sobota, 6 grudnia 2014

Mikołajkowo

Tak się jarałam Mikołajkami (z dużej pisać? A co tam, piszę!)! W sumie co roku się jaram, bo siostra ma urodziny, taka jakaś wyjątkowość rozlewa się po całym dniu. Zawsze coś robiłyśmy - leniwy Starbuń czy inne świąteczne klimaty (słuchanie The Very Ally Christmas, o tak!) W tym roku siostra w domu, my w górach, jakoś przeżyjemy. Zaraz będę do niej dzwonić z życzeniami.

Chciałam też, żeby pierwsze Mikołajki Polki były magiczne. Musiał być śnieg, no to góry. Śnieg leży (ton nie ma, ale na sanki poszliśmy). Mimo szalejącego korpo-wyjazdu integracyjnego w całym hotelu jakoś nikt nie zakłóca nam tego świętowania.

Polka obudziła się ok 5:00. Dnia poprzedniego padła o 18:30, nie dziwota, że wstała wcześnie. Nowe miejsce, łóżeczko turystyczne - w sumie i tak długo pospała. No, to dawaj, od razu prezenty (swojego się doczekać nie mogłam!). Poli Mikołaj przyniósł cuda same! W paczce znalazła piękny zestaw z H&M, super body z reniferkiem i mikołajową czapeczkę. Był też szlafroczek (który będzie miał swoją odsłonę w innym poście) i pluszowy kot. Nie muszę pisać, co zrobiło na małej największe wrażenie, prawda? Ściskała kotka i mówiła "KO" (zdecydowanie dużymi literami mówiła) z radością. KO-chana jest!

Pierwszy mikołajkowy prezent Poli (nieskromnie dodam, że i mnie Mikołaj podarował - mufkę do wózka, w romby, śliczna jest!)

Prezenty w użyciu - wszystko co ma na sobie Polka funduje Biegun Polarny vel mama z babcią!



Jakimś magicznym sposobem udało mi się usnąć, kiedy mała z mężem demolowali pokój hotelowy. Obudzona krzykami spacyfikowała towarzystwo spektakularnie usypiając Polkę, która... wyspana wstała 15 minut później. Poszliśmy na śniadanie. A po śniadaniu - do sali zabaw.

W basenie z piłeczek Polka oczywiści nurkowała, tak jest tam malutka. Ale jak mogła się na mnie zdrapywać, to już chętniej działała. Sama nawet wskakiwała!

Podobno przez to przeszła. Podobno...


Dalej był spacer do remizy (bo jeśli sklep to gdzie, jak nie tam). Z powrotem fitness roku 30 minut z wózkiem w górę (20 stopni nachylenia stoku - średnio) - dałam radę. Ostatnie metry wysiłek cardio: niesienie okombinezowanego niemowlęcia 300 metrów do hotelu (nadal lekko w górę). Sanki oddałam walkowerem mężowi, z resztą, to jego działka tak powozić księżniczkę w różowej karecie.

Cudnie jej! I w kombinezonie (prezent mikołajkowy od babci), i w czapeczce, i na sankach. Santa's Little Helper, nie ma co!

Polka zachwycona (coś nam się wydaje, że sanki to będzie nasz nowy środek transportu i przyjdzie nam niebawem kupić własne. Sanki. I Husky'ego,)

Mikołajki oficjalnie uważam za udane (choć będą się udawały jeszcze przez kilka godzin). W pokoju zrobiło się trochę cieplej, obsługa hotelu na medal, jedzenie rewelacyjne (o matko, jakie dobre mają jedzenie!), mąż kupił piwo na wieczór, korpo jutro wyjeżdża - czego chcieć więcej?

Jest majestatyczny, reprezentatywny i "wszystko co o nim mówią legendy" jest!

Kiedy oglądałam zdjęcia promocyjne na stronie hotelu byłam pewna, że wzięli ze Stockphoto jakieś reprezentatywne. No nie wzięli, tak tam pięknie jest po prostu!

Widoczek za widoczkiem. Jak zobaczyłam piękny, drewniany domek z napisem "na sprzedaż" nieznośna lekkość portfela zabolała jak nigdy jeszcze...

5 komentarzy:

  1. Cudownie mikołajkowo ! Sanek i śniegu zazdroszcze !
    Ko-tek podoba mi się najbardziej ! Tzn na drugim miejscu za Polą ! ;)
    I mufki zazdroszczę !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mufka daje radę, choć nieskromnie dodam, że napalam się jeszcze na jedną (taką na rogi Quinny'ego, albo na rękawice z La Millou... albo... na nowy wózek - w świetle nowego posta.

      Usuń
  2. Och jakie piękne zdjęcia!!!
    pozdr i zapraszam do nas

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Przejrzałam na szybko Twojego bloga i chyba będę zaglądać po powrocie z urlopu :)

      Usuń
  3. Tatry! Odkryte na nowo późnym latem zdecydowanie wymagają odkrycia na nowo zimą. Dziękuję Ci za tą inspirację!

    OdpowiedzUsuń

Im więcej komentarzy tym ciekawiej. Piszcie!