoich zabawkach i wybierającego te, którymi będzie się właśnie bawił, wspominaliśmy nasze wakacyjne zabawy... boisko i godziny spędzone tam na graniu w piłkę, dni spędzone w pobliskim lesie na budowaniu szałasów, wspinaczki po drzewach- zbite kolana, guzy i siniaki, wypady nad wodę, wycieczki rowerowe w bliżej nieokreślonym celu. Do dziś pamiętamy słowa naszego synka: „A gdzie zabawki? Czym się bawiliście?” No właśnie, czym mogliśmy bawić się w tamtych czasach? ...przecież to oczywiste, że wszystkim co udało się znaleźć na podwórku czy też na strychu. Dwa dni później z mężem wpadliśmy na znakomity pomysł, a tydzień później wpakowaliśmy do samochodu najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyliśmy w drogę. Dzień Dziecka dla naszego synka, a dla nas powrót do lat pełnych beztroskiej zabawy. Przygoda dla naszego synka zaczęła się już z chwilą przebudzenia. Poranna toaleta, zjedzenie śniadanka, ubieranie. Patrzyliśmy na naszego synka, który z wielką starannością pakował jedzonko do wiklinowego kosza i wiedzieliśmy, że to będzie udany dzień, pełen wspaniałej zabawy i mnóstwa wspomnień. Na rodzinny wypad wybraliśmy okolice dobrze nam znane... woda, pola, lasy i to towarzyszące nam przez cały dzień słoneczko. Było drugie śniadanko zjedzone na leśnej polanie w towarzystwie motyli i ćwierkających ptaków, było puszczanie kaczuszek na wodzie, było budowanie szałasu z gałęzi znalezionych w lesie, była zabawa w chowanego. Na ten nasz rodzinny Dzień Dziecka w towarzystwie przyrody zabraliśmy też kolorową torbę, do której przez cały dzień synek wrzucał znalezione skarby... kamienie, muszelki, liście, patyki, szyszki, a gdy już nasza przygoda dobiegała końca, mąż wykopał mały dołek i tam zakopaliśmy to co się w niej znalazło. Za kilka lat wrócimy w to samo miejsce, pod to samo drzewo i zobaczymy, czy nasze skarby nadal tam są. Gdy dotarliśmy do domu, opowiadaniom synka nie było końca, aż wyczerpany natłokiem wrażeń, zasnął. Teraz będziemy częściej organizować takie dni, bo widzimy ile sprawia to naszemu dziecku frajdy. Niech jego świat też będzie kolorowy.


Zuzanna Clowes i sławna w blogosferze Mill
Dzień dziecka... Pierwszy, choć nawet nie wyczekany. Rok wcześniej nawet nie byłam w ciąży, a teraz już mam z kim świętować?! Ale jak to? Ale kiedy to minęło? No kiedy?

Pamiętam moje dnie dziecka z dzieciństwa, zabawy z kuzynkami, lody kasate i coca-colę w szklanej butelce, szaleństwa na placu zabaw z moimi 'kuzynkami', skoki w gumę, lalki Barbie tudzież Barbie-podobne dostane w prezentach i totalne rozpieszczenie przez rodziców.

I mimo tego że Dzień Dziecka w tym roku Mill raczej nie zapisze się w jej pamięci (chociaż cholera wie jak technologia pójdzie do przodu w jej pokoleniu i może odtwarzanie wspomnień z mikro-mini dzieciństwa będzie na porządku dziennym, także lepiej się trzymać w ryzach, drodzy rodzice, bo naszym rodzicom o telefonach komórkowych i Internetach też się nie śniło wybitnie!) to organizacja Dnia Dziecka dla dziwięciotygodniowego niemowlaka i tak sprawiło mi dużo radości. A co robiłyśmy?

Jako że Dzień Dziecka wypadł w niedzielę zaczęłyśmy od imprezy plenerowej w Katowicach zwanej 'Przystankiem Śniadanie'. Dużo rodzin z dziećmi, gwaru, takiego pozytywnego, warsztaty, jogi, pyszna kawa od panów od kawy, pyszne ciasta od Belli z GoodCake'a i pyszna atmosfera. Dodatkowo spotkaliśmy zaprzyjaźnione blogerki z ich dziećmi więc dzień był ogólnie fantastyczny, pełen rozmów (a jakże, o dzieciach!), śmichów i chichów. Po jakże udanym poranku (a trzeba przyznać że słońce, ciepła, ale nie upalna temperatura i nader przyjemna pogoda niezwykle przyczyniły się do ogólnego zadowolenia z dnia) uderzyliśmy z Towarzyszem Mężem do domu dziadków Mill na przedmieściach.

Dziadkowie wyrażają na co dzień, ale w Dzień Dziecka szczególnie, ponadprzeciętne zadowolenie z posiadania wnuczki, także na dzień dobry (a właściwie obiado-dobry) Mill została obsypana prezentami różnej maści a dodatkowo wyprzytulana i wyzabawiana przez wszystkich członków rodziny do granic niemożliwości. Zmęczona intensywnym i pełnym wrażeń (oby pozytywnych tylko!) dniem dziecina postanowiła zasnąć w swoim jeszcze nie znielubianym wózku, podczas gdy dzieci lekko starsze, czyli my - rodzice i dziadkowie Mill - raczyły się ciastem, lodami i kawą w ogrodzie podziwiając zachodzące słońce i dumając nad tym jak pięknie jest mieć świętować Dzień Dziecka z prawdziwym dzieckiem.

Było cudownie. I szczerze mówiąc już trochę czekam na przyszłoroczny Dzień Dziecka, kiedy będziemy szaleć z już być może chodząco-gadającą córeczką, która będzie w stanie uśmiechem pokazać nam, że to co przygotowaliśmy, cokolwiek to nie będzie, sprawiło jej radość. I być może, w dobie tych mających nadejść technologii, już ten dzień zapamięta?



Dorota Milowska i jej mały Martek:
Pierwszy (i póki co jedyny ;-)) w Jej malutkim życiu dzień dziecka wypadł szczęśliwie w niedziele. Ku jeszcze większej radości, celebrujących ten wyjątkowy dzień, niedziela była ciepła i słoneczna. Zachęceni sprzyjającą pogodą wzięliśmy Szkrabe pod pache, zapakowaliśmy do Martkowozu i wywieźliśmy hen hen do Katowic na Przystanek śniadanie- wszak wszyscy wiedzą, że każdy udany dzień powinien być rozpoczęty dobrym śniadaniem, a my postanowiliśmy mieć bardzo udany dzień ;-) Jak już sobie pojedliśmy (zdrowo i pysznie!), pokocykowaliśmy się, pokręciliśmy po okolicy i obejrzeliśmy wszystkie zgromadzone na evencie pieski (to przypadłość Martusi) ruszyliśmy na targi rękodzieła pod spodek:-) A tam rzecz jasna nabyliśmy kilka gadżetów od ręodzielników, wysłuchaliśmy występu orkiestry (Martoludek w pierwszym rzędzie tańczył w wózku do taktu - uroczy widok;-)) dostaliśmy jeszcze balonik w ksztalcie jamnika od Pana Klauna, jako symbol świętowania na bogato i pognaliśmy w stronę Parku Śląskiego :-) Na miejscu spotkaliśmy się ze znajomymi z Dzidziuchem ciut starszym od naszej M. Wujek S. dysponował przyczepką rowerową do wożenia naszych dwóch panienek i powoził, aż się kurzyło (to przenośnia zachowywał rozsądną prędkość;-)) Kolejno zaliczyliśmy mini-piknik na rozłożonych w parku leżaczkach, pyszny obiad na świeżym powietrzu (nikt w święto przy garach stał nie będzie;-)), a potem do domku, bo czekały nas odwiedziny Dziadków. Od tego momentu wszystko potoczyło się standardowym torem - prezenty plus fakt, że Dziadki wzięli M. w obroty pozwoliły nam trochę dychnąć po aktywnym piknikowym dniu;-) Dychnęliśmy na tyle, by wieczorem zabrać M. na plac zabaw i Jej ukochaną huśtawkę;-) Nie ma szans, by się Jej pierwszy DD nie podobał - było spontanicznie było super :-)

GRATULACJE!!!

Roboczo przerabiany plakacik - proszę o wybaczenie zarówno autorkę Jane jak i odbiorców ;)

4 komentarze:

  1. aaaaaaaaaaa to ja to ja zostalam wyróżniona!!! bardzo sie ciesze i czuje sie taka ... wyróżniona :-D z tego miejsca pragnę pogratulować pozostałym Zwyciężczynią oraz podziękować Organizatorkom ;-) jupi jupi hurrrra jupi (zawsze ciesze się jak dziecko jak coś wygram) :-) Dori;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje dla wszystkich finalistek!!!

    OdpowiedzUsuń

Im więcej komentarzy tym ciekawiej. Piszcie!