Aż przekleństwa cisną się na usta! Utknęła w błędnym kole absolutnie wszystkiego. Najbardziej podstawowa rzecz: sikanie, nie jest bezpieczna w domu moich rodziców. Sytuację naszkicuję dosyć szybko (mimo niewątpliwie intymnego tematu rozprawy).
Tata zainstalował reduktor ciśnienia wody, co oznacza, że woda odkręcona na niższym poziomie domu uniemożliwia dopływ wody do wyższych kondygnacji. W praktyce: siedzę namydlona, z mokrą głową w zimnej wannie chłodząc siebie i moją Polę. Ponadto w naszej łazience postanowił nie instalować grzejnika. Tłumaczył to zawiłym wywodem ekonomicznym o pragmatyce dogrzewania elektrycznym grzejniczkiem - kiedy zajdzie potrzeba. Problem w tym, że w nocy temperatura spada tam poniżej 10 stopni. Sikanie w takich warunkach (plus wyziębienie w wannie chwilę wcześniej) prowadzi do ciągłego zapalenia pęcherza. Do tego dochodzi debilna regulacja cieplna w domu. Grzejniki włączone są na przysłowiowy "full" od 7:00 do 8:00 rano, potem nadchodzi fala zimna (czyli akurat wtedy, kiedy jestem w domu!). Kiedy mam np. mokrą głowę, albo nie daj Boże - chwilę pobędę bez skarpetek - zaczynam siorbać nosem. Przeziębienia - NOTORYCZNE - nie sprzyjają leczeniu infekcji pęcherza w zimnej łazience.
Przez całą ciążę miałam z tym problemy. Cały czas bakterie w badaniach moczu, dwa opakowania Uroseptu, dwa opakowania Furaginu, antybiotyk Zinnat (który swoją drogą doprowadził do zapalenia błony śluzowej żołądka i 24-godzinnych wymiotów). A teraz znów to samo. Furaginu mam nie brać, Urosept już dawno nie pomaga. Lekarka proponuje jeszcze inny antybiotyk (tym razem Keflex). Nie chciałam brać go bez powodu, bo mała i tak już jest mocno obciążona całą tą farmakologią. Zrobienie badania moczu nie wydawało się aż tak trudne: co za filozofia - sikasz do probówki rano, zawozisz do laboratorium i gotowe. Tymczasem okazuje się, że nasikanie do jakiejkolwiek probówki zgodnie z procedurą oddawania moczu w temperaturze 10 stopni, przy zimnej porcelanie, bólu pęcherza i 5:35 rano w zimnym mieszkaniu graniczy z cudem. Mimo, że mieszkam koło kościoła - cud się nie stał i nie udało się. Pierwszy poranny mocz przepadł. Gdy podejmę tę próbę jutro będzie już nieco za późno, by na umówioną wizytę lekarską przynieść wyniki badania na posiew (laboratorium zwyczajnie się nie wyrobi). Będę zatem miała tylko ogólne badanie moczu z niemożliwą wręcz ilością bakterii, co zdyskwalifikuje mnie całkowicie do rodzenia w wodzie (nikt nie wpuści bakterii do wanny!). Nie mam też szansy wyleczyć tej infekcji przed porodem, bo przyjmowanie tych wszystkich leków trwa zazwyczaj do 7 dni, kolejnych tyle czeka się na wyniki badań kontrolnych, później na wizytę lekarską i nagle okazuje się, że już dawno rodzę.
A jak w tych okolicznościach będę rodziła? Bez środków znieczulających (alergia), bez znieczulenia zewnątrzoponowego (szpital nie praktykuje), bez naturalnych metod łagodzenia bólu (woda w wannie). Zostaną mi jedynie prysznice na oddziale i TENS z Tchibo, który i tak działa tylko kierunkowo na bóle krzyżowe i można używać go w jednej tylko fazie porodu (nie tej, kiedy leki przeciwbólowe byłyby wskazane!).
Jeśli w takim tonie zaczynam tydzień - aż boję się, co będzie działo się dalej! Zapalenie dróg moczowych hula więc w najlepsze, w domu dalej w c**j zimno (bo jedynie żargon budowlany wydaje się tu teraz na miejscu), na dworze mróz. I po co mamusia uczyła całe życie nie siadać na betonie, jak w domu gorsze warunki?
Ojej, ojej :( kurde, no w łazience MUSI być ciepło! No w każdym razie trzymaj się ciepło, do porodu już niewiele zostało, a potem.. byle do wiosny! O, mam coś co może Cię zainteresować :) http://mamasilesia.blogspot.com/2014/01/mamo-czy-masz-ochote-sie-ze-mna-spotkac.html
OdpowiedzUsuń