To już chyba faktycznie ostatnie chwile z Polą w brzuchu! Wczoraj byliśmy w Ligocie na zapisie KTG. Mimo, że do terminu pozostały dwa dni, pani doktor poprosiła o skontrolowanie parametrów naszej małej dziewczynki. Najpierw badanie nie szło zbyt dobrze bo dziecinka spała. Zmiany w tętnie nie były aż tak wyraźne i powoli zaczęłam oswajać się z myślą, że zostanę przyjęta na obserwację. Dopiero powtórny zapis i zwiększona aktywność córeczki przekonały lekarkę, że wszystko jest jednak w porządku.
Leżenie 40 minut w jednej pozycji, podpięta do aparatury - nie tak wyobrażałam sobie swoje sobotnie popołudnie. Celem odwrócenia uwagi mąż zabawiał mnie rozmową i sytuacji lasów państwowych, a położna (niewiele myśląc) denerwowała mnie co chwilę uwagami na temat niskiej aktywności płodu. Po badaniu oboje z mężem odetchnęliśmy, że z małą wszystko w porządku. Już zbieraliśmy się do wyjścia ze szpitala, gdy nagle zauważyłam krwawienie. Wróciliśmy zatem na górę do pani doktor, która na spokojnie zbadała mnie i zleciła dla pewności USG. Na szczęście okazało się, że to tylko pęknięte naczynia w szyjce po badaniu ginekologicznym i z dzieckiem wszystko w porządku. USG potwierdziło, że bobas bryka w najlepsze, wód ma jeszcze na dwa tygodnie zimowania, a przepływy są niemal książkowe.
Wszystko skończyło się po 3 godzinach strachu i niepokoju. Wróciliśmy do domu. Nadal niepokoją mnie lekkie plamienia, ale podobno to dobrze. Rozmiękanie szyjki postępuje do przodu, a to tylko zbliża mnie do porodu naturalnego. Zewsząd spływają tylko opinię o tym jak negatywne skutki ma poród wywoływany. Oksytocyna, leki zwiotczające mięśnie szyjki itp., itd. Kilka dni temu byłam przekonana, że lepiej rodzić pod ścisłą kontrolą lekarza, który ten poród wywołuje i prowadzi od początku do końca. W międzyczasie naczytałam się o powikłaniach i skutkach ubocznych takich akcji - już nie jestem przekonana. Oczywiście, jeśli do krytycznej daty 3-go marca Pola nie ruszy w kierunku wyjścia to ją stamtąd wywabimy wszelkimi możliwymi sposobami (żeby tylko była bezpieczna). Kolejny zapis KTG mam mieć robiony w piątek 28-go lutego. Po cichu liczę, że skończy się porodem (skoro pierwszy zapis opatrzony był tyloma emocjami, co będzie się działo przy następnym!).
W szpitalu, mimo zdenerwowania, epatowałam spokojem. Może to magnetyzm miejsca pełnego lekarzy działał uspokajająco? W domu jednak nerwy zaczęły działać na własną rękę. Padłam na łóżko bojąc się poruszyć. Krwawienie zadziałało na mnie jak znak STOP, jakby coś Poli groziło. To niedorzeczne, ale nadal tak myślę i boję się podejmować cięższe wyzwania: spacer, podnoszenie kota czy rzeczy z podłogi, sprzątanie - a to wszystko może przecież tylko przyspieszyć akcję porodową - czy nie o to chodzi mi od kilku dni? Żeby już etap rozwiązania mieć za sobą? Do tej pory nie kojarzyłam porodu z drugą fazą całego tego przedsięwzięcia - z córką. Kiedy wczoraj na oddziale zobaczyłam małego bobaska, nie większego niż miara mojego łokcia, nie mogłam uwierzyć, że za kilka dni Pola będzie właśnie takim oseskiem całkowicie pod moją opieką! Chyba przez ostatnie 9 miesięcy zapomniałam się przygotować do tego, co nastąpi niebawem - do macierzyństwa. Mówią: hormony, to przychodzi naturalnie, poczujesz to. Ufam, że tak będzie. A co, jeśli mimo tej cudownej istotki na świecie nadal pozostanę myślącą o sobie, egoistyczną wygodnisią, która lubi się wysypiać do południa? Jeśli zwyczajnie nie będę potrafiła zająć się swoim dzieckiem i latać będę jak poparzona po rady do mamusi? No, i czym tu się martwić? Zbliżającym się koszmarem porodu czy widmem nieudolnego macierzyństwa?
Oooj tam, egoizm i wygodnictwo szybko przechodzi! Chociaż przyznam, że za drugim razem jest jakby łatwiej, bo wiadomo czego się spodziewać. Trzymam mocno za Was kciuki! Ale jakieś spacery czy mycie podłóg dobrze by zrobiło na wywołanie - masz racje, lepiej naturalnie - skurcze po oksytocynie są dużo bardziej gwałtowne.. Co do wywołania - z drugiej strony nie ma się co przesadnie przepracowywać, byś nie miała tak, jak ja przy porodzie pierwszego dziecka - po całym dniu spędzonym mega aktywnie i całej nocy skurczów, rano nie miałam już siły przeć, gdy przyszło co do czego. Więc wszystko z głową, pracuj wywołuj i wysypiaj się na zmianę :))))))
OdpowiedzUsuńOkna umyte, podłogi też! Spacer zaliczony - w parku i w Silesii... Najwyraźniej aktywność mi służy, bo im więcej się ruszam tym mniejsze skurcze przepowiadające! Szaleństwo :) Wysypiać się już nie potrafię, bo niewygodnie strasznie. Co ja zrobię w tym szpitalu bez swojej poduszki ortopedycznej, misia, z którym zasypiam mimo upływu lat i bez męża, który mnie przykrywa jak dziecko, kiedy się rozkopię? No i bez kota grzejącego stopy. Wygodnisia ze mnie, nie ma co :)
OdpowiedzUsuń;)
OdpowiedzUsuń