niedziela, 26 stycznia 2014

Rodzinowanie

Weekend pod znakiem spotkań rodzinnych. Wybraliśmy się z mężem w odwiedziny do Dziadka. Dziadzio jest emerytowanym profesorem ogrzewnictwa mieszkającym samodzielnie w centrum najmniej logicznego topograficznie miejsca na Śląsku. W plątaninie ulic jednokierunkowych, pod czujnym i nieznoszącym sprzeciwu tembrem Jane z Nokia Drive udało nam się dojechać na miejsce, a nie było łatwo. Dziadek mieszka na ulicy rodem z Harrego Pottera - trzeba niemalże wjechać w mur, by przedostać się na drugą stronę barykady, na tyły kamienico-bloku, przejechać przez bramę, która nie przypomina skrętu w tradycyjną uliczkę. Dziadek czekał na nas już od 11, mimo iż na miejsce przybyliśmy blisko półtorej godziny później. Jak przystało na starą gwardię czekał też jabłecznik z cukierni za rogiem, herbata i wyborna konwersacja.

Przebrnęliśmy bez większych problemów, a nawet z dużą przyjemnością, przez podwieczorek, mroźny spacer (nie polecam przyszłym mamom wędrówek w 11 stopniowym mrozie, w getrach i jesiennej kurteczce), obiad i dwa razy mroźniejszy powrót do domu. Wspominkom i rozmowom nie było końca. Mimo iż Dziadzio epatuje charyzmą profesorską na każdym kroku, nie jestem w stanie nie podejść do niego inaczej niż z dużą dawką czułości, czy nawet rozczulenia! Sama nigdy nie miałam dziadków, dlatego ci mężowi tak bardzo mnie dziwili. W końcu figura dziadka przestała być widmem przesyconym patosem wspomnień i konglomeratem idealizowanych cech. Zamiast tego stała się realnymi postaciami, których urok równoważny był wadom i typowej dla starszych osób gderliwości. Bardzo rozrzewnili mnie obaj, kiedy obowiązkowo zadzwonili do mnie z urodzinowymi życzeniami, choć jeszcze rok wcześniej byłam dla nich całkiem obcą osobą. Przyjęli mnie z większą chyba otwartością niż teściowie. Kiedy w dzień ślubu zaaferowana zeszłam w końcu na dół nie wiedziałam jak się zachować, do kogo co powiedzieć, komu nie palnąć gafy i jak w tym wszystkim trzymać pion i klasę. Ślub miał odbyć się za blisko godzinę, więc de facto słowo jeszcze się nie rzekło. Tymczasem obaj dziadkowie męża już postanowili odpowiednio mnie zdyscyplinować. Jeden powiedział więc do drugiego teatralnym szeptem (po kwadransie uprzejmego wyczekiwania): "I uścisnęła Cię w końcu ta twoja wnuczka, czy nie?". Z radością uściskałam ich obu czując się odpowiednio przywitana w rodzinie (dobra reprymenda jest bardziej szczera niż najpiękniejsze komplementy). Tym trudniej było mi, kiedy jeden z dziadków odszedł od nas pod koniec roku. Nie dość, że przypominał bardzo mojego tatę swoim uporem, dokładnością, inteligencją, to jeszcze przez krótką chwilę był dziadkiem, którego nigdy nie miałam, którego mogłam trochę się bać (bo to on był autorem rzeczonej nagany), i który nie krępował się wydawać mi dyspozycji, jakbym od zawsze była na stanie jego inwentarza. Razem z całą rodziną, po swojemu, przeżywałam ten moment. Bardzo żałuję, że nie ma już Dziadka w moim życiu. Został drugi dziadzio, ten bardziej wg mnie pocieszny - umysł ścisły ceniący nad wyraz literaturę i wiedzę humanistyczną. Podbił moje serce niesłabnącą miłością do swojej, zmarłej już żony. Starszy pan nadal wspomina swoją ukochaną z rozbrajającą czułością. Jeśli mój mąż ma coś przejąć po swojej rodzinie, niech będzie to właśnie takie zaangażowanie, uczucie i oddanie. Przy takich emocjach scenariusze Disneya (patrz bajka Up) to tania pościelówa z dancingu z lat 70-tych!

W takim to miłym towarzystwie spędzaliśmy dziś dzień. Wszystko zmierzało ku dobremu, gdy nagle, zupełnie niespodziewanie, rozmowa zeszła na... kwestie genderowe, krypto-spiskowe, teoretyzowanie o prawdzie i lekturę prasy prawicowej. I wyszedł nagle z Dziadka zagorzały retoryk, dyskutant, zajadły rozmówca! Zawsze zaskakują mnie takie nagłe zwroty akcji. Pokornie zajęłam więc niezobowiązujące miejsce w dyskusji. Próbowałam oscylować między: "Gender, gender - trudne słowo, niebezpiecznie używać go w dzisiejszych czasach" a "Gender-srender, przełącz na TVN Style". Blisko dwie godziny zajęło mi sprawne manewrowanie po kulturalnych obrzeżach tematu, który z właściwym gender ma niewiele wspólnego. Sam temat - a raczej jego medialny wariant - jest mi całkowicie obojętny i ignoruję go z pełną świadomością mojego dyletanctwa. Mam prawo - zaprząta mnie nóżka co jakiś czas wystająca z prawego boku, przerażający fakt, że z trudem mieszczę się w największe kurtki mojej mamy, zaskakujące zwroty akcji podczas nocnych wycieczek do łazienki i niesłabnący apetyt sprzyjający kilogramażowi mojej córeczki. Tę wychowywać będę jak matka mnie i szum medialny tego nie zmieni (zwłaszcza, że telewizji nie mamy, w domu oglądamy tylko wybitne produkcje pokroju How I Met Your Mother, a radiowy słowotok zamieniam ostatnio na przesłuchiwanie nowości na Amazonie). W związku ze swoją ignorancką postawą dalekam była od kłótni, przekomarzań czy innych jeszcze retorycznych bojów. Wyszliśmy zostawiając Dziadka (mam nadzieję) w spokojnym przekonaniu, że "Idziemy słuszną i mądrą drogą".

Nowa fura Poli (lepsza niż moja!)
Po drodze jeszcze szybki odbiór wózka w Silesii (która była zadziwiająco mało zatłoczona, pewnie ze względu na siarczysty mróz). Kiedy Pani Sprzedawczyni profesjonalnie prezentowała wszystkie zalety Cappuccino-mobilu Poli i pokazywała nam uchwyt na kubek z radością (łącząc w głowie kolor modelu z sąsiedztwem Starbucks) wykrzyknęłam: "O! Super! Będę mogła trzymać tu kawę w czasie spacerów z małą!". Ekspedientka spojrzała na mnie poważnie, z dezaprobatą lustrując mnie od stóp do głów. Najwyraźniej zawyrokowała, że jestem/będę jedną z gorszych matek i powiedziała: "Albo butelkę dla dziecka?". Niezrażona powiedziałam, że mimo to bierzemy wózek. Zaraz potem wpadliśmy w ramiona kolejnego absurdu:

- Czy ty znasz tego Biebera? - spytała mnie zaniepokojona Lady Mama.
- Nie osobiście - odpowiedziałam, ciesząc się szybką ripostą.
- A lubisz go? - rodzicielka nie ustawała w pytaniach wypowiadanych z kapitańską stanowczością.
- Mamo, on ma 12 lat! - odpowiedziałam, gdyż osadzałam go w kategorii między Kelly Family a LO24.
- Co najmniej 20! Na niczym się nie znasz, ale dobrze, że masz jeszcze trochę rozumu w głowie - odpowiedziała barokową salwą sprzeczności i przełączyła kanał na inny.

Ach, przynajmniej załapaliśmy się z mężem na kolację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Im więcej komentarzy tym ciekawiej. Piszcie!