i
Po śniadaniu szybki basen (Polka zachwycona, mimo dość zimnej wody), potem decyzja: Zakopane. Co będziemy siedzieć jak "morony" w pokoju, pojedziemy, ruszymy się gdzieś. Malutka przysnęła akurat w aucie, więc dojechaliśmy spokojnie do stolicy górskiej tandety i zimowych rozrywek z gatunku tych neonowych: Krupówek. Myślałam - na Gubałówkę wjedziemy, na stragany na szczycie się nastawiałam. Nic to, że mgła przecież, jakoś to wyparłam. Oczywiście z wycieczki wzwyż też nici, więc przyszło nam snuć się po deptaku zapaćkanym turystami, równie jak my ochoczymi do spacerowania właśnie tam. Podle. Co innego Krupówki zimą, wieczorem, pięknie oświetlone, z dziesięć lat temu, z kremówką w Coctailbarze. Albo choćby w Poraju, jedząc rydze smażone na maśle. A skończyło się na Costa Coffee i wyrzuto-sumienno-twórczym Oreo Cookie Pie (swoją drogą ciastko z Oreo ma wspólne tylko symboliczne dwa kawałki ciasteczka u góry - poza tym jest przesłodką fantazją na temat karmelu, kakao, kruchego ciasta i bitej śmietany).
Polka zachwycona ciepłą kawiarnią (bo na dworze jakoś jej się mniej podobało). Nieprzyzwyczajona do codziennych wyjść (matka unika spacerów jak ognia), była pewna, że wczorajsze sanki wyczerpały tygodniowy limit. A tu znów ją targają do tego wózka, którego zgodnie nienawidzimy obie: ona i ja. Kiedy tylko Pola poczuje pod plecami twardość Bebetto wpada w histerię prężąc się i denerwując. Robi się czerwona na twarzy i wiele się trzeba nagimnastykować, żeby w nim została. W zasadzie udaje się to tylko, kiedy malutka jest śpiąca. Wtedy jest jej raczej obojętne (tudzież biernie akceptuje swój cierpiętniczy los), gdzie główkę przyłoży.
Ja, ze swojej strony, z subtelnej niechęci do naszej Luci przechodzę w stan permanentnej nienawiści. Tu proszę osoby o szczególnie dużej wrażliwości, rodzinę i znajomych (oraz władze jednostek, gdzie o pracę się ubiegam) o zaniechanie lektury, bowiem nastąpi nieparlamentarny ciąg rynsztokowych wyzwisk pozbawiony jakiejkolwiek cenzury. Wózek zwyczajnie mnie wkurwia. Klnę na niego jak Tuskówna na Honoratę Skarbek i w głowie snuję wizję, jak to z zyskiem sprzedaję go na Olx. Podłe to i wredne ustrojstwo. Błagam, nie piszcie, że Wam się sprawdza, bo wiem, wierzę, kumam - jednym pasuje, innym nie. Nam nie tylko nie pasuje, wręcz nam szkodzi - na zdrowie psychiczne i fizyczne nam szkodzi. Wykonuję w kierunku Bebetto ruchy gwałtowne, często agresywne (co w sprzedaży mi nie pomoże), mąż ma wizje w stylu: wrzucić w niego marzannę i topić na wiosnę. Wózek rozkładany na płasko mówili, zachwalali, że w pieprzonej spaceróweczce może sobie niemowlę płasko spać. Nic z tych rzeczy. Opis wózka robiła najwyraźniej bezrobotna polonistka, bo matematyki na oczy nie widziała. Kąt 15, 20 stopni to nie jest żadne tam na płasko, tylko na pół-płasko. Dziecko nie poleży sobie równiutko, tylko zawsze w jakimś dziwnym przygięciu - ani siedzi, ani leży. A jak już siedzi, zwłaszcza zimą, w śpiworku, to pałąk skutecznie dziecko unieruchamia, ciśnie w nóżki i blokuje wszelką motorykę aktywnego niemowlęcia doprowadzając je do pierwszego w życiu, regularnego wkurwienia. Frustruje też matkę, która już pogodziła się, że dziecko w pasach jeździć nie będzie, że pałąk uchroni bobasa przed wypadnięciem. Spacerówka (zaznaczę, że nazwa ta wprowadza skojarzenia z sielskim przemieszczaniem się, którego Bebetto nie zapewnia, więc używam jej czysto roboczo) jest tak płaska, jak miseczki stanika u gimnazjalistek. Dziecko może wypaść przy gwałtowniejszych ruchach. Polka, która już posmakowała kubełkowego siedziska w Quinnym zwyczajnie nie może zrozumieć, dlaczego jej to robimy i w takim twardym, nieforemnym i niebezpiecznym ustrojstwie każemy siedzieć. Ja też nie mogę zrozumieć, zwłaszcza, że mija 3 dzień z 6 i jak na razie nie zeszliśmy z asfaltu - ergo - Quinny dalby radę ze profesjonalnym, brytyjskim spokojem.
Polka jest w Bebetto spokojna przez jakieś 5 minut. Potem już nie. Coś tam brzęczy i marudzi. Nawet się do niej zajrzeć nie da (bo już chce jeździć w drugą stronę). Buda wielka, co latem miało swoje plusy (ale miało i minusy), tak, że trzeba ją mieć albo złożoną, albo odsłonić wielki wywietrznik - żeby to dziecię mieć na oku. Wywietrznik zimą jest tak idiotyczny, że chyba nie wymaga komentarza (na dodatek prosto na główkę dziecka). Złożona budka zimą to równie nietrafiony pomysł, bo wicher, bo zimno, bo generalnie w chuj niefunkcjonalny cały ten wózek. A jakby się mu dobrze przyjrzeć, to z dnia na dzień robi się coraz brzydszy. Piękna i dopracowana gondolka ma zrobić sprzedaż, więc spacerówka, potraktowana po macoszemu, wygląda już zdecydowanie gorzej. Ale winić mogę jedynie samą siebie, że tego w sklepie, w ciąży, w ósmym miesiącu i z obrzękami jak słonica nie sprawdziłam dokładnie. Od dołu budy widnieje obrzydliwy zamek. Ni to ładne ni funkcjonalne. Sama budka oparta na kilku pałąkach, krzywi się przy najmniejszym podmuchu wiatru, a że była krzywa już po wyjęciu z opakowania - teraz jest tylko gorzej. Wszystkie stałe elementy (daszek) są wygięte i po prostu krzywo, źle zrobione. Tapicerka roluje się i odstaje od swoich miejsc zaczepienia. Podnóżek jest jakiś nieforemny. Moje 9-cio miesięczne niemowlę już nie mieści na nim nóżek, kiedy jest rozłożony na płasko, ale opuszczony nie daje żadnego oparcia i nóżki wiszą (od pół łydki). Gdyby mnie tak wisiały też byłabym co najmniej nie w humorze. Gdybym przez pieprzony pałąk nie mogła się ruszyć - też robiłabym aferę na każdą próbę wciśnięcia mnie tam w puchowym kombinezonie i śpiworze. Zupełnie się Polce nie dziwię, toteż niosę ją od samego dołu Krupówek aż do willi Oksza, coby chwilę się zrelaksować w muzeum pełnym ciszy, obrazów i Witkacego. Polka indeed się relaksuje, już, już usypia (bo przecież jest już 14:00 a ona od 6:30 rano spała zaledwie 30 minut w aucie), a tu znów to Bebetto i po sprawie - nieść ją trzeba do auta przez kolejną długość Krupówek. Po drodze oczywiście Polka wymaga, bym robiła lajkonika i podskakiwała całą drogę śpiewając jej Marsyliankę. Wymęczona oddaję małą mężowi. Ten śpiewa przez dalszą drogę pieśni marszowe i patriotyczne, hymny innych krajów. Plebejskie "lalalala" to nie dla nas! Na zmianę niesiemy Polę i pchamy ten kretyński wózek zastanawiając się, czy nie można go zostawić tu, teraz, już, natychmiast. Mimo wszystko pakujemy go do auta (które musieliśmy pożyczyć od Szwagra, bo do naszego oczywiście to bydle nie wchodzi razem z bagażami) składając mozolnie (po drodze paprając błockiem wszystko: wózek, cały worek pod wózkiem, bagażnik (i myślimy z nostalgią o Quinnym, który składa się szybko, na dole ma estetyczną siatkę, która generalnie się nie brudzi, można go szybko położyć kółkami do góry i nie brudzi niczego, ba - wchodzi do bagażnika lekko zostawiając jeszcze miejsce na bagaże! Co za luksus!). Lucę trzeba rozłożyć - osobno siedzisko (wielkie, a małe), osobno rama. Wszystko wespół zajęło nam cały bagażnik combi. Nawet nie wspominam o ciężkich i topornych przełącznikach czy tam przyciskach służących do wszystkiego - bo w Bebetto nic nie dzieje się łatwo czy automatycznie - zawsze trzeba nacisnąć i przyjąć absurdalnie niewygodną pozycję, potem z mozołem przełączać (pałąk, podnóżek, całe siedzisko).
Polka i sztuka najnowsza. Nie chwyciła jej za serce. Wolała klasyczne panoramy z kuligiem na pierwszym planie. Mogła krzyczeć KON na cały dom, bo długo byliśmy tam tylko we trójkę. |
Nie licząc Oxfordu, jednego wielkiego Unesco muzeum to pierwszy taki muzealny wypad Polki |
Polka w Witkacowie, czyli w muzeum Oksza. Wstęp 1 ulgowy (ja) i jeden cały (mąż) 12zł. Warto, jeśli lubi się Witkacego. Muzeum można zobaczyć (zależnie od własnego tempa) od godziny do kwadransa. |
Kończąc ten hejt na Bebetto, dodam tylko, że w zestawieniu diwajsów, nasza córka woli nawet mały i ograniczający jej wolność osobistą fotelik samochodowy (a to w przypadku niemowlęcia wystarczający komentarz).
Niemniej jednak (co w sumie dziwne), humory nam dopasowały i spędziliśmy uroczy dzień pełen absurdu i niewybrednego poczucia humoru. W Zakopanem, z którego wszystkich serdecznie pozdrawiamy!
O&P
Ach zazdroszczę wam nawet tej mgły tak bardzo bym chciała tam pojechać :) Mój M. od kilku miesięcy mówi, że chciałby pojechać, ale bez dzieci, żeby pochodzić po górach. W zeszłym roku najwyżej weszliśmy z małym na Nosala ;) Pozdrawiamy znad morza :)
OdpowiedzUsuńO, a ja bym nad morze z kolei jechała :)
UsuńNo takie recenzje to się jednym tchem czyta:) Ja też przeżywam transformacje uczuć do naszej spacerówy mimo, że rozkłada się na płasko. I pomyśleć, że jeszcze latem ją kochałam. Ale do wiosny i planowanej zmiany fury może się jakoś dokulamy:)
OdpowiedzUsuńPlanujecie nowy wózek? Ja planuję kolejne dziecko, a co za tym idzie karetę dwuosobową... zobaczymy czy się uda - najpierw ten dzidziuś, potem limuzyna. Oczywiście koszty takie, że rodzice będą musieli się na komunikację miejską przerzucić, ale co tam! Podział ról w rodzinie jasny: dzieci królują, rodzice wyrobnicy i szlachta... zaściankowa :)
UsuńTo ja, zgodnie z poleceniem, nie piszę Ci że u nas się sprawdza (chociaż się sprawdza:D).
OdpowiedzUsuńWakacje wyglądają na udane! I ten śnieeeeeeg, zazdrość!