W ramach protestu spakowałam rodzinę i pojechaliśmy we trójkę na tatrzańskie zadupie (przeprasza za język, ale w drodze towarzyszy mi Ziemowit Szczerek i jego Mordor, popadam w kalki językowe, a stylistyka książki niewybredna). Okolica piękna, ale zanim się tu znaleźliśmy trzeba było dojechać. Powszechnie wiadomo, że Polka i podróże długodystansowe to się kłóci na potęgę. Trasa do Rudy Śląskiej to już wyzwanie, a co dopiero Czerwienne w okolicach Zakopanego! Nie ma rady, postanowiliśmy "jechać na drzemce", co w praktyce oznacza poddańcze podporządkowanie się niemowlęciu i jak na komendę - gotowość do drogi na pierwsze przymknięcie powiek. A przecież pakowanie w proszku.
Jak to? Taka Monica Geller ze mnie i zostawiam taki kaliber na ostatnią chwilę? Otóż nie, torba spakowana leżała już od kilku dni. Miała się zmieścić w bagażniku koło wózka i w drogę. Niestety zaburzenie wprowadził telefon od pani z hotelu. Taka sytuacja: w ferworze akademickich dyskusji, w środku wydziału stoję, dzwoni komórka. Odbieram, a tam: "Dzień dobry. Dzwonię tylko powiedzieć, że mamy saneczki i nie musi ich pani już zabierać". Aż dziw, że zareagowałam na tyle szybko, by dopytać czy śnieg do tych sanek też mają. Mieli. No, ale sanki oparcia nie miały. Stwierdziłam, że jednak bierzemy (a mieliśmy nie brać, bo po co), pożyczamy od znajomych, a taki zestaw nam do auta nie wyjdzie. Szybka zamiana karet ze Szwagrem i po sprawie (to znaczy przyszłościowo, bo zamiana dopiero w dniu wyjazdu o 6:40 pod fabryką - stąd to pakowanie na ostatni moment). Mąż po samochód - ja bawię Polkę. Mąż wraca, jemy śniadanie, Polka zmierzła. Myślimy - kimnie jeszcze, ale nie, ta w nastroju "baw mnie". Polka do babci dwa piętra niżej, my w akcji: ostatki pakowania, kąpiele, niedosuszone włosy. Szybka wymiana kombinezonu w Smyku na mniejszy (ach, co za wcześniejszy brak pomyślunku - kupić profilaktycznie większy rozmiar, coby był na dłużej, w rozmiarze, w którym kombinezon mamy po kuzynce i wielki jest jak dwie Pole... speachless). Polka zasypia, jedziemy.
Podróżuje z misiem :) Gadali! |
Mała budzi się przed Poroninem - ładny wynik. Robimy postój z klasyki gatunku: kupa, wymiana pieluchy na tylnym siedzeniu, obiad, rosół, cytryna, konik bujany, fotunia na śniegu i dawaj dalej w drogę. Polka wrzask (że ona nie jedzie, chyba). Uspokaja się, kiedy zaczynam miziać ją po buzi futerkiem misia (choć Pola jest przekonana, że to misiu głaska ją po buzi). Mała zasypia, parkujemy.
Zabiegi higieniczne na tylnym siedzeniu fury Szwagra - bezcenne |
Wbrew pozorom zjadła cały plaster i domagała się więcej! Może jej nie zaszkodzi? W końcu lekarka mówiła tylko "nie dawać jej jeszcze mandarynek"... |
Konik bujany zwany też łosiem |
Jeszcze trzeba ją trzymać przy takich zabawach, ale buja się z radością |
Dookoła pięknie (w zasadzie pięknie już od połowy drogi, ale wiadomo - aparat na samym dnie bagażnika), cisza spokój. Hotel nowy, trzy gwiazdki. Na szyczycie wierchu stoi, więc myślę - zimno będzie. Jak się okazuje - nie mylę się. W pokoju zwyczajnie piździ. Podobno pokój na rogu, z dwóch stron świat, z dwóch pozostałych hotel. Wszędzie zimno bo są kuźwa pro ekologiczni i nie grzeją, jak nie muszą: w pokojach tak, na korytarzu nie. W stołówce troszeczkę. Boję się co będzie na basenie, ale na szczęście mają sauny (o, jutro idę się do tych saun wygrzać, nie ma co!). Dali nam farelkę, ogrzewania nie kumam. Podkręcam na 30 stopni, włączam opcję follow me (zdecydowanie chcę mieć ciepło, gdziekolwiek pójdę na tych 20m kwadratowych z łazienką włącznie). Zimno nadal.
Polka ubrana w polarową piżamkę zasypia po blisko godzinnym usypianiu na dwie zmiany. No i co robić dalej? Jeden pokój, światło też jedno, a Polka śpi i to śpi w ciemnym (tak lubi, ja też tak wolę, więc się nie dziwię). Moja kreatywność wznosi się na stosowny do miejsca poziom i improwizuję tak:
Konkurs: znajdź łóżeczko |
Działa. Polka śpi nadal, mąż pływa na basenie, ja piję Lecha, piszę posta, książkę czytać planuję. Dogrzewam pokój farelką, jest bosko. Przeglądam Tatry z dzieckiem i planuję własną wersję przewodnika po Podhalu.
Taki widok z okna mamy, o! |
Albo taki :) |
Pozdawiamy,
O&P
Ale zazdrość! Jest pięknie! Chcę śnieg!
OdpowiedzUsuńNo... to pakuj bobasa i przyjeżdżajcie! Od poniedziałku będziemy chyba jedynymi gośćmi w hotelu :)
Usuńmoże i zadupie. Ale widok naprawdę zacny :)
OdpowiedzUsuńNasz łoś z Ikei!! :) Młody ma, może pożyczy Polce, jak ta zatęskni po powrocie z wakacji :)
O, to Polka przyjedzie pożyczyć, bo łoś zrobił furorę!
UsuńPrzepiekne widoki, normalnie Ci ich zazdroszcze!
OdpowiedzUsuńJa Ci zazdroszczę Nervi i Portofino nieopodal, więc wiesz...
UsuńO mamooooo, ale pięknie! Tu szaro, zimno (choć nie aż tak!) i depresyjnie jakoś... Śniegu, nadchodź! Czekam na foty z sankami! A Wy wypoczywajcie! <3
OdpowiedzUsuńFoty z sankami w kolejnym poście Zuz, już się pisze. A pięknie jest, oj jest. Idziemy dziś na spacer i nagle mówię: słyszysz? Ryś: co? Ja: nic! No i nic nie było słychać przez chwilę :)
Usuń