Poród coraz bliżej - przynajmniej tak mówi podręcznik. Zobaczymy, co powie na ten temat ginekolog na czwartkowej wizycie. Mimo kulistości mojej postury i braku tchu cały dzień spędziłam na wychodnym. Tułając się od spożywczego do Starbucks, a stamtąd na rodzinną imprezę zastanawiałam się, jak to możliwe - cała ta porodowa fizjologia.
Jeszcze kilka tygodni temu prosto w oczy powiedziałam szefowi, że niczego się nie boję, że przecież nie ja pierwsza i nie ostatnia. Dziś nie jestem już taki chojrak. Swoją drogą - cóż za absolutny nietakt pytać ciężarną podwładną o jej psychofizyczne odczucia dotyczące porodu:
- No, to kiedy rodzimy? - spytał profesor
- Ja w lutym, a Pan? - odrzekłam bojowo zasłaniając brzuch przed natrętnym głaskaniem
Poród wydaje mi się niemożliwością. I sama nie wiem dlaczego. Przeszłam przez to z podręcznikiem, położną i koleżankami (każde źródło opisuje to inaczej). Ból jako obligatoryjna część całego przedsięwzięcia nie zachęca, ale też nie przeraża. To dosyć realistyczny objaw tego, co ma się wydarzyć, więc akceptuję go w pełni. Będzie bolało - status quo. To niemożność wizualizacji, kontroli sytuacji i jej dokładnego przebiegu mnie przeraża. Mam nadzieję nie realizować na fotelu porodowym żadnego scenariusza Ekstremalnych porodów. Mimo to - nie wierzę we własne możliwości. Zwyczajnie wydaje mi się, że nie mam w sobie tyle siły, by dać nowe życie tej małej istotce. Dyskomfort ciąży skłania mnie powoli do radosnego oczekiwania tych porodowych ekscesów. Ale jak miałabym sobie z tym wszystkim poradzić?
Organizm szaleje, co chwila wysyła nowe, inne, niejasne sygnały, że się zmienia. Ciężarnym nie trzeba tłumaczyć o co chodzi, mamom tym bardziej - wiadomo co dzieje się w ostatnim miesiącu ciąży. A ja podskakuję jak na szpilkach i biegam do łazienki co chwila upewnić się, że nie odeszły mi wody. Mimo iż literatura fachowa twierdzi coś innego - boję się przegapić początki całego zamieszania. Jedne książki zapewniają, że wody płodowe odchodzące w hollywoodzkim stylu to bajka, inne źródła podają, że będzie widowiskowo. Jedne publikacje mówią o skurczach przepowiadających, w innych czytam, że to nie obligatoryjne. Podobnie jest z częstotliwością skurczów - każda gazeta, książka, położna, lekarz i szpital - ma inne parametry i wytyczne. Inne są też zaordynowane metody postępowania - zanim się w tym połapię to zdążę urodzić w domowych pieleszach.
Podejrzewam, że to standardowe, ciążowe niepokoje 9-go miesiąca. Pytanie: ile w tym mojej psychiki, a ile faktycznych powodów do zmartwień?
Oj tak. to typowe niepokoje :) Mam to samo i fakt, że już raz przez to przechodziłam nic tutaj nie zmienia! też się zastanawiam, czy też czasem nie przegapię początku.. zeszłym razem skurcze były, a wody wcale nie odeszły - dopiero w trakcie porodu. NIestety u każdej ciężarnej to wszystko przebiega inaczej.. też już chodzę jak na szpilkach i oczekuję jutrzejszej wizyty u lekarza..Cóż, porodu tak jak napisałaś nie da się zaplanować, ani przewidzieć. Trzeba po prostu poczekać co życie przyniesie, liczyć, że nie będzie tak źle i starać się nie myśleć za wiele. To moim zdaniem jedyna sensowna rada na to, co nas czeka .. i tak jest nieuchronne, więc po co się zamartwiać :) Powodzenia :)))))))
OdpowiedzUsuńPowodzenia i Tobie! Słynę z wyobraźni na miarę "Ani z Zielonego Wzgórza", ale to przekracza moje wyobrażenia! Marzę o dużej rodzinie, przynajmniej trójce dzieci. Ale absolutnie nie dam rady dwóm, kolejnym ciążom! Po tylu latach ewolucji świat powinien znaleźć bardziej cywilizowaną formę... rozmnażania ;)
Usuń