poniedziałek, 24 lutego 2014

24 lutego 2014 - termin porodu został osiągnięty

Mimo osiągnięcia terminu porodu - Pola nadal w środku. Jej mama w zniecierpliwieniu przemierzała dziś odmęty Silesii celem ruchu i pobudzenia funkcji skurczowej. Nic z tego. Mimo niezwykle uczynnej ekspedientki w Douglas, która chciała odbierać mój poród - sytuacja nadal w miejscu.

Tymczasem poza ciążo-landem sporo się dzieje. Ojca problemy w firmie osiągnęły absurdalnie wysoki poziom skomplikowania. Podziwiam go za spokój i opanowanie, z którym próbuje wykaraskać się z problemów finansowo-osobowych. Wspólnicy zawiedli na całej linii doprowadzając firmę do niejasnego w okolicznościach upadku. Odpowiedzialności (jak to w Polsce) nikt nie jest skłonny wziąć na siebie. Tuła się zatem biedna firma na rynku zbytu niczym  średnio atrakcyjna 50-ka po rozwodzie i próbuje wpakować się w korzystny mariaż. Wszyscy wiemy jak żenujący makijaż musiałaby taka konkurentka przywdziać, żeby udało się jej upolować zdobycz. Ojciec zatem dba o fikcyjny róż na policzkach pracowników, wytuszowane rzęsy sprawozdań ekonomicznych, korektorem maskuje cienie pod oczami tabeli z należnościami. Wszyscy liczymy, że uda mu się wyjść z tego bez botoksu. Szanse są z dnia na dzień mniejsze. Jako pracownik jego firmy martwię się tym jeszcze bardziej, gdyż los mój (przynajmniej finansowy) zależny jest od jego starań i awansów względem innych budowlańców. Gdyby tak niewypłacalność firmy po raz kolejny skazała mnie na pensję męża i własne (nieregularnie wypłacane) stypendium naukowe - marzenia i plany trzeba by odłożyć na znacznie później.

Jakież to plany! Przeprowadzka do Pszczyny i remont mieszkania po dziadku zaprząta mi myśli. W pozytywny sposób świeci ta opcja dobrym i spokojnym życiem w miłej okolicy. Wyobrażam sobie jak z wózkiem przemierzam arystokratycznie alejki parku królewskiego, jak robię zakupy w małych, lokalnych sklepikach, jak chodzimy z mężem do klimatycznego, post-peerelowskiego kina wieczorami, jak dzieci śpią w swoim pokoju, jak piętro niżej nie mamy rodziców wsadzających nos w nie swoje sprawy. Przy całej mojej dla nich miłości uważam, że najwyższy czas na wyprowadzkę. Przy tym, jak deprecjonują naszą pozycję względem kota nie mogę oczekiwać, że przy dziecku diametralnie zmienią nastawienie. Doraźna pomoc mamy będzie z pewnością super, ale jej osądzający sposób bycia - już nie. Liczę się z tym i nie narzekam, ale wiem, że za rok będę chciała od tego odpocząć. Dlatego perspektywa remontu w Pszczynie i wyprowadzki tam tak bardzo mnie pociąga. Koszty całego przedsięwzięcia - mniej. Mieszkanie, mimo iż przestronne, jest bardzo zaniedbane i wymaga gruntownego odświeżenia. Łazienka i kuchnia - kapitalnego remontu. Marzy mi się jasna, widna sypialnia. W tej obecnej króluje mroczny komandor sprzed 10 lat w kolorze "dębowych paneli". Pięknym pokoikiem dziecięcym (czy też jego perspektywą) władają złowrogie meblościanki z czasów komitetu centralnego. We wszystkich niemal kątach dużego pokoju ukrywają się kryształy i kredensy - marzenie (jak wiadomo) każdej, nowoczesnej pani domu. W obecnej sytuacji całe mieszkanie należałoby potraktować gładzią gipsową i porządnym malowaniem. A to tylko wierzchołek góry lodowej! Koszt przystosowania łazienki do moich leniwych upodobań (wszystko pod ręką i dobrej jakości) jest niewyobrażalny. Remont kuchni, a raczej jej zrobienie od początku to kolejne dziesiątki tysięcy złotych. Same działania podstawowe pochłoną nasze wszystkie oszczędności czy ślubne datki sprzed roku. A co z fanaberiami i detalami, na które mam ochotę? Jak już remontować to lepiej wszystko na raz! Nie wyobrażam sobie przerabiania co rok innego pokoju. Nie wyobrażam sobie też mieszkania  tam teraz, aż zgromadzimy potrzebne środki. W przypadku wstrzymanej wypłaty czy to z konta firmowego, czy też zus-owskiego nie mamy z mężem szans na odłożenie choćby grosza na "ładną sypialnię" czy  "porządny stół do jadalni". Zamiast za rok, za remont trzeba będzie wziąć się za dwa lata. To oznacza kolejną ciążę pod okiem rodziców i jeszcze jedno załamanie nerwowe. Gdyby tak podsumować ile kosztowała mnie toksyczna relacja z rodzicami okazałoby się, że koszty ostatniej terapii sfinansowałyby meble do nowej sypialni! Cóż, takie życie. Mam nadzieję, że mała Pola wybije mi z głowy mrzonki o remoncie, mieszkaniu, niezależności i separacji od rodziców. Gdyby przyszło mi myśleć o tym non stop przez cały kolejny rok - szaleństwu memu nie byłoby granic (i ceny). Jakże kosztowna jest niedyspozycja emocjonalna!

2 komentarze:

  1. Przeprowadzka do Pszczyny brzmi fajnie.. tak romantycznie z deka. Ale, prawda, remont brzmi już dużo bardziej przyziemnie. No i co z tą Polą - wyłazi, czy nie? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze nie. Dziś się nasłuchałam opowieści o porodzie w łazience, o porodzie pod wpływem filmów z Indiana Jonsem, o przypływie energii przed porodem, o spadku energii przed porodem, o wzroście apetytu wskazującym na poród, o spadku apetytu, który poród również może zwiastować... Pola pozostaje nieczuła na te sugestie i cieplutko wierci się w brzuszku. Jutro tłusty czwartek, zobaczymy... w piątek jadę do szpitala. Oby na wielki finał!

    OdpowiedzUsuń

Im więcej komentarzy tym ciekawiej. Piszcie!