Moja kobieca i teraz już matczyna intuicja podpowiadają mi, że krople nic jej nie pomagają (dziś nie dałam i sytuacja wyglądała identycznie, przeszło samo po pół godzinie). Podpowiada mi też, że to nie kolka, bo regularności w tym brak, kiedy Pola jest noszona pionowo płaczu nie ma i wszystko jest dobrze. Poziomowana drze się w niebogłosy. Krzyczy karmiona na fotelu, ale w łóżku już nie. Naprężona jak struna na fotelu, brana na ręce mięknie i pozwala się nosić. Wszystkie te objawy przeczą kolkom - każdy lekarz, podręcznik, Internet tak mówią
Co zatem? Dieta? Absolutnie nie! Jak jem każdy czytelnik tego bloga wie. Od czasu do czasu zaszaleję, zjem kawałek ciasta (mąka, jabłka, zero przypraw, mikro cukru, trochę jajka i masła), na chrzcinach jadłam rosół (nie domowy) i roladę z kurczaka nadziewaną szpinakiem - cudowna, ale Polka przyjęła ją bardzo znośnie - kupa była, płaczu nie było, myślę sobie - świetnie! Mała ma 3,5 miesiąca, moja dieta rozszerzyła się ostatnio o pomidora. Nie zaobserwowałam jakichś rewelacji brzuszkowych, wszystko bez zmian (czyli jak w pierwszym akapicie). Dieta nic tu nie zmienia, jest zbyt regularna i restrykcyjna.
Może coś ją uciska na brzuszek? Wyeliminowałam wszystkie spodnie "na styk", zostawiłam tylko te z luźną gumką i na wielkich ściągaczach. Pieluchy zapinam tak luźno, że aż boję się wycieków. Układam ją odpowiednio: raz na brzuszku, raz na pleckach. Śpi na brzuchu, ze mną na boczku, czasem na pleckach. Nie leży za długo w jednej pozycji. W bujaczku też jej nie przetrzymujemy, ma po równo wszystkiego.
Co robimy nie tak, skoro te dziwne histerie brzuszkowe powtarzają się non stop? Dziś straciłam cierpliwość i kiedy mała znów zaczęła krzyczeć dmuchnęłam jej w twarz, żeby skupiła uwagę na czymś innym. Momentalnie przestała płakać i zaczęła się uśmiechać zaskoczona obrotem sprawy. No, to chyba koronny dowód, że nie mamy do czynienia z kolką? Chyba, że właśnie wynalazłam niezawodny sposób radzenia sobie z kolkami, na który nie wpadły miliardy matek i naukowców przede mną - raczej nie.
Robiłam dużo rzeczy, żeby jej pomóc:
- układałam "pod górkę"
- zmieniałam pozycje karmienia
- odciągałam trochę mleka przed karmieniem, żeby za dużo/szybko nie leciało
- karmiłam na stojąco (!), na leżąco, siedząc po turecku na dywanie, z Polą leżącą na brzuszku (niezwykle trudna pozycja) i w wielu innych konfiguracjach
- nosiliśmy z mężem na zmianę
- próbowaliśmy ciepłych okładów na brzuszek
- dawaliśmy kropelki: Colinox, Espumisan, IBUvit Kolka (zawierające symetykon w różnych ilościach), Kolaktazę (zawierającą enzym laktazy rozkładający laktozę w mleku matki - bo może to nietoleracja), Biogaię (zawierającą żywe kultury bakterii by pobudzić perystaltykę jelit)
- próbowaliśmy karmić butelką
Wszystkie raz działały, za drugim razem już nie. Myślę, że rządził tu przypadek i tak na prawdę nic nie zadziałało, gdyż przyczyna pewnie inna. JAKA? Oficjalnie mam już dość. Jestem kłębkiem nerwów, kiedy zbliża się karmienie. Każdy ruch Poli traktuję jak zapowiedź zbliżającego się płaczu i prężenia. Nie mam serca znów jej zapewniać, że jej pomogę, BO DO CHOLERY NIE WIEM JAK!
Myślałam przez chwilę, że to reflux (albo jakaś jego mniejsza pochodna), odbijałam ją w trakcie i po jedzeniu. Doraźnie pomaga najbardziej ze wszystkiego. Jak mała Pola hepnie sobie jak piwosz z kulku-dziesięcioletnim doświadczeniem spokojnie je dalej. Czasem musi drugą stroną (puszczenie bąka działa tak samo). Przestałam dawać jej krople kolaktazy, kiedy zobaczyłam, że ten system się sprawdza. Po tygodniu - znów to samo. Odbijana nie chce odbić, zamiast tego napina się niesamowicie.
Czuję się jak porażka macierzyńska - nie oceniam już swojej opieki nad Polą w skali dobrych dni i uśmiechów. Patrzę tylko przez pryzmat chwil, kiedy nie daję sobie rady. Trzy dni - sielanka, czwarty dzień do kitu. Oczywiście ten ostatni determinuje cały tydzień. Dodatkowo mam wrażenie, że córcia uśmiecha się do wszystkich, tylko nie do mnie. Na widok męża powracającego z pracy cieszy się, aż piszczy z radości. Śmieje się w głos do Lady Mamy i do mojego Ojca. Zawsze z nimi "rozmawia" a mnie zaszczyca od czasu do czasu skromnym "o".
Też tak macie? Bo jak się okaże, że tylko u mnie tak jest to opadnę bezwładnie w mariański rów rozpaczy i niczym Ania z Zielonego wzgórza oddam się skłonności do przesady i depresji.
Kluska ćwiczy na brzuszku, żeby plecki były silne, a brzuch, żeby nie bolał |
Jesli chodzi o usmiechy w strone wszystkich tylko nie Twoja to wszystko jest ksiazkowo ;-)u nas bylo identycznie tez mnie to lekko wkurzalo a na pocieszenie slyszalam " ciebie ma non stop i dlatego sie nie usmiecha bo nie jestes dla niej atrakcja";-) na pocieszenie dodam ze to sie wkrotce zmieni i Pola bedzie do Ciebie przypelzac i lapac za noge bys Ja wziela Ty wlasnie Ty nikt inny i tu poczujesz sie bardzo wyrozniona ale tez ciutke osaczona;-) co do brzuszka to jakis kosmos :-( nie umiem niestety nic poradzic :-( Dori
OdpowiedzUsuńChyba już bym chciała takie wyciągnięte rączki zobaczyć. Bo znów się czuję jak stacja dojna, a nie jak mama. Pamiętam taką scenkę z porodówki. Mama leży zrelaksowana (?) po porodzie, ojciec przebiera dziecko. Chłopczyk drze się i to strasznie! Tragedia mu się dzieje przy tym przebieraniu. Ubrane dziecko ojciec podaje matce i nagle jak ręką odjął, dzieciak się ucisza. Ojciec na całą salę: What just happened? Scenka oczywiście pod tytułem: mama, lek na całe zło. U nas nigdy tak nie było (bo Polka nie płacze). A teraz jak płacze to i tak tato lepszy, bo na jego brzuchu lepiej sobie odbija niż na moich górach dolinach.
UsuńAha i zapomnialam Cie opierniczyc za ta porazke macierzynska !!! jestes super Mama! Robisz wszystko by Poli bylo jak najlepiej. Ja tez czesto nie rozumialam i dalej nie rozumiem Marcikowych zlych nastrojow choc staram sie bardzo w Nia wsluchiwac i duzo analizowac ale nie zawsze mi wychodzi. W chwilach trudnych pocieszam sie tym, ze za 7 lat Ja wysle na letni oboz i odpoczne ;-)Dori
OdpowiedzUsuńTo pojadą razem Dori :)
UsuńNo właśnie Olga, nie katuj się, robisz co możesz! Porażka macierzyńska, phi! Nawet nie żartuj!
OdpowiedzUsuńZ brzuszkiem mam nadzieję coś Półeczce jednak wymyślicie albo zwyczajnie z tego wyrośnie, bo szkoda żeby się męczyła, a Ty przy niej. Dacie radę dziewczynki!
I poęknie Pola ćwiczy na brzuszku, Mill ma bunt niedwulatka i kładziona na brzuchu odmawia współpracy :/ w dodatku zęby idą. Eh...
Zuzi, Półeczka pozdrawia Milenkę :) Zęby dobrze, że teraz, a nie akurat w samolocie... chociaż... one nie wychodzą w dobę. Współczuję. Nam też wietrzę pierwszego zęba na pokładzie Wizzaira!
UsuńZgadzam się z dziewczynami wyżej, żadna porażka macierzyńska !
OdpowiedzUsuńNiedługo na pewno wszystko minie i myślę że z tego wyrośnie, układ pokarmowy dojrzeje i problemy się skończą. U nas po 6 miesiącu ulewanie się skończyło, jak ręką odjął ! Mam nadzieje że i u Was będzie to magiczna liczba po której nastąpią same słoneczne dni !
Co do uśmiechów to się nie przejmuj, też tak miałam, a teraz śmieje się najwięcej do mnie, do innych nie więc pytają mnie czemu moje dziecko się nie uśmiecha ? ;) Nie dogodzisz !
Też mam taką nadzieję i tak sobie to tłumaczę, ale martwi mnie jej waga. Cały czas przybierała równo 250/tydzień. W pierwszym tygodniu problemów przybrała już ok 180, w kolejnym 150, w kolejnym 120 a teraz wychodzi 70/tydz. Ponoć minimum dla 4-go miesiąca to 120/tydz. A teraz znów ją ważyłam i wychodziłoby w kolejnym tygodniu 100. To więcej niż 70, ale mniej niż norma. A wmuszałam w nią to jedzenie (mam wrażenie). Jadła, płakała, płakała, nosiliśmy, jadła, zasypiała (nie zdążała się najeść). Serio dziewczyny, nie kumam o co chodzi.
UsuńWłaśnie mam podobne przemyślenia i znalazłam chyba odpowiedź u Brazeltona, mam zamiar w ogóle przygotować o tym post, może w niedzielę mi się uda. Generalnie on pisze sporo o układzie nerwowym i tzw. marudzeniu fizjologicznym, rozwinę się, jak tylko znajdę wolną chwilę!
OdpowiedzUsuńTzn. co pisze? Nic nie wiem na ten temat...
Usuń