wtorek, 4 marca 2014

Porodówka, dzień drugi

Rankiem zobaczyłam w sali lekarza dyżurnego. Z uśmiechem na ustach spytał: "Jak się pani spało?". Cóż mogłam odpowiedzieć... "Jak na drewnianej ławce w saunie". Konsternacja uderzyła go jak piorun.

Później działo się o wiele więcej niż dnia poprzedniego. Lekarka biegała między blokiem operacyjnym a moją salą dużo mówiąc i obiecując balonik Foleya. W międzyczasie przybył profesor ze swoja świtą. Giermkowie zajęli dzielnie miejsca na tyłach sali, rycerze stali na przodzie. Wódz działał. Oderwał dolny biegun mojego pęcherza płodowego i obwieścił wszystkim jakość rozwarcia. Po jego interwencji balonik okazał się zbędny. Zamiast tego zastosowano królową grozy-lewatywę. Ta powalila mnie na kolana, rozpoczęła skurcze i byłaby idealnym preludium dla oksytocyny. Lek podali jednak po 5 godzinach, kiedy wszystko już się wyciszyło. Teraz od nowa próbują pobudzać akcję. Bez skutku jak na razie.

A gdyby skutek był? Już teraz nie mam siły na walkę a co dopero za kolejnych 5 godzin...

1 komentarz:

  1. stopniujesz napięcie. jejjjkuuu życzę duuuuużo sił! będzie dobrze!!

    OdpowiedzUsuń

Im więcej komentarzy tym ciekawiej. Piszcie!