środa, 31 grudnia 2014

My się zimy nie boimy!

Na dworze pogoda jak z kartki kalendarza. Odłożyłam więc na później mycie głowy i pieczołowite prostowanie grzywki (w końcu, jeśli theme Sylwestra to nowe polary z Lidla chociaż tyle mogę zrobić!), zapakowałam dziecko w kostium bałwanka (popularnie zwany kombinezonem) i poszliśmy całą rodziną na sanki.

To świetna okazja do krótkiego omówienia sprzętów zimowych, które ułatwiają nam, rodzicom, przebywanie z dziećmi na dworze.

Wisła: Jawornik
Wisła: Jawornik
Wisła: Jawornik
Wisła: Jawornik


Kombinezon:
Kupiliśmy dla Poli kombinezon ze Smyka, bo był tani i wydawał się ciepły. Teraz widzę, że ma sporo wad i drugi raz bym go nie kupiła. Przede wszystkim rękawki i nogawki: przy rękawkach, które generalnie zostają na miejscu, zamontowano ściągacze, które mają pewnie chronić przed wiatrem i śniegiem. Niestety, ich dodatkowa funkcja to wkurzanie dziecka i rodzica, bo kombinezon robi się przez to sztywny a rączka w zasadzie traci swobodę. Rękawiczki się nie trzymają, pod ściągacz ich wcisnąć nie da rady. Rękawiczki kombinezonowe ciągle spadały i nie sprawdziły się za dobrze, dałam Poli inne (jak się dziś okazało - za małe, ale to szczegół). Z kolei nogawki kombinezonu takiego ściągacza nie mają, a tam by się akurat przydał. Każde podniesienie dziecka odsłania łydkę i nic nie poradzisz, trzeba znów malutką sadzać, stawiać, poprawiać - niekończąca się zabawa - jestem zbulwersowana tymi rozwiązaniami technicznymi. Do tego kaptur, który spada i jest za duży, żeby chronił główkę od wiatru - estetycznie dynda nam z tyłu, ot co. Jedyny plus, to, że kombinezon jest cieplutki i Pola w nim nie marznie. Po sezonie zimowym sprzedam go na Tablicy albo puszczę dalej, bo przy kolejnym dziecku oszalałabym chyba z takim sprzętem kolejną zimę.



Czapka, szalik, rękawiczki:
 czyli zestaw denerwujący matkę i dziecko wprost proporcjonalnie. Czapka spada na oczy, szalik się przesuwa i odsłania szyję rękawiczki spadają bądź są ściągane przez delikwentkę. Tak jak kwestię 1 i 2 jakoś rozwiązałam, tak rękawiczki dalej mamy na siłę i niedopasowane, ale i tak etap dalej, bo używamy tych łączonych sznurkiem - dzięki temu nie muszę się martwić, że je zgubię.

Czapka najlepsza na świecie to prezent od mojej siostry, pilotka z Elodie Details zapinana na rzep pod szyją, wyściełana polarkiem. Z zewnątrz nieprzemakalna, jak nasz śpiworek do wózka. Pięknie wykonana w idealnym, acz z potencjałem na przyszłość, rozmiarze 12-24 miesiące. Zakończona spektakularnym pomponem. Nie zjeżdża na oczy, nie trzeba jej wiecznie poprawiać - jest idealna. Być może dokupię do kompletu też rękawice zimowe - co prawda bez sznureczka, ale może będą siedzieć na łapce?



Zamiast szaliczka używałyśmy do tej pory apaszek polarowych z Zazzu, ale ostatecznie porzuciłam płonne nadzieje, że kiedykolwiek ochronią moje dziecko przed zimnem i zaopatrzyłam nas (czy raczej Gwiazdka) w praktyczny golfo-szalik z Cocodrillo. Przyzwoita cena, fajne kolory. Świetnie chroni przed zimnem, dobrze przylega, nic nie podwiewa, nie trzeba się martwić.

Spodnie i kurtka:
Mamy jeszcze zestaw backupowy: spodnie narciarskie i kurtka zimowa. Kurtka jest z ZARY i zdecydowanie się sprawdza: ciepła, wygodna, miękka, ładnie leży. Początkowo kupiłam granatową, ale zły rozmiar. Wymieniałam na mniejszą, ale już granatu nie było (chlip, chlip). Wzięłam blady róż. Bywa to niefunkcjonalne (kiedy zapaćka się jedzeniem), ale całościowo produkt tak dobry, że nie ma na co narzekać. Do tego ubieram Poli zimą spodnie narciarskie ze Smyka. Bardzo fajne, nigdzie nie podwiewa, buciki się nie zsuwają, podnoszona Pola nie świeci gołą łydką - dobre są. Jednakowoż zrobienie takich spodni z NIEODPINANYMI SZELKAMI to jakiś horror logistyczny. Jestem pewna, że projektował to facet w wieku 20+ bez dzieci. Wyobraźcie sobie, że chcecie szybko i sprawnie niemowlę przewinąć, choćby w toalecie na stoku czy w aucie (sytuacja podbramkowa). Szybko w takim układzie równa się rozebrać całe dziecko, przewinąć, ubrać ponownie. Minus za logikę.



Buty: 
Kupiłam dla Poli kozaki ze Smyka, marki Cool Club. Fioletowe, lakierowane, na rzepy i na zamek. Twarda podeszwa, usztywniane w kostce - Pola robi pierwsze kroczki, chciałam, żeby było bezpiecznie. Niestety buciki, które mi się podobały (Ecco, Primigi) oscylowały wokół 300-400zł! To zdecydowanie pomyłka, jeśli mowa o dziecięcych bucikach. Te ze Smyka kupiłam za 90zł (na przecenie 50%) i nie wyobrażam sobie innej ceny takich butków. Przyjdzie pora na poważny sprzęt z goretexu, kiedy mała będzie biegać samopas, pewnie w przyszłym sezonie. Tymczasem takie muszą wystarczyć, a wymiennie używamy jeszcze czasem tych góralskich, kupionych w Bukowinie u starej góralki. Ciepłe, wiązane, siedzą na nóżce. Polecam wszelkim niemowlęcym mamom!



Krem na buzię:
To poważna sprawa, bo przecież skórka na buzi takiego malucha jest bardzo delikatna. Zwłaszcza u Polki. Odkąd wróciliśmy z gór zmagamy się z rumieńcami na policzkach - czy to z przemrożenia, czy z alergii - nikt nie jest w stanie orzec, ani dermatolog, ani pediatra. Mówią, że obie opcje prawdopodobne. Siedziałyśmy przez tydzień w domu, nosa Pola nie wystawiała na zewnątrz, rumieniec się zaostrzał. Po wyjściu dzisiaj - też. Ręce matczyne opadają, ale buzię smaruję kremem najlepszy, jaki mam i jaki mi Lady Mama, dermatolog dziecięcy, zakupiła i stosować kazała - IWOSTIN SENSITIA, Krem ochronny z lipidami na zimę SPF 15, UVA 8. Ważne: używamy OD 3 miesiąca życia (najlepiej o skończonego 3-go!). Jak na dermokosmetyk to cena całkiem rozsądna (20-30zł).



Sama jestem zimowym ludzikiem i śnieg uwielbiam, dlatego chcę, żeby i moja córka go polubiła. A stać się tak może tylko, jeśli będzie jej na tym śniegu sucho i ciepło. Dlatego przed wyjściem zmieniamy pieluchę, ubieramy się ciepło, a na dworze szalejemy ile sił w płucach wspinając się na pobliskie górki, zjeżdżając na... jabłuszku (oczywiście z tatą), na sankach (też z tatą, albo z kuzynką Ulą). Czasem Pola na śniegu swawoli, czasem na rękach, czasem w wózku. Często przyjmuje taktykę: nie ruszam się, niech ten mróz minie. Wtedy litujemy się nad nią i wracamy do domu. A w domu, wiadomo - najcieplej.



Ładowanie baterii

Patrzę na swoją córeczkę z oniemiałym zachwytem. Jest piękna, zdolna, niesamowicie bystra. Czasem samą siebie karcę, za to, że nie doceniam jej możliwości. Z góry zakładam, że jest za mała na zrozumienie pewnych zależności, a potem ona powtarza gesty, których jej nie uczymy, dostrzega analogie między przyczyną a skutkiem, zaskakuje nas swoimi zabawami.

Tak A'prophos niecodziennych zabaw Poli
Dziś robiła ewidentną rozróbę w domu mojej ciotki. Przyswoiła sobie zabawki kuzynki i bez mrugnięcia okiem obsługiwała sprzęty, które widziała pierwszy raz w życiu: samochodzik, wielki dmuchany i różowy młotek z Hello Kity, który na dodatek piszczy (!), lalkę czy plecak-misia. Samochodzikiem jeździła po dywanie i robiła nim "brum, brum" (co brzmiało w zasadzie jak "buuuuum, buuuuum"). Nocowaliśmy u cioci, bo dom w Wiśle dopiero budził się z zimowej drzemki. Żeby z niemowlęciem nie nocować w temperaturze 5 stopni pojechaliśmy na drugą stronę góry (gdzie temperatura wynosiła przyzwoite 21 stopni). Przyszło nam spać w pokoju bez łóżeczka dziecięcego, więc spaliśmy we trójkę na dużej wersalce: Pola w środku, my z mężem po bokach w formie buforów.

Przyjechaliśmy późno, bo przecież możemy podróżować na długie dystanse tylko, kiedy mała śpi. Nocy nagle zrobiło się za mało, a wczorajsza była jedną z najcudowniejszych w moim życiu. Kiedy kładłam się spać obok małego ciałka spokojnie śpiącego tuż obok, wtulonego w jasiek w identyczny sposób, jak tato śpiący nieopodal - nie wierzyłam, że to jest na prawdę. Że ta cudowna, piękna dziewczynka to moja córeczka. Nie wierzyłam też, że takie małe ciałko może tak głośno chrapać. Przez chwilę myślałam, że to mąż, ale nie, jednak to mała Pola pochrumkiwała słodko. Położyłam się, a Pola momentalnie wtuliła się w mamę. Tak całą sobą, intencjonalnie, a nie bezwiednie i w zasadzie zależnie od mojego uścisku - jak zasypiała w okresie noworodkowym. Wtedy, kiedy spałyśmy razem do białego rana, usypiając przy karmieniach, nie było wspólnego tulenia, tylko trzymanie malutkiej w moich ramionach. Ona wiernie przylegała i spała szczęśliwa w najbezpieczniejszym łóżeczku, jakie mogła sobie pewnie wyobrazić. Później wybrała spanie solo, bo mama przeszkadzała jej w odwiertach i nocnej eksploracji przestrzeni łóżka - która swoją drogą zrobiła się nagle za mała i Pola niebezpiecznie zbliżała się do krawędzi. Spała więc w łóżeczku a w moich ramionach jedynie zasypiała (co i tak mnie rozczulało, wiadomo). Ale takie świadome przysunięcie się do mamy i przytulak pierwszej klasy - to się zdarzyło chyba pierwszy raz! Z wrażenia brakło mi tchu, w oku zakręciła się łza i leżałam tak jeszcze chwilę w bezruchu bojąc się popsuć tę chwilę niepotrzebnym wiertkiem. 

Tu jeszcze emancypacyjnie śpi sobie solo jakieś 2 miesiące temu... wieki temu!
Rano Pola kontynuowała tę słodziznę ładując moje akumulatory na cały chyba kolejny rok kalendarzowy. 

Czasem zastanawiam się skąd mój mąż bierze siłę na wstawanie do Poli każdego poranka. Patrzę później na takie zdjęcia i przypominam sobie, że to na nim lubiła zasypiać najbardziej, jeszcze pięć miesięcy temu. To stąd te zapasy energii i miłości się wzięły. Od naszej małej bateryjki.

niedziela, 28 grudnia 2014

Święta to stan umysłu

Goście świąteczni jeszcze snują się po domu. U rodziców świętowanie pełną parą, bo jeszcze wczoraj na kolację jedliśmy wszyscy wigilijnego karpia, ale u nas już nie, bo wpadliśmy z mężem w weekendowy nastrój i lenimy się po kątach. Ale z drugiej strony - choina przecież, śnieg na dworze. kot wygrzewa się na kaloryferze, pies łapie spadające płatki. Święta, jak nic. Kubek ze Starbunia, a w nim cieplutka kawa, makowiec na talerzu, wszystko jeszcze pachnie Bożonarodzeniowo. Słowem - Święta to stan umysłu.

Santa's little helper ;)

Christmas theme: ON

Świąteczny czil 

Prezenty Poli: pchacz z Ikei i zestaw małego filologa

Duuużo dobrej lektury. Mom approves!

Po wyjęciu baterii rolnik z trzodą jest naszą ulubioną zabawką

Kot i Koń (oba z dużej litery). Kiedy Polka odpakowała Konia... radość. Mała radość!

Święta w sypialni Poli

Let it snow towarzyszy nam od pierwszych chwil poranka...

... przez cały dzień...

...aż do wieczora!

piątek, 26 grudnia 2014

Święta: czas życzeń i marzeń

Dostałam w tym roku wiele życzeń świątecznych. Wszystkie piękne i przydatne. Mój mąż też usłyszał dużo ciepłych słów, jednak jemu, w przeciwieństwie do mnie, życzono między innymi, żeby się nie wyprowadzał. Najwyraźniej ja peplam o Pszczynie non stop i sugestie o pozostaniu w domu rodzinnym uznano za z góry skazane na porażkę (bo innej opcji nie biorę pod uwagę). Słusznie, bo na każde klasyczne "i wszystkiego, czego sobie zażyczysz" reagowałam wizjami idealnego mieszkania i sielskiego bytowania, rodzinę, która się nie kłóci i w tych pięknych wnętrzach opływa w dostatek, szczęście i radość - tego bym sobie życzyła. Ale wiadomo jak jest. Ba, wiadomo nawet, jak będzie, bo z pieniędzmi krucho, z pracą też szału nie ma. A do tego remont, który nas wypłucze finansowo, że aż szkoda myśleć o pustkach na koncie. Ciężko w takich warunkach o księżnowanie i leżenie brzuchem do góry (który to brzuch po świętach wiadomo - mocno się wyemancypował). Wątpię też w tą bezkłótliwość wszelaką, bo temperament mam i rodzinne spięcia to dla mnie normalka. Jedyne więc, co możemy z mężem z tego repertuaru zrealizować bez większych przeszkód to dobrze urządzone mieszkanie. Mam w związku z tym kilka marzeń. A skoro jeszcze święta, ostatni ich wieczór, to może coś z tego się spełni, mimo minimalizacji nowych sprzętów i maksymalizacji kosztów remontu. Zostawiam Was dziś z moimi marzeniami o idealnym pokoju dziecięcym albo i dwudziecięcym...









Źródło wszystkich zdjęć: Pinterest

czwartek, 25 grudnia 2014

Niemowlę przy wigilijnym stole

Święta, święta, sama Wigilia za pasem, a tu już, za tym samym pasem dodatkowy kilogram. I jak tu się zmieścić w świąteczne prezenty? Mój wujek zwykł mawiać, że lubi dostawać ciuchy pod choinkę, bo zawsze ma się w co ubrać 1-go dnia Świąt. Coś w tym jest.

No i jemy sobie wszyscy: kapusty, grzybowa - standardy. A niemowlę? Czyżbym miała karmić swoje dziecko warzywami gotowanymi na parze, albo (o zgrozo!) słoiczkiem z Gerbera, kiedy na stole same dobrocie? Cóż, należę do matek o dużej dezynwolturze spożywczej i dziecku też pozwalam na szaleństwa (mimo niemowlęctwa). Wcinała smalec, aż miło. Nasza gastrolog, kiedy przeżywałyśmy gehennę problemów z jedzeniem, nauczyła nas jednej, najważniejszej rzeczy: jak je, to już w sumie nieważne co, niech je. I trzymamy się tego, jak Szymborska poręczy.

Niemniej jednak kapusty z grochem dziecku nie dam. Czym więc karmić malucha w Wigilię (i świąteczne pasmo rarytasów stołowych)?



Zupa
Grzybowej mówimy nie, bez względu na to, jak jest smaczna. Można odlać trochę wywaru z warzyw i mięsa, na którym grzybową się robi i podać maluchowi taki rosołek (co uczyniliśmy my). Można też dać dziecku barszcz, pod warunkiem, że zakwas domowy i bez octu. Nie dajemy jednak barszczu na potęgę, tylko trochę, niech spróbuje.

Ryba
Ryba jest zdrowa. Można dziecko karmić. Generalnie nie zwracam uwagi na to, czy Pola dostaje słodko czy słonowodne stwory - ryby zjada przynajmniej raz w tygodniu (ale najczęściej 2, 3 razy - lubimy bardziej niż mięso). Karpik, z racji smażenia na masełku i podpiekania w piekarniku z masełkiem również do najstrawniejszych nie należy, ale pozbawiony groźnej panierki może być spokojnie wigilijną potrawą dla dzidziusia. Ważne, żeby obrać go z ości.

Sałatka warzywna
Zależy, jaką robimy. Jeśli zacnie z majonezem, to można maluchowi odłożyć wcześniej do miseczki pokrojone warzywa. Jeśli robimy z oliwą i doprawiamy tylko solą - nie ma przeciwwskazań, można karmić.

Kapusta
Mimo, że domowa, to jednak za ciężkostrawna. Przed pierwszym rokiem lepiej nie karmić. Choć czytałam, że jeśli kapusta zasmażana i z kminkiem, to i wcześniej można podawać. Kminek ponoć niweluje gazy generowane przez kapustę, więc status quo brzuszka bez zmian. Ja nie podaję kapusty, jeszcze przyjdzie czas.

Generalnie po tych kilku daniach niemowlę jest już najedzone, że hej. Jeśli jednak mu mało (a mojemu mało) to może zjeść kolację - chleb, chleb z masłem, chleb z masłem i szynką. Może zjeść rybę w galarecie (jeśli nie jest za mocno przyprawiona i galaretki najlepiej jak najmniej). Pasztet też jest dobry dla malucha, ale tylko, jeśli robiony bez boczku i bez mocnych przypraw. Wszystko, co ostre w smaku, nawet z dużą ilością ziół lepiej zostawić na późniejsze lata. Jeszcze się naje. Ale już biszkopt jest bardzo dobrą potrawą. Od biedy i serniczek (choć do słodyczy różne mają mamy podejście), choć my nie dajemy, bo alergia na mleko krowie rozpasana w najlepsze (ciągle). Makowiec, jak mawiają ciotki "Daj jej, będzie lepiej spała!" - wedle uznania, ale wiadomo, że mak to kontrowersyjna roślina. Jabłecznik Lady Mamy, mało cukru-dużo jabłek Pola zjada już od jakiegoś czasu z dużym apetytem.

Nie jestem ortodoksyjna w kwestii żywienia i być może ten luz w karmieniu dziecka (które na śniadanie wrąbało dziś kromkę z szynką, pasztet, karpia w galarecie i zagryzło chlebem z masłem) nie wszystkim przypadnie do gustu, ale sprawdzałam, Polka jako egzemplarz testowy potwierdza - z brzuszkiem wszystko w najlepszym porządku. Ba, kupa lepsza nawet. Dziecko uśmiechnięte i cieszy się z prezentów, aż miło.

A jak u was przy stole? Bo u nas... nad etykietą Polki musimy jeszcze popracować. Ściąganie obrusu, rzucanie sztućcami - ciągle to dla nas norma. Rodzina patrzyła z wyrozumiałością, ale pewnie chętniej by patrzyli, gdyby Pola była taką małą damą, na jaką ją wystroiłam. Co za dysonans cudowny - kieca jak balowa u księżniczki a maniery jakby mocno poniżej kostiumu. Nie, nie krytykuję tu własnego dziecka. Maluchy tak mają, że jedzą rączkami, rozrzucają, brudzą się i wszystko wokół. Po prostu cudownie było patrzeć, jak ona rozkosznie dziubdzia na talerzu ubrana jak królewna. Moja królewna. Tak więc, drogie mamy (i przyszłe mamy) - rada od cioci Olgi na przyszłość: świece zdecydowanie NIE. Podobnie NIE mówimy kieliszkom i zastawie porcelanowej - wokół rozbrykanego niemowlęcia NIE. NIE też dla serwetek i chusteczek w zasięgu rąk, zabawek choinkowych, wszystkiego, co atrakcyjne i można zjeść - niemowlę zje, tego można być pewnym. Jak w banku mamy wszelkie rozlewania, rozrzucania, paćkania. Więc do stylizacji świątecznej dodajemy fartuszek do jedzenia, a na domowników patrzymy przepraszająco - jak kochają, zrozumieją.

Świętujemy dalej. Dziś odwiedzamy teściów, jutro ciotkę. Wszędzie zapowiada się cudowny, piękny czas.



O&P

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Christmas all around

Niby mam teraz więcej czasu, ale jakoś pisać się nie chce. Tępo lampię się w ekran i cisnę kolejny odcinek Grey's Anatomy. Z obolałym gardłem i siorbiącym nosem (Yeha, I'm fu***n' invinsible) -latałam po Katowicach przez ostatni tydzień bez płaszcza to mam. A tu Święta za pasem i trzeba się brać za wszystkie przygotowania. Choinka, dekoracje, niemowlę, które przewraca choinkę i niszczy dekoracje, pranie dopiero co kupionego obrusu i misia, którego Pola koniecznie musi przytulić w trakcie jedzenia i nie a innej opcji - taki lajf mamy ostatnio. Leniwy, niecierpliwy, domowy, bezsensownie piękny, bo w końcu spokojny. Za oknem szaleje wichura a ja chowam psa (wspominałam, że mamy psa?!) do garażu, głaszczę kota, przewijam Polkę i wracam do bożonarodzeniowych książek o miłości. Cudownie jest.

Mały szkudnik, szkudzi pod choinką (z zabawką przysłaną nam przez WWF)

Domek (a w zasadzie dwa) kupione 2 lata temu na jarmarku bożonarodzeniowym w Krakowie

All I want for Christmas... I already have :)

Mój super bożonarodzeniowy obrus kupiony za całe 39zł w Tesco (a nie za 120 w Home and You)








sobota, 20 grudnia 2014

ZOL dla dzieci

No i skończył się mój raczkujący projekt pt. Zimowy Ogród Literacki zwany w skrócie ZOL. Event przedni w idei, początkujący w organizacji. Mimo dużego wysiłku (głównie mojego) było kilka niedociągnięć (najchętniej napisałabym, że nie moich, no ale...). Na fanpag'u festiwalu dziękowałam już współorganizatorom, bo co charyzma profesorska zarekomenduje to gawiedź idzie oglądać i swój wkład kadra uniwersytecka w wydarzenie miała ogromny, ale coś mi się wydaje, że największe podziękowania należą się mojemu mężowi.

Gdyby nie siedział w formie wahadła w domu i rotacyjnie nie zajmował się Polką (wspólnie z moją teściową i Lady Mamą, którym podziękowania też się należą, a jak!) festiwal odbyłby się, ale tylko w mojej głowie. Wiadomo, że z dziewięciomiesięcznym niemowlęciem ciężko o aktywne działania w branży kulturalno-eventowej. Gdyby nie wsparcie rodziny nie miałabym jak realizować swoich pomysłów. Siedziałabym w domu w wyciągniętym swetrze i z obłędem w oczach piastowałabym niemowlę patrząc desperacko na zegarek.

Festiwalu opisywać nie będę, wszystkie informacje są na profilu facebookowym wydarzenia, niedługo na zol.us.edu.pl pojawi się tekstowa relacja z wszystkich spotkań. Tu kilka słów poświęcę jedynie wydarzeniom około-dziecięcym. Wszystkie odbyły się w cudownej przestrzeni Domu Oświatowego Biblioteki Śląskiej, gdzie dzielna ekipa od lat urządza już cykle warsztatów, spotkań i zajęć dla dzieci. Warto trochę lepiej poznać to miejsce, bo imperatywy mają zacne. W wielkim, modernistycznym molochu, na pierwszym piętrze, w nieco post-peerelowskiej stylistyce przestrzeni wciśnięto nagle jasną, ciepłą czytelnię pełną nie tylko rewelacyjnych książek (a już książek dla dzieci w szczególności). Dom Oświatowy Biblioteki ma za zadanie nie tyle ładnie układać książeczki na półkach i ganić za brak zwrotów w terminie, ile działać i aktywizować społeczność w każdym chyba wieku pod kątem literatury, sztuki, muzyki, czyli ogólnie pojętej kultury.



W czytelni, która w zasadzie jest Czytelnią Sztuk, można znaleźć albumy, reprodukcje, słowem wszystko, co oferuje zaplecze artystyczne Katowic i Śląska (a także innych, znanych wydawnictw). W sektorze dziecięcym znajduje się szeroki zasób książek dla maluchów, w szczególności tych pięknie ilustrowanych, stanowiący jakby galerię grafiki dziecięcej. Tuż obok znajduje się Galeria Intymna, która stała się przestrzenią stricte muzealną, konferencyjną, estradową. Rewelacyjne miejsce. Właśnie tam zorganizowaliśmy trzy wydarzenia dla dzieci, żeby literatura w Katowicach nie stała się tylko domeną dorosłych, rozprawiających z powagą o krytyce literackiej czy fantastyce.

Dla dzieciaków wystąpił Teatr Kamishibai. To taka forma obcowania z literaturą oparta na ilustracji (świetnej) i narracji opowiadającego, połączona z interaktywnym przeżywaniem fabuły. W prostych słowach pisząc - gdy pojawia się ilustracja dzieci wspólnie z panią Zosią (w tym przypadku była to pani Zosia, choć może równie dobrze robić za figurę narratora dla idei Kamishibai) opowiadają, co dzieje się na obrazku. Robią to nie tylko werbalnie,  ale też poprzez ruch. Piękne wydarzenie, zdecydowanie.





Drugim pomysłem była akacja Blogosfera czyta dzieciom. Miałyśmy być tam we trzy: ja, Zuza (z Millyme2014) i Ruby Soho (lifestajlababy). Ostatecznie byłyśmy tam tylko z Zuzką, ale i tak czytanie bajek dla dzieci zajęło nam blisko godzinę. Ja porwałam się na XVI-to wieczną klechdę domową o piernikach toruńskich, Zuzia czytała dzieciom o zającu grajku. Niesamowite, jak różnie dzieci reagowały na te dwa typy bajek. Moja, klasyczna, napisana trudnym językiem, wymagała od maluchów (6-7 lat) skupienia i uwagi. Dlatego później dużo czasu poświęciliśmy na odtworzenie fabuły i zrozumienie treści bajki. Zadawałam im pytania a one (dzieci) słodko odpowiadały. Zupełnie inne dzieciaki zaktywizowała natomiast bajka o zającu, rymowana, bardziej melodyjna. Też technika opowiadania była inna, bo Zuzia jakby włączyła dzieci we wspólne czytanie pozwalając im dopowiadać co bardziej oczywiste rymy, przerywając lekturę na pytania o to, co będzie dalej. Wyobraźnia szalała (dzieciaki też, więc obie oficjalnie drżymy przed dorośnięciem Mill i Poli do tego wieku).

Fot. Biblioteka Śląska
Fot. Biblioteka Śląska
Ostatniego dnia festiwalu zrobiłam dla maluchów (4-5) warsztaty z bajką o choince Chip'a i Dale'a. Dzieci zapewniły mi doświadczenia dydaktyczne, których tabuny nawet najlepszych studentów nigdy nie dadzą. Po wszystkim stanęły przede mną i powiedziały zgodnym chórem: JESZCZE. Kiedy zaczęła czytać im bajkę siedziały naokoło. Po chwili poczułam, jak jedna mała główka opada na moje ramię, inna pupa gramoli się na moje kolana. Jeszcze jakaś rączka przewracała strony. Przedszkolne czułości roztopiły mnie jak masło na patelni. I trwały przez całe warsztaty, a ja miałam ochotę ryczeć z miłości, kiedy niepewnym głosikiem chłopiec powiedział, że on nie potrafi narysować Mikołaja, a tak by chciał. Co ja robię w przestrzeni akademickiej, skoro takie akumulatory na podorędziu, w każdym chyba przedszkolu są?

Fot. Biblioteka Śląska

Fot. Biblioteka Śląska

Fot. Biblioteka Śląska

Fot. Biblioteka Śląska

Fot. Biblioteka Śląska

Fot. Biblioteka Śląska
No, ale skończyło się. Festiwal dobiegł końca i nareszcie mogę cieszyć się własnym dzieckiem i tym, jak przez ten tydzień wyrosła, a wyrosła, że hej! Już sama stoi! Nie trzyma się niczego, w związku z czym po kilku sekundach spektakularnie upada, ale nie zrażona ćwiczy dalej. Włosy jej tak mocno spadają już na oczy, że chyba jeszcze przed świętami wybierzemy się do dziecięcego fryzjera. Albo do mojego i Polkę obetniemy przy okazji, bo niby byłam na dniach, ale coś mi się nie układa, poprawiałabym. A jest okazja, bo 10zł muszę im donieść. Poza tym Polka nauczyła się robić... hm, jak to opisać? Wykonuje takie śmieszne blablabla językiem, jak dorośli, kiedy chcą zabawić malucha. Komiczna jest i rozczula mnie tym na maksa! A poza tym jest moja i w końcu już się mogę jej naprzytulać za cały tydzień.