wtorek, 2 września 2014

Dotrzeć do książeczki - Empik i Matras

Jakiś czas temu wpadłam na szalony pomysł: kupię książkę dla dzieci. Szłam w odwiedziny, z pustymi rękami nie pójdę. Matki obdarowywać nie będę, bo wszystko ma. Dam coś córeczce, lat 4. Matka filolog etatowy, postawiłam na książkę.

Jak się później okazało - słusznie, bo wybrałam polecaną przez Ruby Soho serię o Ulicy Czereśniowej. Strzał w dziesiątkę, mała Ola miała już poprzednie części. Zanim jednak pewnej małej dziewczynce dane było pocieszyć się nową lekturą, mnie przyszło ją kupić. I tu zaczęły się schody.

Ola "czyta" Poli
Nie na darmo Empik ma renomę najgorszego pracodawcy roku (co roku). W zasadzie nie wiem, dlaczego ciągle tam chodzę. Pierwszy błąd zrobili znosząc zniżkę na kartę Euro26. Drugi błąd zrobili chcąc dorobić na płatnych reklamówkach. W księgarni? Na miłość boską, przecież kilka książek pod pachą to nie drobnica. Nie będę tu szacować zysków potentata księgarsko-papierniczego, ale biedni nie są, reklamówki mogli zostawić. O eko trend nie posądzam.

Trzeci błąd popełnili w logistyce placówki. Na ślepo wchodzę i już chcę swoim zwyczajem przdefilować przez pół sklepu do działu dziecięcego, a tu nagle niespodzianka. Główny dukt zasłany jest stolikami z promocjami. Stoliki szerokie na dwa metry każdy, po obu stronach ok 50cm. A ja z wózkiem! Nawet mikro Quinny nie sprostał takiemu wyzwaniu. Poszłyśmy na około. Kącik dziecięcy, zazwyczaj mieszczący się w zacisznym fragmencie sklepu, na pięknej wykładzinie, tuż obok zabawek - tego dnia zmienił miejsce bytowania. Zostawili zabawki, książki przenieśli - na drugi koniec sklepu, tam, gdzie byłam jeszcze 10 minut temu. "Jak mogłam nie zauważyć działu" - myślę. Literatura dziecięca obfituje przecież w nieskromną kolorystykę. Już z daleka widać zawsze regały upstrzone wszystkimi kolorami tęczy. Jak mogłam coś takiego przeoczyć? Otóż, jak się później okazało - mogłam. Geniusz logistyki firmy Empik postanowił poukładać książki grzbietami do góry w ten sposób, że frontem do klienta stały de facto spody książek. Jakiś debil (no co się tu będziemy bawić w eufemizmy, mówmy, jak jest!) przeniósł cały dział książek dziecięcych na regały o zbyt małej wysokości półek. By się nie narobić wymianą połowy sklepu ułożyli książki "żeby weszły" i tak zostawili.

Nie ułatwili zadania matce z wózkiem. By dotrzeć do wybranej przeze mnie sekcji +3 musiałam w rzeczy samej przesunąć sobie przynajmniej cztery specyficzne, drewniane stopnie zawalone stosami książek. Ciekawa praktyka. Stopnie mają chyba służyć lekkiemu zdejmowaniu książek z wyższych półek. W rzeczywistości robią za dodatkową przestrzeń wystawową. Podejrzewam sklep o kolejnego bana dla czytających w księgarni (po likwidacji kawiarni na terenie sklepu, eliminacja wszelkich miejsc do siedzenia była kolejnym krokiem). Chyba właśnie to skłoniło ich do przeniesienia tego kłopotliwego działu na wykładzinie, gdzie przesiadywały dzieci i godzinami czytały książki, zamiast zwyczajnie je kupić i czytać w domu, już za pieniądze.

Efekt:
Kilka blokad alejek później, wkurzona dezinformacją i brakiem upragnionej lektury wycofałam się na wstecznym ze śpiącą na szczęście Polką do Matrasa, gdzie towar nabyłam bez większych przeszkód.

W Matrasie przeszkody były po prostu mniejsze. Dział dziecięcy też usytuowano na tyłach sklepu. Przeciśnięcie się z wózkiem między regałami z nowościami, kawiarenką i kilkoma stand'ami z artykułami papierniczymi - nie było łatwe. Udało się dzięki uprzejmości innych kupujących, którzy zwyczajnie schodzili z drogi. Książki upchnięto tam na jednym regale (choć w istocie zajmowały ich ze trzy) by zrobić miejsce dla wrześniowych podręczników. Kategoria wiekowa 0-12 m-cy została schowana w drugim rzędzie, kategoria +3 znajdowała się na wysokości mojego wzroku (co czyniło ją nieosiągalną dla jej własnej klasy wiekowej). Na poziomie głowy trzylatka stała klasyka literatury młodzieżowej z seksownymi wojowniczkami na okładkach. Współczuję rodzicom, którzy będą się z tego tłumaczyć dzieciakom.

Z dwojga złego - chaos Matrasa uznałam za tymczasowy i związany z 1-szym września za pasem. Fantazję organizacyjną da się jakoś usprawiedliwić. Empik niestety niczym się nie broni. To oficjalny koniec naszej znajomości. Teraz już tylko Zła Buka - oby tu nam się udało.

Foto własne, Oxford 2014


6 komentarzy:

  1. a myślałam że to będzie tekst o braku zaopatrzenia w stacjonarnych księgarniach. Ja do empiku chodzę głównie po to by odebrać książki zamówione przez internet:) przynajmniej mam łatwą drogę - tylko do kasy, i wiem, że to co zamówiłam będzie w sklepie:) Bo w moim lokalnym różnie bywa, nie zawsze są te rzeczy, które mam na łisz liście:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To byly spontaniczne zakupy w Silesii i wybrałam Empik licząc, ze "cos fajnego wybiorę bo będzie duży wybór". Normalnie tez zamawiam, nawet do domu :)

      Usuń
  2. Muszę się trochę z Tobą nie zgodzić jeśli chodzi o empik. Sama pracowałam tam prawie 2 lata i doskonale wiem jak trudno jest utrzymać porządek na półkach, kiedy ludzie przychodzą, coś oglądają i rzadko kiedy odkładają na swoje miejsce, tak już niestety jest, szczególnie w takich dużych sklepach. A co do ułożenia na półkach, to myślę, że nad tym czuwa sporo osób, które starają się tak wszystko porozmieszczać, żeby klientom było łatwiej znaleźć konkretną rzecz. Może po prostu trafiłaś na salon, który dopiero co miał dostawę i stąd też takie obłożenie na półkach. :) Kwestii reklamówek już nawet nie poruszam, bo teraz taka praktyka jest stosowana niemal wszędzie co mnie osobiście bardzo cieszy, bo jednak ludzie bardziej szanują rzeczy, za które muszą płacić :) Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Praca jak każda inna, ma swoje plusy i minusy. No, ale chyba nie spodziewałaś się po mega księgarni porządku i systematyczności w odkładaniu na półki? A reklamówki - co kto lubi. Ja lubię, jak się mnie szanuje jako klientkę i nie każe, jak w WizzAir płacić za wszystko dodatkowo. Być może w innych sklepach siateczki wliczają do ceny produktów, ale przynajmniej czuję się tam, jakby faktycznie dbali o klienta. A w Empiku w Silesii najwyraźniej mają za mało pracowników, bo zamiast czuwać nad ułożeniem książeczek na półkach zwyczajnie nikogo nigdzie nie ma: dwie osoby na cały salon, dwie kasy na cztery czynne.

      Usuń
  3. Jeśli chodzi o te wymienione przez Ciebie "księgarnie" to pracowałam trochę w wydawnictwie i wiem, że nie ma nic gorszego niż takie sieci, które nakładają sobie np. 50 czy 60% marży i potem mogę sobie robić promocje i wyprzedaże, a małe księgarenki przez to zaczynają się wykruszać. Nie mówiąc już o tym, jak to dobija wydawnictwa, bo tak naprawde musisz się zmiescić w kosztach i jeszcze coś zarobić w tych 40 czy 50%, które zostają dla ciebie. Dlatego nie kupuję niczego w takich molochach, nie chodze też do galerii, z innych nieco powodów.

    Pozdrawiam, Rosie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podziwiam. Ja niestety cierpię na kompulsywny zakupoholizm ;), więc omijanie galerii szerokim `łukiem nie wchodzi w grę. Ale lubię wspierać małe biznesy w innych dziedzinach. Kocham rękodzieło, uwielbiam kupować oryginalne ciuszki, tekstylia, dekoracje od babek, które same robią je w domu. Cenię polski handmade, mimo, że ten ceni się sam (wysoko). Wolę wydać więcej niż kupować kolejną tandetkę w Smyku (piękne są, ale jakość kiepściutka).

      Usuń

Im więcej komentarzy tym ciekawiej. Piszcie!